Wojna wygnała ją z Kijowa, znalazła dom w Warszawie. "To świetne miejsce do życia, ale brakuje mi domu"

Getty Images / Clive Rose / Na zdjęciu: Alaksandra Herasimienia
Getty Images / Clive Rose / Na zdjęciu: Alaksandra Herasimienia

- Warszawę uważam za świetne miasto do życia, jednak brakuje mi domu. Wrócę tam kiedy tylko będę mogła. Już do wolnej Białorusi, bez Łukaszenki - mówi Alaksandra Hierasimienia, medalistka olimpijska, którą rok temu wojna zmusiła do wyjazdu z Kijowa.

W tym artykule dowiesz się o:

W 2020 roku, po sfałszowanych przez reżim Alaksandra Łukaszenki wyborach prezydenckich, utytułowana białoruska pływaczka (ma w dorobku tytuły mistrzyni świata i Europy, dwa srebrne medale IO 2012, brązowy medal IO 2016) mocno zaangażowała się w działalność opozycji. Została prezeską Fundacji Solidarności Sportowej, domagała się zaprzestania stosowania przemocy, uwolnienia więźniów politycznych i uznania wyborów za nieważne. Zapłaciła za to utratą swojej szkoły pływania w Mińsku i przymusową emigracją.

W styczniu 2021 roku zamieszkała w Kijowie. Ukraińska stolica stała się dla niej i jej rodziny drugim domem. Ale tylko na kilkanaście miesięcy. Gdy w pierwszych dniach rosyjskiej napaści na Ukrainę armia bandytów Putina podeszła pod Kijów, Hierasimienia i jej najbliżsi czym prędzej ruszyli w drogę do Polski. Opuszczali miasto przy huku wystrzałów artyleryjskich, potem spędzili 33 godziny na ukraińsko-polskiej granicy. W końcu dotarli do Warszawy, gdzie znajomi pomogli im znaleźć tymczasowe mieszkanie.

Liczbę takich osób jak ona, białoruskich dysydentów, którzy po wybuchu wojny przyjechali do Polski z Ukrainy, szacuje się na kilka-kilkanaście tysięcy. Byli w trudniejszej sytuacji, niż sami Ukraińcy, bo nie obejmowały ich specustawy przygotowane z myślą o uchodźcach.

- Ukraińcy są przyjmowani w Polsce z otwartymi ramionami. Znajduje się dla nich mieszkania, umożliwia legalizację pobytu, podjęcie pracy. My nie możemy na to liczyć. Nie wiemy, jaki jest status tych Białorusinów, którzy przyjechali z Ukrainy. Nie wiemy, czy będziemy mogli tu mieszkać i pracować - mówiła nam trzykrotna medalistka olimpijska kilka dni po przyjeździe do Warszawy.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szałowa kreacja Sereny Williams. Fani zachwyceni

Podkreślała, że Białorusini nie chcą przywilejów ani świadczeń socjalnych, ale chcą tylko móc w Polsce normalnie żyć. I prosiła, żeby nie widzieć w nich popleczników Łukaszenki i sojuszników Rosji, a przedstawicieli wolnej Białorusi oraz przyjaciół Polski i Ukrainy.

Rok po pospiesznym wyjeździe z Kijowa Hierasimienia wciąż jest w Warszawie. Tutaj na nowo poukładała sobie życie, choć nie obyło się bez problemów. Bardzo trudno było jej znaleźć odpowiednie lokum, w którym mogłaby zostać z rodziną na dłużej. W wielu miejscach były lokale zarezerwowane dla ukraińskich uchodźców, ale Białorusini musieli radzić sobie sami. Część właścicieli odmawiała im, bo medalistka letnich igrzysk sprzed jedenastu i siedmiu lat nie miała umowy o pracę. Inni mówili nie, kiedy dowiadywali się, skąd pochodzi.

- Przez pierwsze dwa miesiące w Polsce mogliśmy liczyć tylko na tymczasowe lokum. Przeprowadzaliśmy się w tym czasie trzy razy. Na szczęście w końcu znaleźliśmy dla siebie miejsce na dłużej - opowiada nam była znakomita pływaczka.

