- Mieliśmy teoretycznie szansę, żeby być w pierwszej 10, dobrze nam szło, ale niestety dwie sytuacje skutecznie nam to uniemożliwiły. Po pierwsze problemy z nawigacją, błądzenie po wydmach, szukanie waypointów. Z tego powodu startowaliśmy z dalszej pozycji, za ciężarówkami. To przy wyprzedzaniu Kamaza następnego dnia mieliśmy ten wypadek. Na drodze leżał głaz i nie było szans go minąć - powiedział po zakończeniu rajdu Adam Małysz.
Ostatni odcinek specjalny rozegrał się na 157 km z La Serena do Valparaiso. Trasa ze względu na twarde, kamieniste podłoże, umożliwiała rozwinięcie wysokich prędkości na "ostatniej prostej". - Bardzo trudny rajd w tym roku, mocno wymagający. Dużo twardych, kamienistych i szybkich odcinków, gdzie liczy się prędkość i przyspieszenie, oraz 2-3 odcinki wysoko w górach, gdzie zdecydowaną przewagę miały samochody z turbinami, a nasze auto strasznie traciło moc. Generalnie jesteśmy zadowoleni z uzyskanej pozycji. Na pewno przy tym pechu, który nas spotkał, to i tak wykonaliśmy nasz plan. Czujemy lekki niedosyt, ale właściwie plan jest w pewnym sensie wykonany. Chcieliśmy poprawić wynik z zeszłego roku i to nam się udało - skomentował swój udział w rajdzie Małysz.
- Rajd Dakar jest nieprzewidywalny, tylko najmocniejsi i najbardziej ostrożni dojeżdżają do końca. W czołówce są profesjonaliści z ogromnym doświadczeniem. Patrząc na Marka i Jacka jak pokonują wydmy, widać, że na pewno przydają się umiejętności nabyte na podczas jazdy na motorach. Gratulujemy wszystkim, bo wiemy jak ciężka jest to walka. Dziękujemy wszystkim, którzy w nas wierzyli i trzymali kciuki - podsumował były skoczek narciarski.
Adam Małysz po raz trzeci dojechał do mety morderczego rajdu. "Orzeł z Wisły" już w 2012 roku, kilkanaście miesięcy po zakończeniu kariery skoczka narciarskiego, ulokował się na 38. miejscu swojego pierwszego Rajdu Dakar. Rok później zakończył go na 15. pozycji. W tegorocznej edycji wraz z pilotem Rafałem Martonem poprawili swój wynik zajmując 13. miejsce.