Mężczyznę, prawdopodobnie narodowości ukraińskiej, zauważył kajakarz. Odholował ciało na plażę, gdzie oddał je w ręce ratowników. Resuscytacja nie powiodła się. Nie wiadomo też, gdzie dokładnie zginął mężczyzna.
Jak ustaliło TVN24, ciało przekazano do badań sekcyjnych. Informację o wyłowieniu zwłok policja otrzymała w niedzielę po godzinie 18. Funkcjonariusze nadal ustalają okoliczności zdarzenia.
Poczuli wolność
- Długo była bardzo ładna pogoda, więc więcej osób odpoczywa nad wodą. Obecnie stan Wisły jest dość niski, w niektórych miejscach rzeka ma głębokość zaledwie 30-40 centymetrów, co niektórych jeszcze bardziej nakręca. Do tego ognisko, alkohol i włącza się tryb nieśmiertelności - przyznaje Marcin Trembulak, kierownik stołecznej grupy interwencyjnej Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Warszawscy ratownicy wodni w tym roku otrzymywali już wezwania do osób skaczących z mostów. Szukali także tych, którzy wpadli do wody i już się z niej nie wynurzyli.
- Ale głównie zajmujemy się prewencją, czyli wypraszaniem osób z wody, jeśli kąpią się w niewłaściwych miejscach. Oczywiście w takich przypadkach ludzie nie rozumieją naszych działań, uważają, że są mądrzejsi. To jak z ograniczeniem prędkości na drodze. Jeden w terenie zabudowanym jedzie 50 km/h, a inny 150 i nikt nie jest w stanie sprawić, aby trzymał się przepisów - tłumaczy Trembulak.
Jak wynika ze wstępnych danych policji, tylko w lipcu w Polsce utonęło 19 osób. W czerwcu - 87. To zatrważające dane.
- Jeśli chodzi o Wisłę, statystyki są stabilne. Wiadomo, że pandemia zmniejszyła liczbę osób wypoczywających nad wodą, teraz miłośnicy takiego spędzania wolnego czasu poczuli wolność i interwencji jest więcej. Ale choćby w 2020 roku ratowaliśmy 14 tonących osób. W tym roku w całej Polsce odnotowano już ponad 140 utonięć, a ledwie zaczęły się wakacje i okres urlopowy. To jest naprawdę bardzo dużo - zaznacza Trembulak.
I dodaje, że jeśli ktoś nie potrafi pływać, to każda woda jest niebezpieczna. Niezależnie od tego, czy wchodzi się do Wisły w Warszawie, czy do Bałtyku.
- Najbardziej niebezpieczne sytuacje w wodzie mają miejsce, kiedy występują sztormy i prądy wsteczne w morzu, a w rzekach, kiedy nurt jest silny. Ale to standard, że do wypadków rzadko dochodzi wtedy, kiedy jest odpowiednia pogoda na odpoczynek nad wodą. Na kąpieliskach strzeżonych z wywieszoną białą flagą ludzie nie toną. Toną tam, gdzie nie powinni się kąpać - nie ukrywa warszawski woprowiec.
W Warszawie jest kilka newralgicznych punktów, w których zagrożenie utonięciem rośnie. Wśród nich są tzw. schodki. Miejsce znajduje się niedaleko mostu Poniatowskiego. Roztacza się z niego piękny widok m.in. na PGE Narodowy.
- Tam działa presja tłumu. Ludzie wchodzą do wody dlatego, że jeden z pijanych znajomych zdecydował się wejść. Wcześniej jedno, drugie, trzecie piwo i nagle odwaga wzrasta. Widziałem wielokrotnie, jak jedna osoba nagle się rozebrała do bielizny i wskoczyła do wody. Nie minęła minuta, a w Wiśle pływało pięć osób. Statystyki pokazują, że najwięcej Polaków ginie w rzekach - zaznacza Trembulak.
Cześć wypadków na rzekach jest jednak zapoczątkowana nie tylko samym skokiem do wody, ale także zdarzeniami związanymi z jednostkami pływającymi. Marcin do dziś pamięta sytuację sprzed kilku lat.
Została opisana w książce "WOPR. Życiu ratunek".
Powtórka z życia
Zwykły dzień, zwykły dyżur, zwykłe wezwanie.
Awaria silnika niewielkiej łodzi. Na pokładzie małżeństwo nieco po trzydziestce. Jednostka dryfuje, nie są w stanie włączyć silnika. Trzeba ich zholować do portu.
W takich interwencjach Marcin brał udział kilkadziesiąt razy. Standardowe procedury, łatwa robota.
Na miejsce płynie skuterem. Za plecami ma Oskara, kolegę ze Stołecznego WOPR.
Widzą łódź. Jest na wysokości mostu Marii Skłodowskiej-Curie.
Małżeństwo podaje im cumę. Ratownicy zaczepiają ją o skuter. Ruszają.
Dopływają do warszawskiej Spójni. Wisła jest tutaj stosunkowo płytka, ponad powierzchnię wystaje mnóstwo niewielkich kamieni, które utrudniają manewry.
Aby bezpiecznie holować łódź, potrzeba współpracy.
Małżeństwo kieruje jednostkę w stronę, którą wskazuje Oskar. Synchronizacja jest konieczna
Wszystko idzie świetnie. Ale w pewnym momencie łódź niespodziewanie zmienia kierunek. Jednostka ważąca około pięciu ton skręca, ciągnąc za sobą pięciusetkilogramowy skuter.
Ratownicy uderzają o burtę łodzi. Skuter się przewraca. Trembulak wpada do wody.
Nie był na to gotowy. Wszystko działo się tak szybko, że przed uderzeniem nie zdążył nabrać powietrza.
Głową, a dokładniej kaskiem, uderza o kadłub łodzi.
Szamotanina. Nie widać miejsca, w którym można wypłynąć. Skuter przywarł do łodzi. Marcin jest pod nim.
Mija pół minuty. Walka trwa, ale ratownik słabnie.
Przed oczami widzi sceny ze swojego życia. Dzieciństwo, dorastanie, szkoła, praca, bliscy.
Nadzieja gaśnie.
Nagle obraz przed oczami się zmienia. Do wody wskoczył Oskar! Teraz z całych sił odpycha skuter od łodzi.
Pojawia się prześwit. Marcin korzysta. Błyskawicznie wynurza się na powierzchnię.
Seria łapczywych oddechów.
Wchodzi na łódkę. Nic nie mówi. Długo nie można dojść do siebie. Jest roztrzęsiony.
Ratownicy wracają do bazy. Na miejsce przypływa ciężka łódź, która kończy akcję WOPR.
- To nie jest mit. W takiej sytuacji człowiek widzi obrazki z przeszłości. Chaos w myślach sprawia, że pojawiają się bez udziału woli. Zresztą nie tylko ja tak miałem. Podobnie jest u osób w wieku dziesięciu, piętnastu czy siedemdziesięciu lat. Wtedy pod wodą czułem też bezsilność. Przecież to była akcja, jakich wiele. No i wszystko szło świetnie aż do momentu, kiedy łódź skręciła w nieodpowiednim kierunku - wspomina Marcin. - Po tym zdarzeniu zacząłem inaczej myśleć o życiu. Zawsze czułem szacunek do wody, ale teraz to uczucie się spotęgowało. Wszystko postrzegam jakby głębiej, mocniej. To było ważne doświadczenie. Całe szczęście, że nie ostatnie.
Tyle zarabiają ratownicy wodni. Dziennikarz WP ujawnia kwotę >>
Ojciec zgubił dziecko na plaży. Niewiarygodne, co zrobił później >>