Rozmawiamy dobę od twojego wypadku. Jak się czujesz?
Jakub Piątek: Słabo, tym bardziej, że na biwaku miałem styczność z zawodnikami. Widziałem, jak wjeżdżają na biwak umorusani, zmęczeni. Ile bym dał, żeby też być taki umorusany i zmęczony!
Ciężko się z tym pogodzić?
- Strasznie to przeżywam. Tym bardziej, że to stało się na pierwszym odcinku. Tyle pracy włożyłem, żeby dobrze przygotować się do tego rajdu. Tyle osób mi zaufało i mnie wspierało.
Już w swoim dakarowym debiucie zostałeś pechowo wyeliminowany. Wówczas po odcinku prowadzącym przez wyschnięte słone jezioro twój motocykl odmówił posłuszeństwa. Czy to dla ciebie porównywalna sytuacja?
- Smutek jest porównywalny. To mój trzeci Dakar i przerobiłem już chyba każdy scenariusz. Dwa lata temu miałem już siedem odcinków przejechanych, pokazałem się z dobrej strony i zebrałem doświadczenia. Tym razem nie zdążyłem nic pokazać. 38 miejsce na etapie po wywrotce i ze złamaną ręką to nie jest złe osiągnięcie, ale co z tego? Liczy się meta. To był mój cel.
Czy sobie możesz coś zarzucić?
- Jeszcze gdybym szarżował, coś komuś próbował udowadniać, to mógłbym sobie mieć coś do zarzucenia. Ale nie. To była taka wywrotka, jakich w ciągu roku zaliczam tysiąc.
Co dalej? Wracasz do Polski?
- Muszę wracać. W czwartek mam samolot do Polski, a w kolejny wtorek mam umówioną operację. Będę trzymał kciuki za chłopaków już z Polski.