Michał Biegun: Byliście faworytami grupy D, ale kwalifikacja do kolejnej rundy nie była taka prosta.
David Lee: To nie był dla nas wcale taki łatwy awans. Nasz zespół przez cały czas grał bardzo niekonsekwentnie. Nawet w wygranym meczu z Włochami można było zauważyć przestoje w naszej grze. Pierwsze dwa sety były świetne, ale potem nie potrafiliśmy wykorzystać szansy, aby zakończyć ten mecz szybciej. Mam nadzieję, że teraz postaramy się grać lepiej. Musimy popracować nad kontynuacją tych momentów, w których dominujemy nad rywalem.
Przeciwko Włochom zagraliście bez zmian w składach. Czyżby pierwsza szóstka wreszcie się wykrystalizowała?
- Liczę, że ten mecz da nam więcej pewności siebie. Musimy w końcu zaczął grać scementowaną pierwszą szóstką. My naprawdę bardzo potrzebujemy dobrego przyjęcia. Myślę, że wprowadzenie Paula Lotmana było świetną decyzją, bo zagrał bardzo dobre spotkanie. Z tym poziomem odbioru zagrywki możemy grać z każdym. Nasz rozgrywający może spokojnie uruchamiać skrzydłowych, środkowych, a także naszą najmocniejszą broń, ataki Sandera z drugiej linii. Tak długo, jak będzie nam to wychodzić, plus silna zagrywka, to te mistrzostwa mogą być dla nas jeszcze całkiem udane.
Czyli Paul Lotman jest tym kogo potrzebowaliście w wyjściowym składzie?
- Mam taką nadzieje. Po kontuzji Seana Rooney'a długo szukaliśmy dla niego odpowiedniego zastępstwa. On był niezwykle stabilny i gwarantował dobre przyjęcie. Lotman robi to jak na razie na podobnym poziomie, ale musi być jeszcze bardziej konsekwentny w swojej grze.
[ad=rectangle]
Krakowska grupa D była uważana za "grupę śmierci" i omal udziału w niej nie przypłaciliście życiem.
- To była naprawdę trudna grupa i chyba każda z drużyn przed początkiem turnieju żałowała, że się w niej znalazła. Pewnie większość kapitanów o tym wspominało na konferencjach. Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, kto i jak wymyślił, że w jednym mieście spotka się ze sobą tyle dobrych drużyn. Po tych pięciu meczach jestem szczęśliwy, że w ogóle zabieramy ze sobą jakieś punkty do kolejnej rundy. Gdyby nie kilka błędów rywali, to USA mogłoby przecież w tych mistrzostwach nie być. Musi mi wystarczyć tylko to, że cieszę się z wyjścia z grupy.
W takim razie musiał pan zazdrosnym okiem spoglądać na zestaw rywali Brazylii czy Rosji.
- Z jednej strony każdego dnia wychodziłeś na mecz skoncentrowany, bo wiedziałeś, że nie możesz przegrać, bo musisz zabrać ze sobą jakieś punkty do następnej fazy. Wiadomo, że każdy chciałby być w sytuacji kiedy masz w grupie kilka łatwiejszych drużyn do pokonania, jak miały chociażby Rosja, Bułgaria czy Brazylia. Jednak z drugiej strony, po wszystkim muszę przyznać, że niektóre reprezentacje w drugiej fazie mogą nie być przygotowane do walki z zespołami, które już zaprawiły się w bojach na tym mundialu. Francja i Iran wychodzą z niezłym dorobkiem, a naszym najgroźniejszym rywalem będzie Polska, która nieźle sobie tych punktów nabiła i ma nad nami sporą przewagę.
[b]
Jak to jest z Mattem Andersonem? Trener John Speraw powtarza, że to najlepszy przyjmujący, a wciąż gra po przekątnej z Micahą Christensonem.[/b]
- Kompletnie tego nie rozumiem, bo nawet sam Matt nie chce grać jako atakujący. To jest nasz największy problem, bo to, niestety, widać w jego grze. To nie jest jego miejsce na boisku, ale w obecnej sytuacji potrzebujemy go właśnie na tej pozycji. Jeśli w pozostałych meczach będzie grać tak jak przeciwko Włochom, to jestem spokojny o nasze rezultaty. On musi nabrać większej pewności siebie, ale już jest całkiem nieźle. Do dobrze grającego Andersona dodaj świetnego Holta, szybkiego Sandera, to nasz rozgrywający może robić na boisku dosłownie wszystko. Musimy znaleźć odpowiedni rytm, ale mamy naprawdę mało czasu.
