Polski siatkarz był w zniszczonym tureckim mieście. "Budynki połamały się jak domki z kart"

- To był widok, który trudno sobie nawet wyobrazić. Wiele budynków połamało się jak domki z kart - opowiada o trzęsieniu ziemi Bartosz Bućko, polski siatkarz klubu Hatayspor. - Żona z dzieckiem od drugiego piętra zeskakiwała po ruinach.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Bartosz Bućko (w niebieskiej koszulce) PAP / Krzysztof Świderski / Na zdjęciu: Bartosz Bućko (w niebieskiej koszulce).
200-tysięczne miasto Antiochia w prowincji Hatay zostało bardzo mocno zniszczone przez potężne wstrząsy, które nawiedziły Turcję i Syrię w poniedziałek. Właśnie w Antiochii siedzibę ma klub Hatayspor, którego zawodnikiem jest Bartosz Bućko.

Polskiego siatkarza nie było w mieście, gdy trzęsła się ziemia. Wracał wtedy z zespołem z wyjazdowego meczu. W rozmowie z WP SportoweFakty mówi, że widok, który zobaczył po powrocie, trudno sobie wyobrazić. Mówi też, jak dostał się z rodziną w bezpieczne miejsce i w jaki sposób jego zdaniem najlepiej pomóc ofiarom katastrofy. 

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Gdzie teraz jesteś?

Bartosz Bućko, siatkarz tureckiego Hataysporu: W Ankarze. W środę wsiedliśmy w taksówkę w Mersin, gdzie spędziliśmy dwie noce, i ruszyliśmy w 500-kilometrową trasę do stolicy Turcji. Zatrzymaliśmy się u Mateusza Miki, który gra w miejscowym klubie i zaoferował nam pomoc. Teraz musimy iść do ambasady i wyrobić podstawowe dokumenty. Te, które mieliśmy, zostały w Antiochii. Kiedy wyjeżdżaliśmy ze zniszczonego miasta, nie myśleliśmy o takich rzeczach. Wszystko działo się zbyt szybko.

Co robiłeś, gdy doszło do trzęsienia ziemi?

Wracałem z meczu z kolegami z Hataysporu. Nie odczułem ich, ale jak przyjechałem do Antiochii, zobaczyłem już ruiny. Drogi były nieprzejezdne, żeby dostać się tam, gdzie chcieliśmy, musieliśmy przedzierać się pieszo i skakać po zawalonych budynkach. Natomiast moja żona i syn byli wtedy w Antiochii. Żona zachowała się bardzo przytomnie, wzięła synka i uciekła z bloku, w którym mieszkaliśmy - tamten budynek jeszcze stoi, ale nadaje się już tylko do rozbiórki, tak jak większość bloków mieszkalnych w mieście. Też opowiadała, że od drugiego piętra zeskakiwała po ruinach. Potem wsiadła do auta z jakimiś przypadkowymi ludźmi. Znaleźliśmy się mniej więcej po godzinie od mojego powrotu.

ZOBACZ WIDEO: Ten kibic oszalał. Zobacz, co zrobił w trakcie meczu

Wjeżdżając do zrujnowanej Antiochii, wierzyłeś w to, co widzisz?

To był widok, który trudno sobie nawet wyobrazić. Wiele budynków połamało się jak domki z kart, wszędzie leżały sterty gruzu. W Turcji takiej katastrofy nie było od stu lat, trzęsienie było jednym z najsilniejszych w historii. Jeśli chodzi o Antiochię, można je porównać tylko z wstrząsami, które zniszczyły ją 1500 lat temu (w 526 roku w wyniku trzęsienia o magnitudzie 7,0 zginęło około 250 tysięcy ludzi - przyp. red.). A teraz miasto zostało zniszczone po raz drugi.

Panowała jedna wielka panika. Ludzie byli sparaliżowani, nie wiedzieli, co robić. Wciąż było tam niebezpiecznie ze względu na wstrząsy wtórne, a pomocy służb ratowniczych nie było. Nie widziałem żadnego wojskowego śmigłowca, żadnych dostaw najpotrzebniejszych rzeczy - kocy, wody, jedzenia. Wyjeżdżając z Antiochii, nie mijaliśmy po drodze żadnych mundurowych. Nie rozstawiono namiotów dla uciekinierów. Słyszeliśmy, że do jednego z miast szybciej dotarła polska straż pożarna, niż tureckie wojsko.

Zostało tam mnóstwo ludzi, których trzeba wyciągnąć spod gruzów. Inni potrzebują ewakuacji. Wśród nich do niedawna był mój kolega z Hataysporu Krystian Walczak. Przez trzy dni wiele osób się starało się, żeby go stamtąd wydostać, na szczęście w końcu się udało i jest już w Ankarze.

Można powiedzieć, że Antiochia przestała istnieć?

Myślę, że tak. Jak przypomnę sobie krajobraz, który tam widziałem, mam przed oczami miasto, które jeszcze długo nie będzie w stanie funkcjonować. Budynki, które się nie zawaliły, są mocno naruszone i nie nadają się do zamieszkania. W żadnym wysokim budynku nie jest bezpiecznie, może te niższe nadają się, żeby się w nich schronić. Podkreślam: schronić, bo o mieszkaniu tam nie ma mowy. Szpitale nie nadają się do przyjmowania pacjentów. Tam są po prostu ruiny.

Jak radzili sobie ludzie, którzy zostali w tych ruinach?

Jako że nie było pomocy, organizowali się sami. Padał deszcz, było ciemno i chłodno, więc budowali prowizoryczne schronienia, byle tylko mieć jakikolwiek dach nad głową, rozpalali ogniska. Inni chowali się w autach, w których też mogli się ogrzać. Zbierali się na przystankach autobusowych. U nas było jeszcze o tyle dobrze, że temperatura była dodatnia. A w epicentrum trzęsienia, 100-150 kilometrów na południowy wschód w nocy jest kilka stopni mrozu. Ludzie, którzy przetrwali trzęsienie, teraz marzną. Ktoś wyszedł z domu tylko z tym, co miał na sobie, i musiał sobie poradzić przy minus pięciu stopniach.

W jaki sposób opuściliście strefę zagrożenia?

Najpierw chcieliśmy pojechać moim autem, które zostawiłem pod halą, kiedy jechaliśmy na mecz wyjazdowy. Uznaliśmy jednak, że nie wiemy, czy drogi w okolicy hali są przejezdne i czy w ogóle będziemy w stanie się dostać do tego auta. Postanowiliśmy znaleźć kogoś, kto nas zabierze. Chodziłem od samochodu do samochodu pytając, czy znajdzie się dla nas miejsce i w końcu trafiliśmy na dobrych ludzi, którzy zabrali nas do Mersin. Nie było dla nas ważne, dokąd pojedziemy, byle dostać się gdzieś, gdzie jest bezpiecznie. Wyjechaliśmy z Antiochii w sześcioosobowej grupie. Na szczęście mieliśmy gotówkę, więc mogliśmy zapłacić za paliwo, bo karty płatnicze nie działały.

Dlaczego Krystian Walczak został w zniszczonym mieście?

Jak wróciliśmy i nasz autobus zatrzymał się na nieprzejezdnej drodze, od razu odłączyłem się od zespołu i pobiegłem szukać rodziny. Z tego, co wiem, koledzy próbowali wydostać się z miasta, ale zabrakło im paliwa. Dostali się do ośrodka sportowego, gdzie mieli dach nad głową, nawet prąd, dopóki działał generator. Ci, którzy mieli swoje auta, wyjechali. Krystian miał się z kimś zabrać, ale okazało się, że w samochodzie, którym mieli jechać, bak jest pusty. Chłopak jest w Turcji tydzień, nie ma wielu znajomości, nie zna języka. W końcu jednak udało się go stamtąd wydostać.

Można powiedzieć, że biorąc pod uwagę sytuację, Krystian był w stosunkowo bezpiecznym miejscu. Dociera do nas wiele informacji o drużynach sportowych, które znalazły się gdzieś pod gruzami. W bloku na przeciwko mnie mieszkał piłkarz ręczny. Cały, dwunastopiętrowy budynek się zawalił, a z tego, co wiem, on w nim był.

Jak Polacy mogą pomóc ofiarom trzęsienia?

Chyba najlepszym sposobem jest wpłacenie pieniędzy. Każdy grosz się liczy, bo potrzebne jest wszystko.

Jakie są twoje dalsze plany?

Po wyrobieniu dokumentów chcemy wrócić do Polski. Zobaczymy, jakie będą opcje powrotu. Czy wrócimy jutro, czy za cztery, pięć dni, nie ma dla nas znaczenia. Najważniejsze, że jesteśmy bezpieczni.

Ofiary trzęsienia ziemi w Turcji można wspomóc poprzez zbiórkę w serwisie zrzutka.pl

Czytaj także:
5-latka uratowana spod gruzów. Pięciokrotny mistrz świata przekazał ważne wieści
Polski piłkarz ewakuował się w środku nocy. "Jestem spakowany"

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×