Szara rzeczywistość motorsportu w Polsce. Pieniądze ceną za sukces

Materiały prasowe / Kacper Wróblewski i Jakub Wróbel wygrywają w Marten Tarmac Masters
Materiały prasowe / Kacper Wróblewski i Jakub Wróbel wygrywają w Marten Tarmac Masters

Rajdy samochodowe stały się sportem dla wybranych. Coraz mniej w nich miejsca dla osób, które chcą realizować marzenia. Motorsport przeżywa kryzys, nie wykorzystując potencjału, jaki otrzymał przeszło dwadzieścia lat temu.

W tym artykule dowiesz się o:

Gdy miałem okazję obserwować w ostatnich latach Rajdowe Samochodowe Mistrzostwa Polski z bliska, zainteresowanie ze strony kibiców na dolnośląskich oesach było niewielkie. Ludzie już nie przychodzą tak tłumnie na odcinki specjalne, jak to miało miejsce chociażby w latach dziewięćdziesiątych, czy na początku XXI wieku, w złotym okresie rajdów samochodowych w Polsce.

Brak odpowiedniego zaplecza finansowego powoduje, że wiele talentów w naszym kraju wciąż jest marnowanych. Tylko nieliczni są w stanie osiągać sukcesy. Rajdy samochodowe stały się tematem trudnym, przez co w Polsce, coraz mniej osób interesuje się tymi zmaganiami. Odcinki specjalne świecą pustkami, samochody rajdowe już nie przyciągają kibiców. Czasy, w których na oesach dominował Marian Bublewicz, Krzysztof Hołowczyc czy Janusz Kulig minęły. Obecnie Polski Związek Motorowy ma problem ze wskrzeszeniem dyscypliny.

Trudno znaleźć jednoznaczną przyczynę takiej sytuacji. Powodów jest co najmniej kilka. Według Łukasza Kotarby, kierowcy rajdowego i przedsiębiorcy, problemem rajdów w Polsce jest ich nieodpowiednia promocja.

- Nie ma promotora, nie ma kto tego poprowadzić. Brakuje sponsora medialnego, stacji telewizyjnej - mówi kierowca w rozmowie z WP SportoweFakty. - W przyszłym roku zamierzamy startować w mistrzostwach Europy. Nie widzimy sensu jeździć w Polsce, bo i tak kibice nie przychodzą na odcinki. Jest to tak niemedialne, że ścigając się w Świdnicy, wioska obok nie wie, że jest rajd - wskazuje.

- Za czasów Hołowczyca, Kuliga, dyscyplina była bardzo mocno pozycjonowana. Popularność rajdów z biegiem lat spadła. Sukces osiągany przez zawodnika nie jest tak mocno rozpropagowany i doceniany przez jakiekolwiek środowisko zewnętrzne, na przykład sponsorów - ocenia Grzegorz Grzyb, dwukrotny rajdowy mistrz Polski.

fot. Michał Pasek
fot. Michał Pasek

Rajdy samochodowe w Polsce są od lat zaniedbane. Jednak nie jest to powodem braku umiejętności kierowców. Na polskich drogach nie tak dawno z powodzeniem rywalizowali Kajetan Kajetanowicz czy Mikołaj Marczyk - kierowcy znani z mistrzostw świata i Europy. Są oni reprezentantami nielicznej grupy, potwierdzającej tezę, że poza granicami polscy kierowcy są w stanie odnosić sukcesy.

Niespełnione marzenia

Brak zainteresowania jest podyktowany brakiem pieniędzy. Najbardziej przekonują się o tym młodzi kierowcy. Organizatorzy nie wynagradzają zawodników w taki sposób, aby sfinansować ich starty. Dobitnie przekonał się o tym Michał Rokita, dla którego wyobrażenia związane ze startami, zostały mocno zweryfikowane z rzeczywistością.

- Bez pieniędzy nie ma co zaczynać, wiem to sam po sobie. Gdybym wiedział wcześniej, że to wszystko tak wygląda, że nie ma możliwości rozwoju, to bym nie zaczynał. Każdy kto podchodzi do rozwoju swojej kariery w sposób kompletny przyzna, że progresem jest pięcie się po szczeblach i zwiększanie poziomu trudności. Aspekty sportowe w motorsporcie w Polsce są na samym końcu - podkreśla 26-latek. - Wiem, jak to jest nie mieć możliwości dalszego rozwoju, nawet mając tytuły na swoim koncie.

