Po raz pierwszy w historii w finale siatkarskiej Ligi Mistrzów zagrały dwie polskie drużyny. Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle zmierzyła się z Jastrzębskim Węglem. Przed spotkaniem analizowano kilka scenariuszy.
Doświadczenie europejskie wzięło górę
Z jednej strony ZAKSA miała szansę na trzeci triumf z rzędu w elitarnych rozgrywkach i zna smak najważniejszych europejskich meczów. Z drugiej strony Jastrzębski Węgiel rozbił kilkanaście dni temu kędzierzynian w walce o mistrzostwo Polski. Wygrał trzy spotkania, tracąc zaledwie jednego seta. W teorii był więc faworytem, ale to właśnie doświadczenie ZAKSY pozwalało jej marzyć o zwycięstwie.
- Są okoliczności, kiedy następuje mecz o taką stawkę, w nowych warunkach, z trochę inną publicznością, bo przecież nie tylko kibice z Polski byli na trybunach, lecz również Włosi, którzy się znają na siatkówce i potrafią docenić siatkarzy. I to sprawia, że spojrzenie na układ sił się zmienia. W dodatku presja rosła z dnia na dzień. Przy tak dużym ciśnieniu wydawało się, że kędzierzynianie będą w stanie nawiązać walkę z Jastrzębskim Węglem i tak też się stało - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Ireneusz Mazur, były selekcjoner reprezentacji Polski, obecnie ekspert i komentator Polsatu Sport.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co za bramka! I to dzięki... kibicowi
Kędzierzynianie wygrali całe spotkanie 3:2, a w międzyczasie nie brakowało wielu zwrotów akcji. Np. ZAKSA przegrała pierwszego seta na przewagi (26:28), by kolejne dwa wygrać, w tym trzecią partię różnicą aż jedenastu punktów. Jastrzębski Węgiel pokazał jednak waleczność i zdołał doprowadzić do tie-breaka, wykorzystując przy tym pewną pomoc rywali.
- To niesamowite, jak szybko zmieniały się wydarzenia. Po pierwszym przegranym secie lepiej zaczęła grać ZAKSA, w czwartej partii właściwie mogła zakończyć mecz, lecz Bartosz Bednorz miał w górze piłkę meczową i posłał ją w aut, a później rywale odwrócili losy seta, doprowadzając do tie-breaka. Tej dramaturgii było bardzo wiele, ale ostatecznie ZAKSA wygrała cały mecz. Była drużyną, która zachowała więcej zimnej krwi. Znów siatkarze tego zespołu potrafili się zmobilizować, skoncentrować na jednym konkretnym spotkaniu - podkreśla Mazur.
Były momenty, kiedy poziom widowiska był nieziemski. Jeśli dodamy do tego dramaturgię związaną z wynikiem, to otrzymujemy spotkanie, które będzie wspominane jeszcze długo.
- Staliśmy się niewątpliwie ambasadorami siatkówki, która te emocje rozpędziła do niesamowitego poziomu - ocenia nasz rozmówca.
ZAKSA jak monolit po przebudzeniu Kaczmarka
Obrońcy tytułu przegrali pierwszego seta z Jastrzębskim Węglem minimalnie, by później powoli nadawać ton rywalizacji. Co ciekawe, kędzierzynianie utrzymywali kontakt, mimo kiepskiej postawy atakującego - Łukasza Kaczmarka. 28-latek jednak był w stanie wzbić się na wysoki poziom. To był jeden z kluczy do wygrania sobotniego finału.
- Łukasz Kaczmarek zabrał się z drużyną w trakcie tego meczu. W finałach mistrzostw Polski był właściwie nieobecny, nie wyróżniał się niczym szczególnym. Również źle rozpoczął finał Ligi Mistrzów, ale byliśmy świadkami cudownej przemiany. Odbudował się emocjonalnie i fizycznie. W końcówce drugiego seta już zaczął grać na dobrym poziomie, w trzecim była perfekcja, czwarty to solidna gra bez odstawania od kolegów i w piątym też dokładał ważne punkty - mówi Mazur.
Po przebudzeniu Kaczmarka ZAKSA praktycznie nie miała słabych punktów, a tego nie można powiedzieć o Jastrzębskim Węglu. Wybór najlepszego zawodnika finału na pewno musiał sprawić organizatorom wiele trudności, lecz ci ostatecznie postawili na Davida Smitha. I jest to wybór w pełni uzasadniony. Środkowy zdobył 13 punktów, skończył 7 na 9 ataków, miał 4 bloki i 2 asy serwisowe.
- Moglibyśmy sporo dyskutować o wyborze MVP spotkania, ale zgadzam się co do tego, że to David Smith zasłużył na nagrodę. Mógł się podobać w tym meczu również Marcin Janusz, zważywszy na to, że na tle rozgrywających z przeciwnej drużyny wyglądał momentami świetnie - ocenia Mazur.
- I oczywiście nie zapominajmy o Aleksandrze Śliwce. To jest siatkarz, który nawet jak nie błyszczy w ataku, to odgrywa świetną rolę w przyjęciu. W meczu z Jastrzębskim Węglem spełniał się w obu tych aspektach. To niezwykle ważny zawodnik, bo jest liderem, emanuje spokojem na boisku - dodaje.
Jastrzębski Węgiel musi obejść się smakiem
Gracze z Jastrzębia-Zdroju w przeciwieństwie do swoich sobotnich rywali nie znali wcześniej smaku zwycięstwa w Lidze Mistrzów. I na spełnienie marzeń muszą poczekać kolejny rok. Jastrzębski Węgiel dzielnie walczył do końca, lecz ogółem to przeciwnicy byli lepsi, prezentując równiejszą grę.
Można mieć pewne zastrzeżenia do rozgrywających, że wiele piłek było niedokładnych, ale nawet jeśli takowe były, to widzieliśmy momenty, kiedy na pustej siatce skrzydłowi nie kończyli akcji. Ireneusz Mazur nie ma wątpliwości, że finałowe ciśnienie i presja dały się we znaki mistrzom Polski.
- Próg pobudzenia tym finałem był dla kilku siatkarzy zbyt duży. Nie wszyscy byli sobą. Jastrzębski jako całość nie potrafił sprzedać takiej siatkówki, jaką pokazywał podczas finałów PlusLigi, co oczywiście nie oznacza, że grał źle. Na tym jednak polega sport, że możesz pokonać rywala trzy razy z rzędu, by później w tym jednym, pojedynczym meczu z nim przegrać. W Jastrzębskim Węglu nie ma jednego, czy dwóch winnych. To cały zespół przegrał, bo ZAKSA nie pozwoliła na zbyt wiele - mówi Mazur.
- Myślę jednak, że minie kilka dni i siatkarze z Jastrzębia-Zdroju docenią to, co osiągnęli w tym sezonie. Mają srebro Ligi Mistrzów i mistrzostwo Polski. Te wydarzenia mają spory wydźwięk - kończy Mazur.
Dawid Franek, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
Historyczny sukces polskiego klubu. "Pokazaliśmy, że jesteśmy prawdziwą drużyną"