Ola Piskorska: Awansowaliście do następnej rundy, ale chyba nie jesteście zadowoleni do końca z waszego występu w Krakowie?
Paul Lotman: Przyjeżdżając do Krakowa na pierwszą rundę mieliśmy świadomość, że będzie nam bardzo trudno. To najtrudniejsza i najbardziej wymagająca grupa całych mistrzostw, z przeciwnikami ze światowej czołówki. Nie zagraliśmy naszej najlepszej siatkówki, dlatego cieszymy się z przejścia dalej. Ale mamy nadzieję, że z czasem będziemy pokazywali coraz lepszą grę i jesteśmy bardzo podekscytowani perspektywą gry przeciwko Polsce. Atmosfera nawet bez reprezentacji Polski tu w Krakowie była fantastyczna, a co dopiero będzie w Łodzi.
[ad=rectangle]
Ale dla ciebie to chyba nie jest zaskoczenie?
- Dla mnie zupełnie nie, to prawda. Ale nasz sztab i wielu zawodników nigdy tego nie doświadczyło wcześniej i byli zdumieni, kiedy się okazało, że wszystkie bilety są sprzedane i na nasze mecze przyjdzie 15 tysięcy widzów. A ja im mówiłem: tak, to jest właśnie Polska, tu tak jest (śmiech). Oni nie byli w stanie w to uwierzyć, bo w Stanach jest sukces frekwencyjny jak na mecze siatkówki przyjdzie 2-3 tysiące ludzi.
Zagraliście pięć meczów w tej rundzie, który twoim zdaniem był najlepszy?
- Myślę, że najlepiej zagraliśmy przeciwko Portoryko. Może to nie jest zespół z czołówki..
[b]
Ale niektórzy z nim nawet przegrali..[/b]
- Właśnie (śmiech). Portoryko też umie grać w siatkówkę i potrafi całkiem nieźle zagrać, jak się im na to pozwoli. A my im nie daliśmy nawet oddechu złapać w naszym meczu. Zagraliśmy bardzo spokojnie i konsekwentnie, dlatego uważam, że to było nasze najlepsze spotkanie.
A co twoim zdaniem jest przyczyną, że nie gracie na razie tak jak podczas Ligi Światowej? Bo przyznasz, że dla zwycięzców tegorocznej Ligi trzecie miejsce w grupie w pierwszej rundzie nie jest sukcesem.
- Zgadzam się z tobą, nie jest. Mam poczucie, że w półfinale i finale Ligi zagraliśmy na poziomie tak wysokim, że niemożliwym do utrzymania przez dłuższy czas. Poza tym po tamtym triumfie staliśmy się faworytem rozgrywek, wszystkie inne zespoły się na nas wyjątkowo mobilizują i bardzo chcą nas pokonać.
W Lidze Światowej nie byliście faworytem i wasze zwycięstwo było dla wszystkich zaskoczeniem. Teraz jest wam trudniej?
- Zdecydowanie trudniej. Wymienia się nas w gronie kandydatów do medali, żaden przeciwnik już nas nie lekceważy, presja ze wszystkich stron jest dużo większa niż w Lidze Światowej. A my mamy sporo młodych chłopaków w zespole, nawet debiutantów, którzy nie są z tym oswojeni. Poza tym jest nam trudniej też z innego powodu - straciliśmy Seana Rooneya. On był naszym kapitanem, doświadczonym graczem trzymającym zawsze równy, wysoki poziom. I sportowo i pozasportowo Sean był jedną z najważniejszych postaci w naszej drużynie i bez niego na pewno nie jesteśmy tym samym zespołem. Staram się jak mogę go zastąpić, bo w tej sytuacji ja jestem jednym z najstarszych i najbardziej doświadczonych, ale to nie to samo. Od meczu z Portoryko dostaję więcej szansy na grę od trenera i mam nadzieję, że tak zostanie do końca turnieju. Chciałbym dać z siebie jak najwięcej zespołowi będąc na boisku, zwłaszcza, że czekają nas bardzo ciężkie mecze i każda para rąk się przyda.
Jaki jest wasz największy atut jako zespołu?
- Zdecydowanie atmosfera. Dobrze się czujemy razem, i na boisku i poza nim, jesteśmy sobie bliscy. Chętnie razem spędzamy ze sobą czas, wspieramy się w trudnych momentach. To nam bardzo pomaga, zwłaszcza w takich meczach, gdzie każdy punkt i wygrana akcja są na wagę złota.
W następnej rundzie czekają was cztery mecze. Który będzie najcięższy?
- Przez to, że zajęliśmy trzecie miejsce w grupie po pierwszej rundzie to zaczynamy następną rundę od mocnych drużyn, Polski i Serbii. Spokojnie mogę powiedzieć, że Polska może być najtrudniejszym rywalem w drugiej rundzie (śmiech).
Jesteś zaskoczony tak dobrym wynikiem polskiej reprezentacji w pierwszej rundzie?
- Najpierw byłem zaskoczony brakiem powołania dla Bartka Kurka, bo to bardzo dobry zawodnik i przez ostatnie sezony był kluczowym ogniwem polskiego zespołu. Ale wygląda na to, że świetnie sobie radzą bez niego. Widzę bardzo dobrą atmosferę w polskim zespole i siatkówkę na najwyższym poziomie. Bardzo ciężki rywal, a do tego gramy w Polsce, więc już widzę oczami wyobraźni 15 tysięcy kibiców w Łodzi przeciwko nam (śmiech).
Odchodząc trochę od mistrzostw chciałam cię zapytać o twoje wybory klubowe. Wszyscy wiedzieli, że nie byłeś zadowolony z ilości czasu spędzanego na boisku w minionym sezonie w Resovii, a mimo to zdecydowałeś się zostać. Dlaczego?
- Pod koniec sezonu dostałem nieco więcej szans na grę, zwłaszcza po kontuzji Achrema. Ale to prawda, nie byłem zbyt zadowolony, rozmawiałem o tym i z trenerem i z władzami klubu, że chciałbym grać więcej. Zwłaszcza, że w pierwszych moich dwóch sezonach w Rzeszowie zdobyliśmy dwukrotnie tytuł mistrza Polski, a ja też miałem w tym jakiś udział. Rozmawiałem też z innymi klubami, ale zdecydowałem się zostać w Resovii i się z tego cieszę.
Ale w tym roku nie będzie ci wcale łatwiej dostać się do szóstki.
- Podejrzewam, że będzie nawet trudniej niż dotychczas (śmiech). Traktuję to jako pouczające życiowe doświadczenie. Uczę się pokory i cierpliwości oraz wykorzystywania każdej szansy, którą dostanę. Uczę się też opanowywać frustrację, choć czasami to bardzo trudne (śmiech). Ale generalnie dobrze się czuję w Rzeszowie, a kolejny sezon walki o szóstkę traktuję jak kolejne duże wyzwanie.
To ci pomaga w reprezentacji? Bo jesteś w podobnej sytuacji, czekania na swoją szansę i wykorzystywania jej.
- Dokładnie (śmiech). W Rzeszowie nauczyłem się spokojnie i cierpliwie czekać, nie pośpieszać niczego i nie stresować się staniem w kwadracie. I dostałem swoją szansę w meczu z Belgią, wykorzystałem ją i następne dwa spotkania zacząłem w szóstce.
To na koniec powiedz mi czy waszym celem jest medal?
- Tak, od początku przyjechaliśmy do Polski z zamiarem wywalczenia medalu. Najlepiej złotego, ale samo wejście na podium mistrzostw świata też byłoby wspaniałe.
W Krakowie rozmawiała Ola Piskorska