Kiedy już udało się jej rozwiązać jeden problem, musiała zmierzyć się z kolejnym - jak utrzymać siebie, swoją mamę i córkę. Postanowiła, że będzie robić to, co lubi i umie - uczyć pływania. W obliczu niejasnej sytuacji prawnej białoruskich uchodźców rozpoczęcie takiej działalności nie było łatwe, ale znalazła sposób na prowadzenie legalnego biznesu.

- Na początku próbowałam organizować grupy. To jednak okazało się nierealne. Proponowano mi albo bardzo wysoką cenę za wynajem basenu, albo niewygodną godzinę - kto przyszedłby na moje lekcje o godzinie 13? Dlatego dalej prowadzę indywidualne zajęcia. Chętnych do nauki ze mną jest bardzo dużo dzieci, głównie białoruskich i ukraińskich. Musiałam startować od zera i dziś uważam, że wyszło mi to na dobre. Nabrałam większej pewności siebie, jako trenerka i nie tylko. Widzę, że gdziekolwiek się nie znajdę, dam sobie radę - mówi.

Trzykrotna medalistka olimpijska nie jest już co prawda prezeską Fundacji Sportowej Solidarności, ale angażuje się w inne inicjatywy białoruskiej społeczności. Zwłaszcza w te, które pomagają uchodźcom i wspierają żołnierzy walczących po stronie Ukrainy.

- W przyszłym tygodniu ruszamy z nowym projektem. To będzie bezpłatna nauka pływania dla dzieci uchodźców z Ukrainy i Białorusi. Zebraliśmy trochę pieniędzy, wystarczą nam na trzy miesiące zajęć. Razem ze Wspólnotą Biznesową Białorusinów, z którą współpracuję, mamy dużo pomysłów i planów. Wiemy, że wszystko, co robimy tutaj w Polsce jako białoruska społeczność, przysłuży się naszemu krajowi. Większość z nas planuje wrócić.

Hierasimienia jest wśród nich. - W Warszawie czuje się bezpiecznie i komfortowo. Mam wszystko, co jest mi potrzebne do życia. Mam pracę, którą kocham, wspierającą rodzinę. Mam wokół siebie białoruskich i polskich przyjaciół, na których zawsze mogę liczyć. Warszawę uważam za świetne miejsce do życia, rozwijania biznesu, wychowywania i kształcenia dzieci. Mimo to czuję, że nie jestem u siebie. I tego mi brakuje.

- Jako zawodniczka byłam w wielu miejscach, w różnych krajach, ale jak bardzo by mi się one nie podobały, zawsze po pewnym czasie chciałam wracać do domu. Myślę, że tęsknota za nim to uczucie wpisane w każdego człowieka. Rodzina, bliscy ludzie, przyroda, zapachy - tym wszystkim jest dla mnie dom. Mój jest na Białorusi.

Trzykrotna medalistka olimpijska nie może jednak wrócić do ojczyzny. Ojca, siostry i siostrzeńców nie widziała już od dwóch i pół roku. I nie zobaczy tak długo, jak Białorusią rządzi Łukaszenka. W kontrolowany przez dyktatora sąd skazał ją za działalność antypaństwową na 12 lat więzienia.

- Wrócę jak tylko będę mogła, ale już do wolnej Białorusi, bez Łukaszenki. Życzcie mi, żeby stało się to jak najszybciej - mówi.

I dodaje, że los jej kraju jest splątany z losem Ukrainy. - Jestem przekonana, że choć Ukraińcy dają ogromną ofiarę krwi, wszystko skończy się dobrze. I wierzę, że jeśli wszystko skończy się dobrze na Ukrainie, to na Białorusi będzie tak samo. Nie stanie się to jutro, ale się stanie. Mam jakąś dziwną pewność, że tak właśnie będzie.

Grzegorz Wojnarowski, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
Skazano ją na 12 lat więzienia. "Taka jest nasza rzeczywistość"
Sprzeciwia się reżimowi Łukaszenki. Usłyszała wyrok