Kibice sami próbowali rozerwać karoserię auta. Tak zginęła legenda

Dla wielu mentor i najlepszy polski kierowca w historii. Oglądając poczynania Mariana Bublewicza za kierownicą, wyrosło całe pokolenie rajdów. Ich mistrz zginął tragicznie przed 29 laty. Na nic zdała się heroiczna pomoc kibiców podczas rajdu.

Michał Pasek
Michał Pasek
miejsce wypadku Mariana Bublewicza Materiały prasowe / Na zdjęciu: miejsce wypadku Mariana Bublewicza
IX Zimowy Rajd Dolnośląski zapisał się w historii Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski. Zmagania zorganizowane w Kotlinie Kłodzkiej na krętych, oblodzonych odcinkach specjalnych, okazały się zakończeniem pewnej sportowej epoki. Choć od feralnego wypadku mija 29 lat, fani wciąż pamiętają o Marianie Bublewiczu. Uznanie o tym wybitnym rajdowcu jest wciąż żywe.

"Bubel" na tamte lata był kierowcą ponadczasowym. Wówczas niewielu zawodników było w stanie konkurować z Bublewiczem na polskich oesach. Choć on sam zawsze podkreślał, że widział w stawce kogoś, kto może mu zagrozić. W większości przypadków to jednak mistrz okazywał się bezkompromisowy, udowadniając niejednokrotnie talent, który posiadał.

Ostatni rajd Bublewicza

Bublewicz nie musiał startować w pierwszych zmaganiach w sezonie 1993. Był świeżo upieczonym wicemistrzem Europy, a jego dobre wyniki zostały dostrzeżone przez FIA. Polski kierowca znalazł się w gronie najlepszych rajdowców świata, co było na tamte lata ogromnym wyróżnieniem.

ZOBACZ WIDEO: Dramatyczne wyznanie polskiego olimpijczyka. Powiedział, ile zarabiają sportowcy

Jednak Bublewicz kochał rajdy i nie chciał opuścić zmagań, w których radził sobie znakomicie. Dolnośląskie oesy znał bardzo dobrze, triumfował w "zimowym" siedmiokrotnie. Swoim zaangażowaniem wielokrotnie podkreślał, jak ważna jest dla niego rywalizacja przed własną publicznością. Wydarzenie miało być łatwym testem przed poważnym ściganiem w Europie.

Olsztynianina przed rozpoczęciem zmagań nie opuszczał pech. Bublewicz chcąc wystartować w IX Zimowym Rajdzie Dolnośląskim musiał poszukać zastępczego pojazdu, w którym zdoła skutecznie rywalizować. Padło na samochód Patricka Snijersa, niejako w formie zadośćuczynienia. Belg rozbił auto polskiego czempiona nieco wcześniej, podczas rajdu na Bliskim Wschodzie.

- Marian był przyzwyczajony do jazdy z napędem na tylną oś i najbardziej lubił jeździć takimi samochodami - opowiadał w magazynie "eMeReS" Grzegorz Gac, pilot rajdowy.

Problematyczna akcja ratunkowa

Wypożyczony Ford Sierra miał przeniesienie napędu ustawione w proporcji 50:50. Bublewicz był znany z tego, że modyfikował ustawienie auta w taki sposób, aby były one lekko nadsterowne. Znakiem rozpoznawczym jego techniki jazdy był zarzucany w drugą stronę tył samochodu przy wyjściu z zakrętu.

Zimowy Rajd Dolnośląski od samego początku nie układał się po myśli "Bubla". Kierowca miał problemy z wyczuciem wypożyczonego samochodu. Nie był w stanie odjechać reszcie stawki, popełniał błędy. Rywale to wykorzystywali, uzyskując zbliżone czasy. Wszystko to powodowało, że mistrz musiał jechać na granicy ryzyka.

Piąty odcinek specjalny okazał się ostatnim przejazdem w życiu Bublewicza. Na trasie łączącej dwa ośrodki miejskie Lądek Zdrój i Złoty Stok zorganizowano oes, który - jak się okazało - stał się miejscem wypadku legendy polskiego motorsportu.

- Spojrzałem mu w oczy. Do końca życia nie zapomnę tego momentu, kiedy na mnie patrzył. To jest coś, czego nie da się wymazać, nie da się powiedzieć, ja potrafię z tym żyć. To gdzieś w nas siedzi - mówił Krzysztof Hołowczyc w programie "Sektor Gości" w Wirtualnej Polsce.
Pomnik poświęcony Bublewiczowi i Kuligowi w Walimiu (fot. Jacek Halicki, Wikipedia) Pomnik poświęcony Bublewiczowi i Kuligowi w Walimiu (fot. Jacek Halicki, Wikipedia)
Niefortunne następstwa spowodowały, że akcja ratunkowa znacznie się wydłużyła. Bublewicz przez długi czas był zakleszczony w samochodzie, z którego nie mógł się wydostać. Kierowca po zderzeniu cały czas był przytomny, utrzymując kontakt z osobami zgromadzonymi przy pojeździe. Do akcji ratunkowej przyłączyli się kibice, używający rąk, prostych narzędzi oraz każdego dostępnego przedmiotu w celu udzielenia pomocy.

