Polak w Chinach przy 70 km/h uderzył w ścianę. "Takie zdarzenia normalnie kończą się śmiercią"

Instagram / Na zdjęciu: Mateusz Sochowicz
Instagram / Na zdjęciu: Mateusz Sochowicz

Takie wypadki niemal zawsze kończą się śmiercią. Mateusz Sochowicz miał jednak furę szczęścia. I refleks. - Przy 70 km/h uderzyłem w ścianę. Dwa metry i prędkość spadła do zera. Siła była potężna - opowiada reprezentant Polski w saneczkarstwie.

W tym artykule dowiesz się o:

Wypadek z 8 listopada odbił się szerokim echem na całym świecie. Jak uznała Międzynarodowa Federacja Saneczkarska, był spowodowany błędem ludzkim. Podczas próbnego przejazdu 25-latka na olimpijskim torze saneczkarskim w Chinach, doszło do uderzenia w ścianę. Oddzielała ona połączenie toru męskiego z tym dla pań. Wszystko wskazuje na to, że obsługa toru po prostu zaspała i nie zdjęła przeszkody z trasy.

Jak na tak poważny wypadek, stan Polaka jest znacznie lepszy niż można byłoby się spodziewać. Doznał tylko złamania rzepki, ma dziurę do kości w prawym podudziu i małą, ale głęboką ranę w łydce. Poza tym doskwiera mu ból pleców. Operacja, którą przeszedł po wypadku trwała cztery godziny.

Dawid Góra, WP SportoweFakty: Jaki ostatni obraz zapamiętał pan z wypadku?

Mateusz Sochowicz: Wychodzę z wirażu numer dwa i cieszę się z dobrego przejazdu. Za czwartym razem udało mi się przejechać pierwsze wiraże naprawdę bardzo dobrze. A więc jest chwila euforii. Szukam wejścia w wiraż numer trzy. Nagle widzę ścianę. Podejmuję decyzję, że przeskoczę nad nią.

I to tyle. Obrażenia mówią o tym, że uderzyłem w przeszkodę nogami, a więc na manewr nie wystarczyło czasu. Chyba tylko mięśnie uchroniły moje nogi przed wielokrotnymi złamaniami.

ZOBACZ WIDEO: Tym wideo gwiazda sportu podbija internet. Co za umiejętności!


To był cud?

Historia zna już przypadki wjazdu w przeszkody na torze przy podobnej prędkości. Zazwyczaj kończą się w jeden sposób - śmiercią. Mało jest wyjątków od reguły. Wierzę, że wydarzyło się tam coś takiego, co normalnie nie powinno mieć miejsca i dzięki temu przeżyłem. Ale nie wiem, co. Na pewno moja reakcja też pomogła potoczyć się sprawom w ten sposób.

Tylko krok dzielił mnie od tragedii. Ostatecznie nie mam pojęcia, dlaczego odniosłem tak niewielkie obrażenia. Następnego dnia zadzwonił do mnie niemiecki trener. Nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Mówił do mnie, jakby rozmawiał z duchem. Dziwił się, że jestem w tak dobrej formie.

Wróciłby pan jeszcze na ten tor?

Pracuję z psychologiem sportowym i uważam, że to jest wykonalne. Jedyne o co poprosiłbym władze międzynarodowej federacji, to żebym nie startował jako pierwszy. To powinno wystarczyć do zjazdu zgodnie z oczekiwaniami.

Jak bliscy zareagowali na informację o wypadku?

Przed chwilą rozmawiałem z mamą. Powiedziała mi, że kiedy dostała telefon od trenera, wiedziała, że coś jest nie tak. Trener raczej nie telefonuje do rodziców zaraz z rana. Zresztą w ogóle rzadko dzwoni. Zadziałał matczyny instynkt. Ojciec też trudno to przyjął. Ale szybko ustawiłem bliskich do pionu. Zamartwianie się nic nie daje. Poza tym w dzieciństwie robiłem wiele głupich i niebezpiecznych rzeczy, więc pewnie trochę się już przyzwyczaili.

Jest choć mała szansa, że wystartuje pan na igrzyskach w Pekinie?

Musiałoby zagrać wiele elementów. Po pierwsze kwalifikacje kończą się jeszcze w tym roku, a więc zapewne trzeba byłoby dla mnie stworzyć przepis, dzięki któremu mógłbym uzyskać kwalifikację już w 2022. Druga sprawa to ogarnięcie kolana. Obecnie ledwie stoję na nodze, a o jej wyprostowaniu nie może być mowy. Trudno cokolwiek obiecywać. Nie chcę robić nadziei sobie i kibicom. Nie jestem w stanie też rzucić jakimkolwiek terminem. Ale mogę powiedzieć na pewno, że chcę tu wrócić. Wszyscy moi koledzy są zachwyceni tym, jak jeździ się po tym torze.

Wydawało mi się, że po takim wypadku trudno choćby usiąść na sankach, a co dopiero wystartować w zawodach.

Mógłbym spekulować, czy dałbym radę usiąść na sankach, gdybym nie odniósł obrażeń uniemożliwiających start. Ale to bez sensu. To się okaże dopiero wtedy, kiedy naprawdę będę mógł wrócić na tor.

Kiedy wraca pan do Polski?

Nie odpowiem na to pytanie, bo nie chcę burzy medialnej po powrocie.

Czy sprawa wypadku będzie miała prawne konsekwencje?

Ja już podpisałem ugodę z chińskimi władzami. Jednak o detalach nie mogę informować. To część naszej umowy.

Ale jest pan z niej zadowolony czy wynikła wyłącznie z pośpiechu?

Na więcej pytań ws. umowy nie mogę odpowiedzieć.

Na jaki wynik podczas igrzysk pan liczył?

Nie chcę spekulować. Na pewno miałem nowy sprzęt dostosowany właśnie do toru w Chinach. Zresztą nadal go mam, bo akurat sanki nie ucierpiały znacząco. To mogło wpłynąć na mój wynik. Wystarczy też powiedzieć, że na ostatnich igrzyskach złoty medal wywalczył Austriak, który nigdy nie stawał na podium. A do austriackiej kadry zakwalifikował się jako ostatni. To daje do myślenia.

Najważniejsze jednak, że obrażenia, które odniosłem w wypadku są tak niewielkie w porównaniu do tego, co mogło się stać. I z tego należy się cieszyć.

Rywalizował z Małyszem i Stochem. Teraz został strażakiem >>

Źródło artykułu: