O Maroszku zrobiło się w Polsce głośno w lutym. To wtedy poinformował, że w przypadku udziału w igrzyskach olimpijskich w Paryżu reprezentacji Rosji i Białorusi, on nie przyjmie ewentualnej nominacji. W ten sposób zareagował na doniesienia, że Międzynarodowy Komitet Olimpijski rozważa różne sposoby na dopuszczenie Rosjan i Białorusinów do igrzysk pod neutralną flagą.
Teraz, po informacji, że na udział rosyjskich i białoruskich reprezentacji zgadzają się afrykańskie narodowe komitety olimpijskie, Maroszek podtrzymuje swoją deklarację.
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: W lutym publicznie oświadczył pan, że - jeżeli Rosja i Białoruś zostaną dopuszczone do igrzysk olimpijskich w Paryżu, nie przyjmie ewentualnej nominacji na tę imprezę. Jakie były reakcje?
Wojciech Maroszek, międzynarodowy sędzia siatkarski, szef sędziów Polskiego Związku Piłki Siatkowej, uczestnik igrzysk olimpijskich w Tokio: W zdecydowanej większości bardzo pozytywne. Były też pojedyncze głosy negatywne, jak na przykład pytania, dlaczego mój sprzeciw dotyczy akurat tej wojny, a nie innych konfliktów, które toczą się na świecie. Pojawiły się sugestie, że domagam się podobnych deklaracji od sportowców i krytyka, że mam czelność oczekiwać od nich rezygnacji z jednego z najważniejszych wydarzeń w ich życiu.
Jednak dla pana ewentualna rezygnacja z wyjazdu do Paryża też będzie dużym wyrzeczeniem.
Oczywiście. Dla każdego igrzyska są wyjątkową, niepowtarzalną imprezą. Nieistotne, w jakiej roli się na nich pojawiasz. Tokio, a to jak na razie moje jedyne igrzyska, było niezwykłym przeżyciem. Meczu o 3. miejsce w siatkarskim turnieju kobiet, który prowadziłem, nie zapomnę do końca życia. Jednak były to nietypowe, covidowe igrzyska. Nie brałem udziału w ceremoniach otwarcia i zamknięcia, na trybunach nie było kibiców. Chciałbym przeżyć "pełne" igrzyska. Ale są w życiu ważniejsze rzeczy.
Co powoduje, że jest pan gotowy zrezygnować?
Zanim złożyłem deklarację, zastanawiałem się, co takiego zmieniło się w ciągu ostatniego roku, że rozważana jest zmiana decyzji. Przecież dwanaście miesięcy temu było dla nas wszystkich jasne, że międzynarodowe współzawodnictwo sportowe z udziałem Rosjan i Białorusinów jest niemożliwe. Nie znalazłem żadnych argumentów za przywróceniem zawodników i zawodniczek z tych krajów do świata sportu.
Wręcz przeciwnie. W ciągu roku wojny Rosjanie zabili tysiące Ukraińców, zniszczyli całe miasta, dopuścili się zbrodni wojennych. A ich sportowcy, choć nie mogą startować w mistrzostwach świata czy Europy, mogą spokojnie trenować. W przeciwieństwie do Ukraińców, którzy albo nie mają warunków albo zamiast uprawiać sport, uczestniczą w obronie swojego kraju.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Anita Włodarczyk i piłka nożna? No, no - zdziwicie się!
Doszedł pan do wniosku, że gdyby przyszło panu poprowadzić mecz rosyjskiej drużyny, nie potrafiłby pan być obiektywny?
Nie. Z zachowaniem obiektywizmu absolutnie nie miałbym problemu. Nie przenoszę na poszczególnych sportowców złości związanej z agresją na Ukrainę. Nie obwiniam ich za tę wojnę. Mam natomiast świadomość, że powiązanie sportu z polityką jest w Rosji bardzo silne, a udział zawodników z tego kraju w igrzyskach byłby pożywką dla propagandy reżimu Putina.
Próbowałem sobie wyobrazić, jakby to było, gdybym w czasie turnieju olimpijskiego prowadził mecz z udziałem Rosji. Współtworzyłbym widowisko oglądane przez miliony Rosjan. Po igrzyskach rosyjscy sportowcy wróciliby do siebie, dostali od Putina medale. Kraj agresora będzie się cieszył sportowymi sukcesami, a w tym samym czasie w kraju ofiary ludzie będą ginąć i cierpieć. Nie chcę być elementem tak kontrastowej sytuacji.