- Pałąki bezpieczeństwa nie wytrzymały i całe uderzenie przyjął na siebie - oceniał Jacek Bartoś, inspektor FIA ds. zabezpieczeń rajdów.

Po uwolnieniu kierowcy rozpoczęła się długa walka o ratowanie życia. Olsztynianin został przetransportowany do szpitala w Lądku Zdroju. Stan zawodnika był poważny, lecz nic nie zwiastowało, że mistrza nie uda się uratować. Kilkugodzinna akcja ratunkowa nie przyniosła zamierzonego skutku. Bublewicz zmarł wskutek odniesionych rozległych obrażeń wewnętrznych.

Rozsławił Olsztyn

Od nieszczęśliwego wypadku mija 29 lat, jednak pamięć o legendarnym kierowcy jest wciąż żywa. Jego styl i dynamika jazdy powodowała, że na odcinki specjalne przychodziły tłumy kibiców. Każdy chciał zobaczyć Bublewicza w akcji, jak bezproblemowo, odważnie i bez wszelkich zahamowań pokonuje kolejne metry odcinków specjalnych, zachowując przy tym nienaganną technikę prowadzenia pojazdu.

"Bubel" w świadomości kibiców na zawsze pozostanie zawodnikiem przemierzającym etapy rajdów czerwono-białą Sierrą, ubarwioną w logotyp sponsora z branży tytoniarskiej. Pomimo że od wypadku minęło tyle lat, pamięć o nim jest wciąż utrwalana. Kibice nie zapominają o wielkich postaciach motorsportu, pielęgnując wspomnienia o Marianie Bublewiczu i Januszu Kuligu podczas organizowanych memoriałów na ich cześć.

O rajdowcu mówiono dobrze. Podkreślano wielokrotnie jakim był człowiekiem, ale co najważniejsze, on sam popierał to czynami. Był człowiekiem uśmiechniętym, pogodnym, natomiast na odcinkach specjalnych - bezkompromisowym. I niezależnie czy ścigał się w kraju, czy Europie.
Miejsce śmierci Mariana Bublewicza (fot. Miezian, Wikipedia) Miejsce śmierci Mariana Bublewicza (fot. Miezian, Wikipedia)
Jak bardzo Bublewicz przykładał się do motorsportu, świadczą osiągane przez niego wyniki. Już w połowie lat 70. zrobiło się o nim głośno. Jego pierwszym autem był popularny "kant", czyli Fiat 125p. I nieważne, czy kolejnym pojazdem był opel, polonez, mazda, czy ford, w każdym samochodzie jeździł finezyjnie, czarując kolejne pokolenia, oklaskujące go przy okazji pokonywania kolejnych etapów rajdu.

- Marian prowadził warsztat samochodowy, stworzył specjalny dział, który zajmował się tylko i wyłącznie sportem. Miał określoną grupę ludzi, określony sprzęt na samochody serwisowe, treningowe i był to team z prawdziwego zdarzenia - wspominał po latach Ryszard Żyżkowski, który był pilotem Bublewicza w momencie nieszczęśliwego wypadku.

Za sprawą Bublewicza o polskich rajdowcach zrobiło się znów głośno. W 1992 roku olsztynianin z powodzeniem rywalizował poza krajem, zajmując drugie miejsce w Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Europy. Choć "Bubel" nie wygrał żadnego rajdu (czterokrotnie był trzeci) to udowodnił, jak wielkim jest kierowcą. Osiągnięty wynik zasługuje na specjalne słowa uznania, ponieważ olsztynianin na oesach rywalizował z takimi kierowcami jak Erwin Weber, Didier Auriol, czy Colin McRae.

- Usłyszałem kiedyś, że Hołowczyc był uczniem Bublewicza. To był dla mnie wielki zaszczyt usłyszeć takie słowa. Marian był człowiekiem, który miał tak ogromną energię, tyle ciepła, tyle chęci do życia, do uprawiania tej swojej ukochanej dyscypliny, że z punktu widzenia młodego człowieka, te światło, które dawał było dla mnie wyjątkowe - wspominał Hołowczyc w 25. rocznicę śmierci Bublewicza.

Podczas feralnego rajdu kibice stracili wybitnego kierowcę, a olsztynianie nietuzinkową postać, która rozsławiła tamtejszy region. Bublewicz był inspiracją dla młodszych zawodników, w tym późniejszych mistrzów Polski i Europy. Pamięć o nim - pomimo upływających lat - jest wciąż żywa. Jest to kolejny dowód na to, jak wielka może być miłość kibiców do motorsportu.

"Mercedes będzie wściekły". Czy dyrektor wyścigowy musiał stracić posadę? >>
Zmiany w F1 były konieczne? Szef Mercedesa nie ma wątpliwości >>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×