Rafał Sonik: Dla odważnych przyszłość oznacza szansę (wywiad)

Materiały prasowe / Na zdjęciu: Rafał Sonik
Materiały prasowe / Na zdjęciu: Rafał Sonik

- Nie zasypuję sobie jakiegoś braku - mówi Rafał Sonik, który od dawna odnosi sukcesy nie tylko jako przedsiębiorca, ale też quadowiec. Sonik ma na swoim koncie zwycięstwo w Rajdzie Dakar i szereg Pucharów Świata. W styczniu znów powalczy w Dakarze.

W tym artykule dowiesz się o:

Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty: Czy czuje się pan spełniony?

[b]

Rafał Sonik, zwycięzca Rajdu Dakar, przedsiębiorca:[/b] Spełnienie jako stan ducha, stan świadomości można rozumieć dwojako. Można osiąść na laurach i stwierdzić "skończyłem, zamknęła się pewna faza mojego życia, czas zacząć inną". Mógłbym zacząć grać w golfa, poświęcić się wyłącznie wychowaniu dzieci. Jest wiele opcji na kolejną fazę życia.

Jeśli ktoś czuje się spełniony i uważa, że osiągnął wszystko w dotychczasowej fazie życia, to zamyka rozdział i idzie w coś innego. Tak zrobił w motorsporcie chociażby Michał Sołowow, który przestał się ścigać w rajdach.

Czytaj także: George Russell stał się bardziej kompletnym kierowcą 

Ja spełnienie interpretuję zupełnie inaczej. Nie robię tego, co chcę dalej robić z poczucia deficytu. Nie zasypuję sobie jakiegoś braku. Robię to z przeświadczeniem, że to jest bonusem. Nie jadę w Dakarze, bo mam do udowodnienia, że umiem się ścigać czy wygrywać, bo to udowodniłem już wielokrotnie. Jadę tam po to, żeby pokazać samemu sobie, że jeżeli nie maleje motywacja i determinacja, to spełnienie jest lepszym fundamentem pod kolejny wysiłek niż brak sukcesu.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: 33 lata, a ciało nastoletniej modelki. Pochodzi z Polski

Czyli ma pan w sobie nadal głód zwyciężania?

Tak, ale innego rodzaju. To jest głód na zasadzie, czy mogę być jeszcze lepszy niż przed wypadkiem, czy potrafię jeszcze skuteczniej trenować, czy potrafię odnaleźć rezerwy w swoim teamie i u poszczególnych ludzi, których wcześniej nie widziałem, czy potrafię zmienić trening i suplementację tak, by spróbować przebić ten szklany sufit.

W tym roku miałem wygrany Puchar Świata i pojechałem na Rajd Maroka. Można by powiedzieć, że plan był wykonany, że spełnienie sportowe w roku 2019 nastąpiło. Jednak na czwartym czy piątym etapie sięgałem po zwycięstwo, choć miałem świadomość, że nie wygram rajdu z powodu problemów z GPS-em na wcześniejszym etapie. Przyjechałem z Maroka nie ze satysfakcją ze zdobycia Pucharu Świata, bo to już wcześniej było pewne, ale ze satysfakcją, że byłem w stanie pojechać lepiej każdego kolejnego dnia w swojej ocenie.

Podaję panu przykład, w których miejscach motywacja po spełnieniu, czyli w takim okresie, gdy wielu odpuszcza, ona jest zupełnie świeża i nie słabsza niż wtedy, gdy dążyłem do wygranej w Pucharze Świata czy Dakarze. Jestem spełniony, ale to zmienia moją bazę na doskonalenie się. Będę walczyć w Dakarze o kolejnego "Beduina", ale to nie on będzie odniesieniem, czy ocenię ten start jako dobry. Jeśli okaże się, że pojadę świetnie rajd, ekipa spisze się fantastycznie, a coś nieprzewidywalnego zabierze mi zwycięstwo, to w mojej świadomości i teamu odniesiemy sukces.

A jeśli uda się wygrać?

Jeśli hipotetycznie to się uda, ale podkreślam słowo hipotetycznie, bo jestem przesądny, a poprawki wprowadzone przeze mnie i team nie zadziałają, to nie będę czuł się zwycięzcą. To jest taka gra ze sobą i ludźmi wokół.

Sprzęt najwyższej klasy, podobnie jak przygotowanie fizyczne. To ma dziś każdy sportowiec. Czy właśnie motywacja nie jest tym kluczowym elementem w drodze po sukces? Bo o tym mówił chociażby Robert Kubica, gdy opowiadał o powrocie do F1.

Niewątpliwie Robert dokonał cudu. Na koniec sprzyjały mu okoliczności, które wyglądały na złe, a odwróciły się na dobre. Okoliczności sprzyjają jednak najlepszym.

Robert dokonał niemożliwego wracając do F1. Jest bliski tego, co można uznać za ideał sportowca. Nie chcę mówić o jego błędach czy niedociągnięciach, które go zabrały z drogi ku mistrzostwu F1. To jednak jest to jedno "coś", przez co on nie zdobył tytułu w F1. Odyseja Roberta jest niesamowitym przykładem dla kogoś, kto traktuje sport jako coś istotnego w życiu człowieka. Niesamowicie ciekawy materiał do książek, filmów. Życie Kubicy pokazało, że łut szczęścia jest niezbędny, by się gdzieś znaleźć, a odrobina pecha może nas z tej drogi zawrócić.

Miałem w stosunku do Roberta ten gigantyczny mankament, że urodziłem się w czasach, gdy o F1 w Polsce nie można było marzyć. Jestem też wyższy, masywniejszy, więc to by się nie udało, nawet gdybym się urodził później. Zaletą mojej sytuacji jest to, że na moje poczucie spełnienia składa się to, że ludzie wiedzą, co to jest quad, że można się na nim ścigać.

No właśnie. Dlaczego akurat quady?

Gdy zacząłem się ścigać, to pojechałem z segregatorem pełnym zdjęć do Głównej Komisji Sportu Motocyklowego przy PZM i pokazywałem panom z komisji czym jest quad. Żaden tor, żadne zawody nie odbywały się w Polsce na bazie regulaminu quadowego. Mieliśmy tylko przepisy odnośnie motocykli. Nikt nie wiedział w ogóle, że trzeba regulaminy i tory dostosować do quadów.

Czytaj także: Robert Kubica nie jest wyjątkiem w DTM. Inni pójdą jego śladem 

Teraz nikomu nie trzeba tłumaczyć jak wygląda quad, czym różni się dwunapędowy od czteronapędowego, że można nim osiągnąć gigantyczny wynik. To część mojego spełnienia. W F1 bym tego nie doznał, bo Sonik nie był potrzebny, żeby pokazywać ludziom, że istnieje Formuła 1 i czym ona jest.

Przez całe lata mi zadawano pytania, po co ja chodzę do telewizji i opowiadam o quadach. Po to, żeby pokazać, że to jest sport wyczynowy. Quad to najlepszy sprzęt do nauki dzieciaków zachowań motoryzacyjnych, umiejętności jazdy, które potem są idealnym fundamentem do bycia dobrym kierowcą w ruchu publicznym.

Nie kusiło zatem, by w Dakarze ścigać się np. samochodem?

Najlepiej na ten temat wypowiedzieli się Jacek Czachor i Marek Dąbrowski. Oni stwierdzili, że quad to najtrudniejszy pojazd na Dakar. Dlaczego? Bo jest niemal tak samo szeroki jak samochód. Trzeba nawigować z myślą o przejazdach dla aut, a nie motocykli. Bo motocykl się prześlizgnie między głazami czy krzakami, a quad nie.

Do tego quad psuje się częściej niż motocykl czy samochód, bo nie ma zespołów fabrycznych. Wszystko, co robimy, to nasza własna konstrukcja. Sami testujemy, dobieramy elementy. Mieliśmy przez te wszystkie lata pięć amortyzatorów skrętów. Gdyby to był team fabryczny jak w F1 czy WRC, to fabryka przetestowałaby i wybrałaby najlepszy.

