To mógł być koniec Dakaru dla Adama Małysza

W momencie wyprzedzania buggy Bernarda Errandonei polska załoga wypadła z trasy i o głazy przebiła oponę w samochodzie. Na szczęście po wymianie mogli jechać dalej.

Andrzej Prochota
Andrzej Prochota

- Utrzymywaliśmy się koło czternastego miejsca, gdy na setnym którymś kilometrze dostaliśmy się za buggy. To była bardzo ciasna droga w górach. Errandonea nie chciał nas puścić przez 20 kilometrów. Potem na mecie przepraszał. Mówił, że nie słyszał Sentinela. Byliśmy już pięć metrów za nim, niemal koło w koło - i on skręcił w prawo, a my w kurzu pojechaliśmy prosto. Były tam cztery duże głazy. Zdążyłem zredukować i przyhamowałem, ale uderzyliśmy w ostatni głaz i przebiliśmy koło - opisał to wydarzenie na mecie Adam Małysz.

Nie zwlekaj! Już teraz zalajkuj nasz profil Sporty motorowe - SportoweFakty.pl na Facebooku!

- Po tym co się wydarzyło to i tak straszne szczęście, że po wymianie koła mogliśmy jechać dalej. Sprawdziliśmy Sentinel i urządzenie działało poprawnie. Zresztą wcześniej dawaliśmy sygnały i motory zjeżdżały nam z drogi. Rafał się wścieka na kierowców, którzy nie chcą nas przepuszczać. To trochę niesportowe zachowanie, ale takie sytuacje zdarzają się na Dakarze - zakończył polski kierowca.

- Mieliśmy dużo szczęścia, bo mogliśmy tam zostać. Dobrze się znamy z Errandoneą. Tylko się uśmiechnął i twierdził, że nic nie słyszał. Ogólnie cieszę się, bo Adam z dnia na dzień coraz lepiej czuje samochód. Jechać z nim w rajdzie to sama radość! - powiedział Rafał Marton.

Źródło: malysz.com

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×