- Samochód, którym startuje, jest mój. Ma dwadzieścia lat. Jest oczywiście odrestaurowany i przygotowany, natomiast wypożyczenie takiego auta kosztuje około dziesięć tysięcy złotych na jeden rajd. Kto z normalnych ludzi, którzy zarabiają po 3-4 tysiące, może sobie coś takiego pozwolić? - zadaje retoryczne pytanie Rokita.

Podobnie sytuację ocenia Grzyb, który jest od wielu lat obecny na polskich odcinkach specjalnych.

- Zostałem dwukrotnie mistrzem Polski w klasyfikacji generalnej. Siedmiokrotnie byłem mistrzem Słowacji. Czterokrotnie mistrzem Europy Centralnej. Czy to mi pomogło uzyskać jakiegoś dodatkowego sponsora? Nie za bardzo. Przez ostatnie 8-10 lat na pewno nie - podkreśla rajdowiec.

- Poświęciłem całe życie temu sportowi. Zresztą nie tylko ja, cała moja rodzina - zaznacza 45-latek. - Nawet jak nie mogłem zapłacić z góry za start i musiałem "wziąć auto na krechę", to byłem jednym z nielicznych zawodników, którym firmy zaufały. Przez tyle lat nikogo nie oszukałem, ani nie zawiodłem.

Zdecydowanie dużo łatwiejsze jest wkroczenie w polski motorsport, gdy zawodnik posiada fundusze gwarantujące mu pokrycie kosztów. Jak wskazuje Kotarba, koszt startów w całym sezonie Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski potrafi osiągnąć kwotę dwóch milionów złotych.

- Aby wystartować w całym sezonie RSMP samochodem klasy R5/Rally2, kierowca powinien mieć budżet od 1,5 do 2 milionów złotych. W skład wchodzi utrzymanie lub najem samochodu, ubezpieczenie, opony, mechanicy, obsługa, logistyka. Składowych jest bardzo dużo. Opony nazywa się w środowisku rajdowym czarnym złotem, gdyż koszt jednej sztuki to około 340 euro. Paliwa nie tankujemy na zwykłej stacji, tylko kupujemy 102-oktanowe ze specjalnymi parametrami. Auto trzeba ubezpieczyć na każde eliminacje. Niestety, polskie towarzystwa ubezpieczeniowe odmawiają, więc korzystamy z ubezpieczeń z Anglii - puentuje kierowca.

fot. Michał Pasek
fot. Michał Pasek

Zawodnik nie ukrywa, że starty w rajdach zawdzięcza firmie, którą prowadzi. Logotyp rodzinnego przedsiębiorstwa można dostrzec na samochodzie Kotarby.

- Z racji tego, że firma, którą prowadzę z bratem, dobrze prosperuje, możemy sobie pozwolić na takie hobby. Wielokrotnie próbowaliśmy rozmawiać z partnerami, ale nie chcą tego sportu wspierać - zaznacza 34-latek. - Rajdy stają się bardzo budżetowe, co roku skracana jest ich długość. Być może dlatego, że zawodnicy w większości przypadków wypożyczają samochody. Każdy kilometr oesu takim najtańszym samochodem homologowanym, kosztuje od 60 do 180 euro. Przez to rajdy robią się sprinterskie, brak jest miejsca na błąd.

Zupełnie inną drogę musiał obrać Rokita. Możliwość uczestnictwa w rajdzie wiązała się z wydatkami przekraczającymi jego możliwości. Nie ukrywa rozgoryczenia.

- W moim przypadku to było zawieranie kredytów, odkładnie każdej możliwej złotówki. Czy to od rodziców, czy osób, które wierzyły, że jest sens we mnie zainwestować. Ale co z tego, skoro pomimo wyników, to wszystko idzie w łeb. Obecnie czołówka mistrzostw Polski to są właściciele firm. Niestety później wizerunek rajdów się zmienia, jak i również chęć uczestniczenia w nich - komentuje Mistrz Śląska 2020 oraz drugi wicemistrz Śląska w Klasie 1 z 2021 roku.

W tym sporcie pieniądze to wszystko

- Poziom rajdów w Polsce jest naprawdę wysoki, jednak nie przekłada się to na zwroty. Ktoś mnie kiedyś zapytał, ile za jedną eliminację otrzymuję pieniędzy. Odpowiedziałem, że nic. Rozmówca był zaskoczony, bo przecież sportowcy otrzymują pieniądze. W rajdach nie ma czegoś takiego - zaznacza Kotarba, trzeci zawodnik RSMP w 2020 roku.

