"Ależ bałagan w Monte Carlo! Ludzie, to nie żart! Pijany kibic właśnie wszedł do Toyoty Yaris i zaczął dodawać gazu... Wszyscy myśleli, że to serwisant. Później został zabrany przez policję" - przekazał węgierski serwis Race1.net, który opublikował w mediach społecznościowych nagranie z całego zajścia.
Okazało się, że sprawcą zamieszania podczas Rajdu Monte Carlo był pijany fan rajdów samochodowych z Polski. W nieznanych okolicznościach przedostał się on do parku zamkniętego, czyli do strefy, w której znajdują się wszystkie pojazdy rywalizujące w imprezie WRC.
Zwykle park zamknięty jest dobrze chroniony przez funkcyjnych i należy pokazać specjalną przepustkę, aby wejść do kluczowej strefy dla rajdu WRC. Stewardów i ochroniarzy mógł jednak zmylić ubiór Polaka, który miał na sobie bluzę Lotos Rally Team, przez co najprawdopodobniej został wzięty za jednego z pracowników zespołu rajdowego.
ZOBACZ WIDEO: Kościecha szczerze o odejściu Pedersena. To dlatego GKM nie przedłużył kontraktu z Duńczykiem
Pijany kibic wziął na "celownik" Toyotę Yaris Rally2, którą w Rajdzie Monte Carlo ścigał się Bryan Bouffier. Francuz jest dobrze znany w naszym kraju, bo wielokrotnie startował w rajdowych mistrzostwach Polski i zdobywał nad Wisłą nawet tytuły mistrzowskie. Za przygotowanie samochodu 45-latka odpowiedzialny był francuski zespół eRace WRT.
Na szczęście fan rajdów z Polski nie spowodował żadnych uszkodzeń w Toyocie Yaris Rally2. Charles Deffontaines z zespołu eRace WRT przekazał portalowi rallyandrace.pl, że "ciężko skomentować mu całe zajście, bo jest w szoku". - Konsekwencje tego czynu mogły być naprawdę poważne. Oczywiście kierowca i pilot sprawdzili samochód przed startem, nie zarejestrowali jednak żadnych, widocznych uszkodzeń - powiedział przedstawiciel francuskiej ekipy.
Deffontaines dodał, że znajdowanie się pod wpływem alkoholu nie tłumaczy kibica, który wtargnął do rajdówki w parku zamkniętym. Francuz nazwał zachowanie Polaka "skrajnie głupim i nierozsądnym".
- Człowiek ten po prostu powinien się wstydzić… Jedna osoba mogła zniszczyć ciężką pracę szesnastoosobowej drużyny eRace. Ten głupi wybryk mógł również zaprzepaścić nasze ambicje, możliwość sprawdzenia pojazdu i narazić nas na... ogromne koszta. Pracujemy nad rozwiązaniem tej sprawy, współpracujemy ze służbami i oficjelami - podsumował.
Czytaj także:
- Ferrari musi obejść się smakiem. Młoda gwiazda przedłużyła kontrakt
- Kolejny Polak na drodze do F1. Podpisał już kontrakt