Z tej złotej drużyny z 2008 roku ocalał tylko pan.
- Czuje się trochę jak jedyny ocalały z tej drużyny z Pekinu. Z uwagi na wiek ta drużyna ma bardzo mało doświadczenia i dopiero uczy się grać na wielkich turniejach. Na tym poziomie nie można sobie pozwolić na błędy, a tych młodzi popełniają jeszcze całkiem sporo. Jeśli oddasz za dużo punktów Francji, Iranowi czy Włochom, to oni to wykorzystają i niemiłosiernie cię zleją. Ja chcę dać im jak najwięcej mojej wiedzy, ale nie mogę za bardzo denerwować się ich prostymi wpadkami. Jeśli zrobią coś źle, to muszę odpowiednio w słowa ubierać moje uwagi, aby mnie potrafili zrozumieć. Idziemy powoli, ale wierzę, że będziemy najlepsi.
Max Holt wielokrotnie podkreślał atmosferę podczas waszych meczów. Na pojedynku z Włochami był komplet, chyba musieliście się poczuć jak gwiazdy NBA?
- Dla mnie to jest coś niesamowitego, to jedna z najliczniejszych publiczności, przed którą było mi dane grać. Magiczna atmosfera panowała nawet na tych meczach, gdy w tym samym czasie grali Polacy, a mimo to twoi rodacy przychodzili nas oglądać. Nie pamiętam kiedy ostatni raz wyprzedaliśmy jakiś mecz. Polska, to naprawdę jedno z lepszych miejsc do gry w siatkówkę. Obecnie występuję w Rosji, bo poziom ligi jest tam niezwykle wysoki, ale jeśli chodzi o kraj, gdzie możesz poczuć się jak gwiazda tej dyscypliny, to tylko tutaj.
Jak wy, amerykańscy siatkarze, to robicie, że potraficie przetrwać tyle czasu na przykład w tak trudnej i wymagającej lidze jak rosyjska?
- Jesteśmy globalnymi wojownikami! Podróżujemy po całym świecie i potrafimy przetrwać wszędzie. Może z punktu widzenia politycznego to dziwnie wygląda, ale nie powinno się tego mieszać ze sportem. Coś jednak w tym musi być, bo Amerykanie grają już tam od lat, wytrzymali i całkiem nieźle prosperują. To powód, dla którego wciąż jesteśmy jedną z najlepszych drużyn na naszej planecie. Wciąż wysyłamy w świat naszych zawodników, aby byli coraz lepsi.
Chyba nie ma drugiej takiej siatkarskiej nacji, która musi tyle podróżować, aby uprawiać tę dyscyplinę.
- My naprawdę wiedziemy wspaniałe życia. Jest coś niesamowitego w tym, co robimy. Większość Amerykanów nie podróżuje zbyt często, a my wręcz musimy jeździć po całym świecie i grać w siatkówkę. Dzięki temu dużo zwiedzasz, poznajesz nowych ludzi, nową kulturę. Jesteśmy szczęściarzami, że możemy to wszystko przeżyć. Jeśli ktoś mi powie, że to jest trudne i się tego nie da zrobić, niech lepiej od razu kończy karierę.
Te wojaże muszą was nieźle hartować.
- Przez brak profesjonalnej ligi mamy nieco trudniej od innych krajów. Musimy walczyć o swoją pozycję za granicą i musimy być z tego dumni. Ja jestem. Bo dzięki temu mogę grać w najlepszych ligach z najlepszymi siatkarzami i oglądać świat. Z czystej ciekawości chciałbym kiedyś spędzić jeden sezon w Polsce, aby doświadczyć takiej atmosfery, jak ta w Krakowie, ale nie wiem czy to się kiedykolwiek zdarzy.
W Krakowie rozmawiał Michał Biegun.