Muszę też nawigować, prowadzić i naprawić quada. Ja nie mam do kogo powiedzieć "hej, wymień mi koło". Kiedyś zdarzyło się, że zjeżdżając z wydmy, w ostatnim momencie quad się przechylił i powoli, ale jednak odwrócił się do góry kołami. Nie było szans, żebym go sam podniósł. Leżałem pod quadem, paliwo kapało mi na gogle. Bałem się, żeby się nie zapalił, bo bym się spalił na pustyni.

Wydostałem się spod quada, przejechało kilku zawodników i się nie zatrzymało. Zatrzymał się motocyklista, pojechał dalej, ale zawrócił kilka minut później, bo sumienie go ruszyło. Pomógł mi ściągnąć quada, odpalić go. Zajęło to jakieś 40 minut. Gdyby to był motocykl, to bym go podniósł w pięć sekund. Samochody mają podnośniki. Do tego w zespole fabrycznym są zasady, że trzeba pomagać np. liderowi. Quadowiec jest sam.

Nigdy nie powiem, że jazda motocyklem jest łatwa. Nie. Jednak quad jest wyzwaniem od każdej strony.

Czy w tej sytuacji trzeba było się nauczyć podstaw mechaniki?

Są dwa podejścia. Być mechanikiem albo zbudować niezawodnego quada i dążyć do tego, by na trasie go nie uszkadzać. Ja przyjąłem te drugie podejście. Co nie znaczy, że nie umiem go naprawić, bo wielokrotnie na trasie wymieniałem sprzęgło i wiele innych rzeczy.

Moje założenie jest takie, że quad musi być niezawodny, a ja go muszę szanować, żeby go nie uszkodzić. Wtedy jest największa szansa na sukces. Nie w sytuacji, gdy jedzie świetny mechanik i potrafi naprawić błyskawicznie quada.

A jest w panu pasja do mechanik, majsterkowania?

We mnie jest pasja do organizacji. Do doskonalenia. Lubię poprawiać wszystko dookoła. Tak jestem skonstruowany. To leży w mojej naturze.

Po pięciu czy sześciu próbach znalazłem psychologa, który dokładnie rozumie nasze potrzeby i potrafi idealnie zidentyfikować braki u mnie czy członków mojego zespołu. On pracuje nad nimi nie tylko w kontekście ścigania, ale też nad innymi. To im pomaga w życiu.

Chociażby Krzysztof Hołowczyc pracował z psychologiem, ale zatrudnionym przez zespół. On realizował linię teamu, nie personalizował jej do potrzeb "Hołka". U mnie by to nie zadziałało. Chcę wiedzieć, co mam na talerzu, bo to ma mi służyć. Dietetyk mi może powiedzieć, co będzie dobre, a ja nie. Jednak ja to czuję.

Otaczanie się właściwymi ludźmi jest też dla pana ważne w kontekście prowadzonych biznesów.

Nie jestem biznesmenem. Jestem przedsiębiorcą. Różnica polega na tym, że biznesmeni skupiają się na zarobieniu pieniędzy. Przedsiębiorca chce coś stworzyć, skonstruować, coś poprawić.

Na kolejnej stronie przeczytasz o tym, czy na Dakarze można zachować człowieczeństwo i dlaczego Rafał Sonik tak chętnie wspiera WOŚP czy fundację Siemacha. Zapraszamy! --->
[nextpage]Jak ważne jest zachowanie człowieczeństwa w tej ekstremalnej sytuacji Dakaru?

W roku 2010 po pierwszym etapie byłem pierwszy, po kolejnym - ostatni. Miałem dwanaście dni jazdy i wiedziałem, że nie ma szans na wygraną. Wtedy zaczął się test mojego charakteru. Pojechałem dalej i zbliżałem się do podium w przedostatnim dniu.

W ogromnym wąwozie męczył się jeden z motocyklistów z Holandii. Mogłem się zatrzymać i mu pomóc, ale wtedy straciłbym szansę na trzecie czy czwarte miejsce. Mogłem go tam zostawić. Ten Holender błagał mnie, żebym mu pomógł. Zatrzymałem się, wlazłem do tego wąwozu i próbowaliśmy przez 15 minut wyciągnąć jego motocykl. Powiedziałem mu, że dałem z siebie wszystko, że trzeba by może czterech ludzi, by go wyciągnąć. Zapytałem go, czy będzie w porządku, jeśli odjadę. Powiedział, że tak. Mogłem spojrzeć w lustro, że zrobiłem wszystko, by mu pomóc.

Dwa czy trzy lata później na Puchar Świata przyjechał jeden z rywali z Peru. Mówi do mnie, że jesteśmy bezpośrednimi rywalami, ale mam pamiętać, że jeśli będę potrzebować pomocy, to mi jej udzieli. Bo jak dwa lata wcześniej na Dakarze on znalazł się w tarapatach, to ja mu pomogłem.

Na pana kombinezonie widzę logo WOŚP, fundacji Siemacha. Czy Dakar pomaga w promowaniu tak szczytnych idei?

Tak. To buduje społeczeństwo obywatelskie. Współczesny świat jest absolutnie konsumpcyjny. Wszystko kręci się wokół marketingu. To, że kupuje pan nowe auto, nie polega na tym, że pana stare auto jest złe, ale marketing tego nowego jest tak dobry, że przedstawia pana stare jako złe.

To samo dzieje się w sferze emocjonalnej, społecznej na wszystkich poziomach. To, co przenosi nas z dobrego społeczeństwa w przeszłości do lepszego w przyszłości, to projekty społeczne. Istotą tego jest wolontariat. Na tym opiera się WOŚP czy Siemacha. Dla mnie, wolontariat jest osią zdrowia społeczeństwa. Dlatego chętnie to promuję.

Jednak Dakar po raz pierwszy odbędzie się w Arabii Saudyjskiej. Nie jest trochę tak, że gdzieś tracimy ideę tej imprezy w pogoni za pieniędzmi?

Nie patrzę na to tymi kategoriami. Uznaję, że ewolucja jest czymś niezbędnym. Staram się patrzeć na jej dobre strony. Dakar to przedsięwzięcie komercyjne. Ideologia tej imprezy podporządkowana jest rachunkowi ekonomicznemu. Skoro tak jest, to można to robić albo nie. Póki to działa w ramach fair-play, to cała reszta schodzi na plan dalszy.

Pytam nieprzypadkowo, bo Arabia Saudyjska zaczęła organizować wyścig Formuły E, za chwilę będzie Dakar, do tego chce mieć u siebie Formułę 1. Tymczasem pojawiają się głosy sprzeciwu obrońców praw człowieka, że pod tym względem nie jest za dobrze w tym kraju.

To jest pytanie, co było pierwsze - jajko czy kura? Co jest lepsze? Czy mamy mówić, by przyjęli bardziej europejskie i transparentne standardy, a potem do was przyjedziemy? Czy mamy mówić, że do was jedziemy, żeby was zainspirować do tego, byście ewoluowali i podnieśli pewne standardy. Dla mnie to temat nie do rozstrzygnięcia. Skoro poszło ścieżką, że organizujemy tam Formułę E i inne eventy, że chcemy inspirować Saudyjczyków, to idźmy nią dalej. Bo nikt nie jest w stanie wykazać, która ze ścieżek jest lepsza czy gorsza.

Jaki to będzie Dakar w porównaniu do imprez organizowanych w Ameryce Południowej?

Nie startuje na quadzie żaden zawodnik z Arabii Saudyjskiej. Jest duże prawdopodobieństwo, że nikt tych tras nie przejechał wielokrotnie, a to zdarzało się w Ameryce Południowej regularnie. Nie będzie takich wysokości, misz-maszu w głowie. Przecież ona nie pracuje na poziomie 4 czy 5 tys. metrów, jeśli jesteśmy przyzwyczajeni do życia na dole. To tak jak z meczami piłkarskimi rozgrywanymi na sporych wysokościach, gdzie okazywało się, że np. Urugwaj nie ma rywali.

Czyli widzi pan w tym dla siebie szansę?

Oczywiście. Jest takie świetne powiedzenie. Dla odważnych przyszłość oznacza szansę.

Źródło artykułu: