Marcin Frączak: Holenderki, Debby Stam-Pilon i Caroline Wensink mają poprowadzić pana zespół w najbliższym sezonie nie tylko po sukcesy w Polsce, ale także na arenie międzynarodowej. Czy trudno było pozyskać te zawodniczki?
Bogdan Serwiński : Dziś większość siatkarek z najwyższej półki ma menedżerów, za pomocą których prowadziliśmy negocjacje. Nie były one specjalnie trudne. Decydują w jakimś stopniu kwestie finansowe, ale nie tylko. Oczywiście jest pewien pułap finansowy, który trzeba wypełnić, ale pozostaje też kwestia marki klubu. Rozmowy nie były skomplikowane, bo nasz klub to uznana firma.
Do zespołu poza Holenderkami dołączyły też Milena Sadurek czy Joanna Kaczor. Muszynianka w sumie poczyniła wręcz kosmiczne wzmocnienia!
- Nie zapominajmy też o innych, jak o Kindze Kasprzak czy Klaudii Kaczorowskiej. One może nie mają tak głośnych nazwisk, ale będą bardzo mocno naciskać potencjalne "szóstkowe" zawodniczki. To dziewczyny ambitne, o wysokiej klasie. Cieszę się, że grają w moim zespole.
Czy gdyby zespół zakończył poprzedni sezon na pierwszym, a nie na drugim miejscu, to również doszłoby do takiego przewietrzenia kadry?
- Trudno powiedzieć. Z jednej strony każda zawodniczka ma podpisany kontrakt, i jak się kończy umowa, to ma prawo wyboru. W dzisiejszym świecie nie ma sentymentów. Z drugiej strony również klub ma prawo dobierać sobie kogo chce. Jednak jest jeszcze trzeci aspekt, więź między trenerem i zawodniczkami. Zwłaszcza między tymi, które są dłużej w klubie. Czasami taka więź musi zniknąć po suchej, rzeczowej analizie. Nie lubię się rozstawać z zawodniczkami, ale zdaję sobie sprawę, że jeżeli ma nastąpić postęp to coś takiego czasami musi się zdarzyć.
Pojawiły się opinie, że część zawodniczek musiało odejść, bo jak się potocznie mówi, kisiły się we własnym sosie!
- Być może za długo byliśmy razem. Ostatni sezon był, jaki był. Zajęliśmy drugie miejsce. Nie był niby zły, ale nie można powiedzieć, że był dobry. Można zmienić trenera i pozostawić zespół albo zostawić trenera, a dokonać zmian w drużynie. Łatwo o tym się mówi kibicom, ale gdy ktoś jest w środku klubu, to doskonale wie, że to nie są proste sprawy. Czasami takie rozstania są z podtekstami. To są trudne chwile.
Muszynianka, co oczywiste mierzy w mistrzostwo Polski, ale także w Final Four Ligi Mistrzyń siatkarek. Uda się to pogodzić?
- Zawsze, wychodząc na każdy kolejny mecz trzeba walczyć o zwycięstwo. Z takim podejściem trzeba potraktować ten sezon. Zespół jest mocny, wyrównany. Będziemy próbować wszystko pogodzić, jednak doskonale wiemy jak cienka linia jest między zwycięstwem, a porażką. Przecież na mistrzostwach świata nasi siatkarze w piątym secie wygrali z Niemcami 15:13. O wszystkim decydowały dwie piłki. Konkurencja na krajowym podwórku będzie niesamowicie trudna, a Liga Mistrzyń, to jeszcze wyższa półka. Final Four to jest marzenie. Przecież w historii naszej siatkówki tylko Piła tam grała, ale tak, myślimy o Final Four. Nam udało się dotrzeć do Final Six, ale chcielibyśmy zrobić coś więcej. Priorytetem dla nas w tym sezonie jest Liga Mistrzyń, ale mierzymy oczywiście też w mistrzostwo Polski.
Sponsorom zespołu marzy się nie tylko awans do Final Four, ale organizacja tego turnieju w Polsce!
- Wiadomo, że konkurs decyduje o tym komu przypadnie organizacja. Kto wyłoży odpowiednie pieniądze, to może tą imprezę zorganizować. Na pewno, ze względu na pojemność hali, taka impreza nie może się odbyć w Muszynie, ale w Spodku katowickim jak najbardziej. Najpierw trzeba wpłacić odpowiednią kaucję do CEV, a potem policzyć inne koszty. Trzeba utrzymać cztery zespoły, obsługę, a także jakąś ilość oficjeli z CEV. Poza tym trzeba jeszcze wynająć halę. To wszystko, to jednak przedwczesne rozważania, bo najpierw musimy tam awansować.
Liga w tym sezonie zapowiada się na wyjątkowo ciężką, O mistrzostwo Polski może walczyć nawet pięć zespołów. Kogo się pan najbardziej obawia?
- Liga będzie najtrudniejsza w historii ze względu na swoją konstrukcję. Rozgrywki rozpoczniemy po mistrzostwach świata, do tego dojdą jeszcze europejskie puchary. Będziemy więc grać praktycznie cały czas systemem środa-sobota, co na pewno stanowi trudność. Nie tylko więc rywale będą ważni, ale także nasza wytrzymałość, odporność na stres, brak kontuzji. To wszystko powinno decydować o zwycięstwie. Na pewno ciekawy zespół buduje Trefl Sopot.
Muszyna chce mistrzostwa Polski, chce Final Four, a tymczasem ma pan do dyspozycji obecnie jedynie cztery zawodniczki!
- To jest eksperyment co najmniej na skalę europejską. Mam do dyspozycji obecnie Klaudię Kaczorowską, Kingę Kasprzak, Agnieszkę Śrutowską i Magdalenę Piątek. Sześć dziewczyn jest w kadrze Polski, przygotowującej się do mistrzostw świata, dwie są w reprezentacji Holandii. To jednak nie jest największy problem, że my się przygotowujemy jedynie w czwórkę. Największy kłopot wynika z tego, że będę miał do dyspozycji wszystkie dziewczyny pięć, sześć dni przed pierwszym meczem. Nie ma takiego cudotwórcy, który w tak krótkim czasie będzie w stanie coś wypracować. Pod względem zgrania, taktyki, będziemy musieli przygotowywać się w pierwszym miesiącu podczas meczów. A gramy systemem środa-sobota. To jest kłopot, i ja nie potrafię odpowiedzieć co się wydarzy na początku ligi.
Długo był pan zarówno prezesem klubu jak i trenerem zespołu. To się jednak zmieniło. Jak pan się czuje w roli tylko szkoleniowca?
- Gdy łączyłem obie funkcje, to dziennikarze pytali się mnie jak to możliwe, że jedna osoba jest zarówno prezesem jak i trenerem. Gdy to się zmieniło, teraz się pytają, jak się czuję będąc tylko szkoleniowcem. To są naturalne czynności. Nie tylko jestem trenerem, ale także członkiem zarządu. Prezesem został pan Aleksander Trojanowicz. Cieszę się z tego, że tak to zostało urządzone. Tak powinno być.