Kiedy prawie dokładnie przed rokiem (w styczniu 2018 roku) przygotowywałem artykuł o Agacie Wróbel (tutaj przeczytaj ten materiał - KLIKNIJ >>) od moich rozmówców najczęściej słyszałem: "daj spokój, ona nie szuka pomocy, nie chce rozmawiać, chodzi własnymi ścieżkami". Mimo to nie poddałem się. W głębi duszy czułem, że dziewczyna, którą jeszcze kilkanaście lat temu polscy kibice nosili na rękach, tak naprawdę potrzebuje pomocy.
- Agata to osoba, która nigdy nie przyjdzie po pomoc, nie będzie prosić i błagać o wsparcie, jest charakterna i pochodzi z gór, co też nie jest bez znaczenia - mówił mi Grzegorz Pajda, dziennikarz, który pracując w Eurosporcie nakręcił film o drodze naszej sztangistki do igrzysk olimpijskich w Atenach. Spędził z nią wiele godzin. Poznał, jak chyba nikt inny.
Jednak coś się zmieniło. Wróbel (albo ktoś jej bliski) założyła na portalu zrzutka.pl akcję mającą na celu zebranie 20 tysięcy złotych. - Choruję na cukrzycę i mam neuropatię cukrzycową, która powoduje ciągły ból w moich rękach i stopach. Muszę codziennie przyjmować silne środki przeciwbólowe. Koszty tych leków są obciążeniem. Głęboka depresja, leki, napady paniki towarzyszą mi codziennie. Szukam pomocy, aby móc stanąć na nogi, spłacić zobowiązania, odnaleźć siebie sprzed lat - napisała w komentarzu do tej akcji.
Oto ta zrzutka.
W ciągu zaledwie kilkunastu godzin akcji medalistka olimpijska zebrała ponad pięć razy więcej niż zakładała. I dobrze! Te pieniądze z pewnością jej się przydadzą. Tylko że nie o pieniądze w tej całej sprawie chodzi. Agata Wróbel po raz pierwszy w życiu tak głośno krzyczy. Krzyczy, że jest jej źle, że chce coś zmienić, że czuje się osamotniona.
W tej sprawie nie ma winnych. Gdyby można było wskazać osoby, które doprowadziły do takiej sytuacji, byłoby lżej. Ale nie jest. Nie można tej sytuacji zrzucić na karb sportowego środowiska. Oj, nie. Zarówno jej wieloletni trener Ryszard Soćko, obecny prezes PZPC Mariusz Jędra, urzędnicy z Jeleśni, skąd pochodzi Wróbel, jak i wielu innych dobrych znajomych sztangistki próbowało jej pomóc w odnalezieniu się po zakończeniu czynnej kariery. Miała dziesiątki konkretnych propozycji.
W 2012 roku Grażyna Rabsztyn, nasza była świetna płotkarka, pracująca w Polskim Komitecie Olimpijskim, namawiała Wróbel na pracę przy misji olimpijskiej w Londynie. Bezskutecznie. Próbowała jej potem - poprzez miejscową Polonię - znaleźć stałą pracę. Znów bez efektu. Była sportsmenka nie była zainteresowana przyjęciem pomocy. Odmówiła.
Z podobną "ścianą" zderzył się Jędra. W 2015 roku zaprosił ją na uroczystą galę 90-lecia Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów. Chciał w ten sposób nie tylko uhonorować wielką sportsmenkę, ale także złożyć jej pewną propozycję współpracy. Nie przyjechała. W styczniu 2018 roku miała pojawić się na spotkaniu prezydenta RP Andrzeja Dudy ze sportowcami. Z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę. Jeszcze dzień przed spotkaniem telefonicznie potwierdzała, że będzie. Nie dotarła.
- Mam wrażenie, że im bardziej staramy się jej pomóc, tym bardziej ona się zamyka w sobie - powiedział mi jeden z dziennikarzy, który zna Wróbel, ale nie chciał wypowiadać się pod nazwiskiem. - Wiesz, jak padnie moje nazwisko, to spalę sobie kontakt, ona nie lubi, jak się o niej mówi w mediach - usłyszałem.
Odpowiedź na pytanie, dlaczego Wróbel odrzucała kolejne propozycje pomocy, znajdziemy w jej słowach napisanych w komentarzu do założonej zrzutki. Oto one: "Nie wiem czy moja głowa wytrzyma to upokorzenie, ale kilku przyjaciół, którzy chcieli mi pomóc, jak tylko mogli (a ja nie potrafiłam przyjąć pomocy) powiedzieli, że ja też mam prawo o nią poprosić".
"Nie wiem czy moja głowa wytrzyma to upokorzenie". Zdanie-klucz do rozwiązania całej zagadki. Tutaj nie chodzi o 20 tysięcy złotych. Nie chodzi o niespłacone zobowiązania finansowe. To krzyk rozpaczy. Najważniejsze, że Wróbel w końcu zdobyła się na odwagę. I najważniejsze, że Polacy nie zawiedli. Odzew przerósł zapewne najśmielsze oczekiwania byłej sportsmenki. Tysiące Polaków - w dniu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy - bez cienia zastanowienia wpłaciło datek. Jedni 5 złotych, inni tysiąc.
Propozycję pomocy złożył również minister sportu Witold Bańka. Napisał na Twitterze, że jak tylko Wróbel zechce, to on jej zagwarantuje pracę zawodową, przy sporcie.
Jeżeli tylko Pani Agata Wróbel zechce to bardzo chętnie jako @MSiT_GOV_PL @cos_opo bądź @PGENarodowy „zagospodarujemy Ją zawodowo” w obszarze sportu. Czekam na kontakt. https://t.co/A5qUgQs1Kh
— Witold Bańka (@WitoldBanka) 13 stycznia 2019
"Czekam na kontakt" - Bańka napisał na końcu. Nie tędy droga. Panie Ministrze, do Agaty Wróbel trzeba się zwrócić osobiście, wsiąść w samochód, pojechać do niej, porozmawiać. Inaczej się nie uda. No chyba, że po tym, jak Polacy przekażą jej potężny zastrzyk gotówki, była sztangistka zdecyduje się na... prowadzenie pensjonatu w Jeleśni. - Kiedyś o tym myślała - zdradził mi Soćko. - Wyglądało, że to jej marzenie.
Oby się spełniło.
ZOBACZ WIDEO Rajd Dakar. Jakub Przygoński doskonałym uczniem. Bez problemów zamienił motocykl na samochód