Zostawmy na razie te Włoszki, bo one śrubują rekordy i na razie nikt sobie nie może z nimi poradzić. Zresztą ostatnią ekipą, która w oficjalnym meczu z nimi wygrała jest Brazylia, a przedostatnią... Polska i to dwukrotnie (2023, bilety do Paryża, i tak dalej). Ale na razie siatkarki z Półwyspu Apenińskiego mają swoje "momento della loro vita" i zgarniają wszystkie najcenniejsze nagrody oraz trofea. Jeśli nie zgarną złota na mundialu, będziemy zdziwieni.
To my w takim razie - trochę tak jak zawodowi sportowcy w wypowiedziach przedmeczowych - skupmy się na sobie. Niezwykle budujący jest fakt, że mimo nie najwyższej formy na przestrzeni całego turnieju finałowego, reprezentacja Polski potrafiła sięgnąć po medal światowej imprezy. Spójrzmy, kto został w tyle - nie tylko przecież Japonki, ale Turczynki, Amerykanki czy Niemki. A idąc dalej w tabeli Ligi Narodów także Serbki czy Holenderki. Czyż to nie są drużyny, które wywoływały w nas obawy jeszcze przed czterema laty?
Misja trenera Stefano Lavariniego cały czas trwa, ale włoski szkoleniowiec wprowadził nas z powrotem na siatkarskie salony. Ba, sami nawet czasem już je otwieramy przed resztą świata. Budujący jest fakt, że mecze Biało-Czerwonych odbywają się już w największych obiektach w Polsce. W Atlas Arenie oglądało je po 10 czy nawet 11 tysięcy ludzi. To już przecież jest widownia porównywalna z tą, która przychodzi na mecze męskiej kadry.
ZOBACZ WIDEO: Zaszaleli! Tak Turcy zaprezentowali polskiego piłkarza
Choć nie są to jeszcze postaci pomnikowe na miarę "Złotek" z początku XXI wieku, ale już widać i słychać na trybunach, że polski kibic przychodzi nie na "jakieś polskie siatkarki". On przychodzi na Magdalenę Stysiak, na Agnieszkę Korneluk, na Aleksandrę Szczygłowską, na Martynę Czyrniańską, i tak dalej, i tak dalej.
Ktoś mi zaraz zarzuci, że się trochę czepiam, że deprecjonuję. Otóż same nasze reprezentantki przyznały po meczu o trzecie miejsce VNL z Japonkami, że to nie była ich najwyższa dyspozycja. To po pierwsze. Oto dowód:
- W sporcie chyba tak już jest, że mamy palec i chcemy całą rękę. I u nas jest tak samo. Grałyśmy w sobotę w półfinale i już się wydawało, że "ooo kurczę, już zaraz w tym finale będziemy grać!". Nie! Na ten moment są zespoły lepsze, z tym trzeba się pogodzić. My zagraliśmy złą siatkówkę, wiemy, że na ten medal brązowy nas stać. Trzy razy rzędu pokazujemy, że jesteśmy trzecią drużyną Ligi Narodów, pomimo złej gry w całym turnieju. My nie mieliśmy w nim super formy, trzeba sobie stanąć przed lustrem i wprost to powiedzieć - to słowa Magdaleny Stysiak.
Po drugie: nie zaprzeczają, że - choć dostały się do grona ośmiu najlepszych drużyn świata - wciąż najlepsze nie są i jest się od kogo uczyć. A nawet potrafią wstać i otrząsnąć się po nieudanym występie.
- Nie wszyscy dookoła wiedzą, co się dzieje w drużynie, jak w niej jest. Łatwo po prostu kogoś oceniać, a my w środku czujemy to najbardziej. Wierzyłyśmy do końca i nie przejmowałyśmy się tym, co się dzieje dookoła - przyznała z kolei Magdalena Jurczyk.
Turniej finałowy Ligi Narodów w Łodzi uwypuklił parę niedoskonałości reprezentacji Polski, ale też udowodnił, że ta drużyna poniżej pewnego poziomu nie schodzi. Mamy do czynienia z prawdziwymi profesjonalistkami, które wciąż jeszcze uczą się wielkiego grania na wielkich scenach.
Przypomnijmy, że w gronie czternastu zawodniczek, które odebrały w niedzielę brązowe medale, są takie siatkarki, które przed tak liczną polską publicznością występowały pierwszy raz. Do wszystkiego trzeba się przyzwyczaić - do atmosfery, kubatury hali, a nawet oświetlenia, które różni się od tego ligowego. Nawet więc jeśli Martynie Czyrniańskiej się wymsknęło w wywiadzie telewizyjnym, że "dopiero poznają ten obiekt i być może dlatego brakowało dokładności", jest to absolutnie zrozumiałe. I to także jest wartość, która zaprocentuje w dopiero co rozpoczętym cyklu olimpijskim.
Trzy medale w trzy lata. Dalibyście wiarę w coś takiego w 2022 roku, gdy Stefano Lavarini składał podpis na umowie z PZPS? Jest naprawdę okej, pokornie pracujemy dalej. Ale podśpiewywać "Dżagę" czy "Kocury" chyba będziemy, prawda?
Krzysztof Sędzicki, dziennikarz WP SportoweFakty