Anna Kossabucka: W przedostatnim meczu we własnej hali w rundzie zasadniczej udało wam się w końcu wygrać. Ale chyba nie tak to miało wyglądać?
Grzegorz Łomacz: Styl pozostawiał wiele do życzenia, można powiedzieć, że był beznadziejny, nie wiem jak w ogóle udało nam się wygrać to spotkanie. Mamy jednak te 2 punkty, są one niezmiernie ważne, bo obawialiśmy się tego meczu. Tak że pozostaje nam się cieszyć ze zwycięstwa w tym spotkaniu.
Co się działo w tych dwóch pierwszych setach? Wyglądaliście jakbyście widzieli się po raz pierwszy na boisku. Ta przerwa tak wybiła was z rytmu?
- Nie wiem z czego to do końca wynikało - czy przerwa była tutaj głównym powodem, ale faktycznie mogło to sprawiać takie wrażenie, jakbyśmy wyszli na boisko pierwszy raz w takim składzie. Z boku na pewno można to było oceniać bardzo krytycznie. I byłoby to słuszne. Myślę, że od trzeciego seta poprawiliśmy zagrywkę i tak naprawdę tylko to, bo wydaje mi się, że obraz całej gry raczej się nie zmienił.
Znów popełniacie masę błędów własnych. W drugim secie aż 15. Z czego to wynika? Padały wypowiedzi, że na treningach wygląda to już lepiej, składniej, a jednak w trakcie meczu cały czas robicie to samo.
- Na treningach to także wygląda różnie, ale na pewno wygląda to lepiej niż zaprezentowaliśmy w meczu z częstochowianami. Nie pozostaje nam nic innego, jak pracować dalej, by grać jak najmniej meczów takich jak ten z AZS-em.
Nie żałujecie decyzji o odpuszczeniu Pucharu Polski?
- Nie wiem, bo to nie była moja decyzja, więc trudno mi się do tego ustosunkować, tak że... Stało się jak się stało, nie można tego już rozpamiętywać.
Może jednak ten dodatkowy mecz i być może kolejny w przerwie międzyświątecznej wpłynąłby pozytywnie na waszą formę? Cały czas sprawiacie wrażenie jakby brakowało wam ogrania.
- Może niekoniecznie ten mecz miałby jakiś większy wpływ na to, jak zaprezentowaliśmy się w spotkaniu z akademikami z Częstochowy. Bo te wszystkie błędy jakie popełniamy należy eliminować na treningach, by właśnie w trakcie spotkań nie robić tego samego. Tak że wydaje mi się, że nie miałoby to większego znaczenia.
A nie brakuje panu lidera w drużynie, któremu mógłby z zamkniętymi oczyma posłać piłkę przy stanie 24:23?
- Nie, ja naprawdę nie narzekam na brak lidera. Mamy wyrównany skład, każdy daje z siebie ile tylko może, a w każdym meczu lider sam się kreuje na boisku. Ja się osobiście bardzo cieszę, że właśnie tak ten zespół wygląda, bo w każdym kolejnym spotkaniu ktoś inny gra pierwsze skrzypce.
Wyjeżdżacie do Kielc. Za tydzień kolejny pojedynek o przepustkę do fazy play-off. Będzie szansa na rewanż za bardzo dotkliwą porażkę w ERGO Arenie?
- Pamiętamy ten mecz bardzo dokładnie. To była dotkliwa porażka we własnym obiekcie. Kolejne arcyważne spotkanie. Mamy ich trzy po kolei, więc zobaczymy, co się stanie. Będzie to na pewno bardzo ważny okres dla nas. I damy z siebie wszystko.
AZS Olsztyn nie stracił przewagi nad wami po zdobyciu 2 punktów w meczu z ZAKSĄ. To będzie decydujące spotkanie pana zdaniem?
- Tak, na szczęście my też zdobyliśmy te 2 punkty, tak że różnica pozostaje wciąż ta sama. Dalej trzymamy kontakt. I faktycznie ten mecz może być decydujący, choć wszystko będzie zależało od tego, jak ułożą się nam spotkania poprzedzające nasz bezpośredni pojedynek. Przede wszystkim dużo zależy od tego, jaki wynik padnie w Kielcach w przyszły weekend.
Presja coraz bardziej wzrasta?
- Myślę, że to wygląda mniej więcej tak samo od początku. Źle zaczęliśmy sezon, musieliśmy gonić cały czas wszystkich w tabeli, presja pojawiła się już wtedy. Dlatego nie uważam, by była ona teraz szczególnie większa, choć zdajemy sobie sprawę z powagi sytuacji.