Był 13 lutego 2004 roku, piątek. Panowały trudne warunki pogodowe, widoczność była ograniczona. Janusz Kulig wjechał prowadzonym przez siebie Fiatem Stilo na przejazd kolejowy w Rzezawie w Małopolsce nie mając świadomości, że czeka go spotkanie ze śmiercią. Feralnego wieczoru dróżniczka nie opuściła zapory i nie uruchomiła sygnalizacji świetlnej. Kulig za jej błąd zapłacił życiem.
Później sąd w Bochni skazał Michalinę K. na karę dwóch lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata. Dodatkowo orzeczono względem niej zakaz wykonywania zawodu dróżniczki przez okres pięciu lat.
"Zabiłam panu syna"
Gdy doszło do wypadku Kuliga, jego rodzice przebywali u rodziny w Toruniu. Akurat wracali z sanatorium. Mieli tam przenocować i nad ranem ruszyć w trasę w kierunku rodzinnego Łapanowa. W pewnym momencie zadzwonił telefon. Zadzwonił pilot Dariusz Burkat i poinformował matkę Janusza o wypadku. Nie wiedział wtedy jeszcze dokładnie, co się wydarzyło.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: trochę wolnego miejsca, mata, ręcznik... Tak trenuje znana trenerka
Później telefon zadzwonił jeszcze raz - z wiadomością, że Janusz Kulig nie żyje. Rodzice polskiego kierowcy porzucili plany o nocowaniu w Toruniu. Wsiedli w samochód. - Całą drogę do Krakowa przepłakaliśmy. Nie wiem, jak mąż przejechał tę trasę - powiedziała w rozmowie z Agnieszką Golą w książce "Niedokończona historia" Helena Kulig, matka Janusza.
Jak sama przyznała, wybaczyła dróżniczce z Rzezawy, ale "tylko duchowo". Nigdy jej nie zobaczyła, nie pojechała na rozprawę do sądu. Co innego jej mąż, Jan. Już następnego dnia po wypadku odwiedził komisariat policji, by odebrać część rzeczy syna. W jednym z pomieszczeń zobaczył Michalinę K. Była cała zapłakana.
Gdy Jan Kulig podszedł do kobiety, rzuciła mu się pod nogi. - Zabiłam panu syna, zabiłam panu syna - przytaczał jej słowa ojciec polskiego rajdowca w książce "Niedokończona historia". Podczas tej rozmowy Kulig senior wybaczył jej to, co zrobiła. - Dlaczego tak szybko wybaczyłem? Nie wiem, Janusz pewnie też by wybaczył - stwierdził.
Rodzina rajdowca zaakceptowała wyrok sądu. Nie chciała zresztą surowej kary dla dróżniczki, co nie wszystkim się podobało. - Dwa trupy w tej całej sytuacji nie były potrzebne - komentował ojciec Janusza.
Przerwany rajd
Gdy doszło do tragedii na przejeździe kolejowym, Janusz Kulig miał 34 lata. Był już trzykrotnym rajdowym mistrzem Polski. Zostawał też wicemistrzem Europy i dwukrotnie mistrzem Europy Centralnej, triumfował nawet w mistrzostwach Słowacji.
To był złoty okres polskich rajdów, które napędzane były rywalizacją Janusza Kuliga z Krzysztofem Hołowczycem i Leszkiem Kuzajem. Przez pewien okres każdy z nich, dzięki wsparciu firm tytoniowych i alkoholowych, nie musiał się martwić o budżet i zaplecze sprzętowe, czego nie da się powiedzieć chociażby o obecnych kierowcach rywalizujących w RSMP.
Sam Jan Kulig przyznaje, że wsparcie Marlboro było dla jego syna "kontraktem życia". Dlatego też Janusz zaczął coraz poważniej myśleć o podbijaniu tras międzynarodowych - mistrzostw Europy ERC i mistrzostw świata WRC. Nic nie trwa jednak wiecznie. Wygasający kontrakt z potentatem tytoniowym sprawił, że pochodzący z Łapanowa kierowca zaczął mieć problemy z budżetem. Zaczął szukać innych partnerów, po drodze rozstał się z pilotem Jarosławem Baranem.
Mimo tych problemów, w roku 2003, mając za pilota Macieja Szczepaniaka - z którym później na rajdowe trasy wyjeżdżał m.in. Robert Kubica, triumfował w Rajdzie Niemiec w klasie PWRC. Współpraca Kuliga ze Szczepaniakiem trwała ledwie kilka miesięcy. Wszelkie plany kreślone pod kątem przyszłości roztrzaskały się na przejeździe kolejowym w Rzezawie.
Tymczasem jeszcze kilkanaście dni przed wypadkiem Kulig dogrywał kontrakt z fabryczną ekipą Fiata. Dzięki niemu miał wystartować w całym sezonie RSMP za kierownicą Punto S1600. Dla Kuliga miał to być krok wstecz, bo po latach pożegnał się z rajdówką kategorii WRC. Na takową nie miał budżetu. Za to Fiat gwarantował mu pełne wsparcie. Miał też pojawiać się w wybranych rundach europejskiego czempionatu.
Być może Kulig odzyskałby luz psychiczny, jakiego mu brakowało wskutek problemów ze sponsorami we wcześniejszym sezonie. Być może znów odnosiłby sukcesy. Tego jednak się już nie dowiemy.
Ironia losu
Jan Kulig twierdzi, że w ruchu ulicznym jego syn "jeździł jak baba". Może się to wydawać dziwne, skoro mowa o kierowcy, który na rajdowych trasach ryzykował życiem. Niejednokrotnie centymetry dzieliły go od poważnego wypadku. Janusz Kulig potrafił jednak oddzielić jazdę za kierownicą po drogach publicznych od tej na rajdowych oesach.
Z jego inicjatywy w 1999 roku, a więc grubo przed wypadkiem, przy szkole w Łapanowie zbudowano miasteczko ruchu drogowego. W momencie wjazdu na przejazd kolejowy w Rzezawie jego Fiat Stilo poruszał się z prędkością 40 km/h.
Obecnie w Rzezawie próżno szukać budki dróżnika. Za opuszczanie szlabanów odpowiada automat. Po tragedii Kuliga przebudowano też okolicę, tak aby kierowcy wjeżdżający na przejazd kolejowy mieli lepszą widoczność.
Janusz Kulig miał żonę Agnieszkę i dwie córki - druga z nich urodziła się kilka miesięcy po jego śmierci. W jego pogrzebie wzięło udział ponad 7 tys. osób.
W sobotę o godz. 11.30 na antenie Motowizji pojawił się film poświęcony pamięci zmarłego kierowcy - "Kulig - niedokończony rajd".
Czytaj także:
Mistrz świata chciał zwrócić 10 mln euro. Zespół odmówił
Fernando Alonso przemówił po wypadku