- Jest tylko kilku zawodników, którzy zarabiają na jeździe samochodem. I nieważne czy są to rajdy w mistrzostwach Polski, czy w mistrzostwach świata - ocenia Grzyb. - Kwoty, które należy pozyskać, żeby zaistnieć w motorsporcie są olbrzymie. Jest to czarna strona tej naszej dyscypliny.

Dla 26-letniego Rokity sens uczestnictwa w rajdach staje się wątpliwy. Kierowca rozważa zakończenie sportowej kariery.

- Traci na tym widowisko i aspekt sportowy. Obecnie jest to pokaz ludzi o zasobnych portfelach, którzy chcą się szkolić i ścigać - mówi. - Koszt jednej rundy asfaltowej wynosi około 20-25 tysięcy złotych, takim samochodem jak mój. Rajdy szutrowe są dużo droższe. Nie wiem, co musiałoby się stać, abym odzyskał motywację. W obecnej sytuacji ten sport nie ma racji bytu w Polsce - kwituje Rokita.

fot. Michał Pasek
fot. Michał Pasek

Nie w naszych rękach

Nie bez winy są organizatorzy rajdów, którzy nie przyczynili się do promowania tego sportu w Polsce. Rokita przyczynę upatruje m.in. w zasadach wpisowego, które jego zdaniem, nie jest do końca sprawiedliwe.

- Organizatorzy nie idą w stronę zawodników. Traktują nas jako osoby, które uprzykrzają im życie. Rajd najczęściej jest traktowany po łebkach. My jako okręgówka, która nie jedzie jako główny cykl, jest dalej i nikt na nas nie patrzy. Dodatkowo jesteśmy często traktowani jako zło konieczne, reperujące budżet potrzebny do organizacji i przeprowadzenia rajdu. Zwłaszcza przy rundach łącznych z wyższymi cyklami - grzmi młody kierowca.

Dla Grzyba, prezesa Polskiego Związku Motorowego na okręg Dolnego Śląska i kierowcy rajdowego jednocześnie, sytuacja jest jasna. Rajdy w Polsce są niedoceniane, a powodem są lata zaniedbań.

- Nie mamy się czego wstydzić, ponieważ mamy najlepiej zorganizowane rajdy na świecie. Wielu fantastycznych organizatorów poświęca bardzo dużo pracy, aby odcinki były świetnie przygotowane i bardzo dobrze zabezpieczone - mówi. - Został przegapiony moment. Mieliśmy "Hołka", który był gwiazdą, żywym nośnikiem reklamy. Wszystkim się wydawało, że to będzie trwało. Ale nie poczyniono żadnych kroków w tym czasie, aby podejść do tego w sposób marketingowy.

- Z jednej strony Polski Związek Motorowy nie ma pieniędzy na promocję, z drugiej, jak nie ma promocji, to nie ma pieniędzy. I tak kółko się zamyka. W zeszłym roku zaczęliśmy delikatną odbudowę, zatrudniliśmy osobę, która profesjonalnie zajmuje się promocją na co dzień, jednak efekty nie są spektakularne. Wskaźniki zainteresowań w mediach społecznościowych wzrastają, ale odczucia werbalnego nam wciąż brakuje - komentuje kierowca RSMP.

- Dwa lata jestem prezesem, startuję dwadzieścia pięć lat. Wiele osób zarzuca PZM, że to wszystko ich wina. Proszę mieć w głowie, że to tak nie działa prawda leży pośrodku. Przy udziale związku oraz sponsorów, staram się stworzyć pakiet pomocy dla młodych zawodników. Oczywiście on nie będzie dostępny dla wszystkich, bo nie stać nas na to. Na pewno rodzice, czy sponsorzy będą musieli partycypować w tych kosztach. Chcemy powołać do życia akademię dla młodych, utalentowanych. Zaprosimy do niej kilku najbardziej zdolnych zawodników młodego pokolenia i będzie to działało podobnie do federacji francuskiej - informuje polski rajdowiec.

Rajdy w Polsce mają być może ostatnią szansę na odbudowę utraconego zainteresowania. To od organizatorów zależy, jak ten czas wykorzystają.

Polacy zdetronizowani w Dakarze. Dramat Arona Domżały, czeka na pomoc na pustyni >>
Jakub Przygoński traci do czołówki Dakaru. "Nasz samochód wciąż jest wolniejszy" >>

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: do rzutu wolnego podszedł... bramkarz. Zobacz, co z tego wyszło!

Komentarze (0)