Co prawda reprezentanci Rosji mieliby startować pod neutralną flagą, ale to chyba nie zrobi na nich wrażenia?
Przerabialiśmy to na ostatnich zimowych igrzyskach, gdy Rosjanie występowali jako sportowcy neutralni, ale swoje sukcesy świętowali tak jak zawsze. Społeczeństwo się cieszyło, były medale od Putina. Zaangażowanie państwa w sport jest w Rosji czy Białorusi bardzo silne, znacznie silniejsze niż u nas. Brak flag i hymnów niczego w tym zakresie nie zmienia i nie jest w mojej opinii żadnym rozwiązaniem. Dopuszczenie Rosjan do startów w jakiejkolwiek formie byłoby dobrą wiadomością dla Putina. Wykazaniem, że świat zaakceptował toczącą się wojnę.
Państwa Unii Europejskiej, Wielka Brytania, USA, Kanada czy Japonia są przeciwni dopuszczeniu Rosjan do startu w igrzyskach. Na drugim biegunie są afrykańskie krajowe komitety olimpijskie, które jednogłośnie się na to zgodziły. Myśli pan, że ten temat zdominuje przedolimpijską debatę?
Nie mam żadnych wątpliwości, że będzie to najważniejszy kontekst igrzysk olimpijskich 2024. Ja już dokonałem wyboru, jednak zdaję sobie sprawę, że sportowcy czy drużyny sportowe są w zupełnie innej sytuacji. Moim udziałem w igrzyskach kibice specjalnie się nie przejmują, nie czekają na nie, żeby zobaczyć, jak sędziuje. A występów poszczególnych zawodników, zawodniczek czy zespołów społeczeństwo już wyczekuje. Dlatego waga ich decyzji o ewentualnym bojkocie jest zupełnie inna.
Jako radny Żor zaangażował się pan w pomoc uchodźcom z Ukrainy, w pierwszych tygodniach po rozpoczęciu wojny pomógł pan w znalezieniu domu dla grupy młodych ukraińskich siatkarek. Czy bliski kontakt z osobami dotkniętymi wojną miał wpływ na pańskie postanowienie?
To też miało znaczenie. Jak miałbym spojrzeć w twarz ukraińskim przyjaciołom, gdybym w Paryżu sędziował mecze Rosjanom? Jak miałbym to wytłumaczyć znajomym, którzy musieli uciekać ze swojego kraju, odnaleźć się w obcym sobie miejscu w nowej, trudnej sytuacji?
Jak potoczyły się losy dziewcząt z Ukrainy, które pod swoje skrzydła wziął klub MUKS Sari Żory?
Większość wróciła do Ukrainy, gdzie udało się wznowić siatkarskie rozgrywki. Mają jako takie warunki do funkcjonowania, aczkolwiek pochodzą z terenów, które jeszcze niedawno były ostrzeliwane. W Żorach zostało około dziesięciu dziewcząt razem z mamami. Niektóre już się usamodzielniły, mamy znalazły pracę i samodzielnie wynajmują mieszkania. Wszystkie zawodniczki uczą się w polskich szkołach. Tęsknią jednak za ojczyzną. Emigracja nie jest dla nich wymarzoną sytuacją. Powinniśmy pamiętać, że to, co dla nich robiliśmy, tylko łagodziło efekty przymusowej emigracji. Oni nadal są uchodźcami wojennymi, którzy chcieliby żyć w swoim kraju.
Jakie są pańskie przeczucia co do paryskich igrzysk? Będzie mógł się pan ubiegać o występ na nich czy raczej obejrzy je pan w telewizji?
Obawiam się, że MKOl się ugnie, a ja nie pojadę do Paryża.
Wyobraża pan sobie szerszy bojkot igrzysk w przypadku korzystnej dla Rosjan decyzji międzynarodowego komitetu?
Byłbym przeciwny bojkotowi, którego Polska dokonywałaby jako jedyny kraj lub jeden z niewielu. Nie byłby on skuteczny, a koszty zarówno dla naszych sportowców, jak i dla naszego społeczeństwa, byłyby nadmierne. Poprzez działania dyplomatyczne trzeba zbudować szeroką koalicję, która spowodowałaby, że MKOl stanąłby przed wyborem - kilkadziesiąt wiodących w świecie sportu państw albo Rosja i Białoruś.
Czytaj także:
Trener Polaków zabrał głos ws. bojkotu igrzysk. "Byłbym ogromnie rozczarowany"
"Mam wątpliwości". Słynny siatkarz rozdarty w sprawie bojkotu IO