Anna Kossabucka: Finał miałyście na wyciągnięcie ręki, ale w tie-breaku poległyście jednak dość wyraźnie...
Rachel Rourke:
Na szczęście mamy jeszcze jeden mecz przed sobą. Muszynianki wyszły w sobotę na boisko bardzo zmotywowane, agresywne i nie umiałyśmy im się przeciwstawić, zwłaszcza w tym tie-breaku. Ale ciągle mamy jeden mecz do wygrania i wierzę w nasz sukces. Nie można rozpamiętywać sobotniego spotkania i w środę zagrać po prostu lepiej. Wszystko wciąż jest otwarte.
Głów więc nie spuszczacie.
- Absolutnie nie. Pokazałyśmy, że umiemy z Muszynianką walczyć, więc nie ma powodu, by wątpić w swoje umiejętności i nie wierzyć w wygraną w Muszynie.
Wracając do twojego kontraktu w Atomie i słynnym kruczku prawnym w nim zawartym. Dlaczego tak bardzo włodarzom Muszynianki zależało na tym, abyś nie mogła grać przeciwko nim w rundzie zasadniczej?
- To były regulacje, których wymagała strona Muszynianki. Przystałam na nie odchodząc z klubu. Poza właśnie tym jednym kruczkiem w kontrakcie, nie było jakiś innych problemów przy moim odejściu. Postanowiłam więc na takie warunki przystać, bo nie było to jakieś szczególne utrudnienie. Nasze mecze w rundzie zasadniczej nie przesądzały o awansie do finału, więc nie był to warunek nie do zaakceptowania. No a teraz mogę już grać i pomagać drużynie. Ogólnie klauzula ta nie zmieniła naszej sytuacji, gramy w półfinale i teraz to się liczy. A sprawa mojej wymuszonej absencji to już relikt przeszłości.
A jak wspominasz ten rok, który spędziłaś w Muszynie? Na konferencji po pierwszym meczu w Ergo Arenie, trener Serwiński niemal krzyczał na swoje zawodniczki, czego nie widzi się na co dzień. Jak wspominasz pracę z tym szkoleniowcem?
- Cóż mogę o nim powiedzieć? On krzyczy i niewiele mówi. Zbyt dużo z jego uniesień nie wynika. Taki to typ trenera. Nie miałam z nim nigdy bliskiego kontaktu, bo nie mówię po polsku, a on nie zna angielskiego. Ciężko było czasami jednak tak grać. Chociaż jak tak myślę teraz - to bardzo dobrze, że nie rozumiałam go w większości (śmiech).
A same kluby bardzo się od siebie różnią?
- Różnią się przede wszystkim ludzie, którzy pracują tutaj przy zespole. Atmosfera jest zupełnie inna, także miasto jest większe, więc można odciąć się od siatkówki, porozmawiać o czymś innym niż mecze. A to bardzo ważna część tego sportu - by dobrze czuć się w miejscu, gdzie się gra. A w Muszynie nie było dokąd się wybrać, by nie słyszeć o siatkówce, by można było od niej uciec. By się odświeżyć.
Czyli miasto robi różnicę?
- Tak, ale jednak to ludzie są najistotniejsi. Miasto to wartość dodana. Jeśli ma się dokąd pójść, do kawiarni, restauracji, to od razu człowiek inaczej myśli, nie siedzi cały czas w swoim mieszkaniu, przez co resetuje swoje myśli. A w Muszynie, przy okropnym klimacie górskim, nie było takich możliwości. Należało zostać na kanapie przed telewizorem. Nie możemy iść na snowboard, bo tego zabrania kontrakt, więc ogólnie przebywanie w górach tylko mnie złości (śmiech).
Niedługo sezon się kończy i czekać będzie na ciebie reprezentacja. Jaka jest jej sytuacja? Męski team Australii jest w stanie pokonać Polaków na igrzyskach plimpijskich. A na co stać kobiecą drużynę?
-
My niestety nie mamy pełnego cyklu szkoleniowego, bo nie ma na to pieniędzy. Możemy jedynie wybrać w jakich zawodach weźmiemy udział, bo na wszystko także nas nie stać. Co więcej, nie trenujemy ze sobą razem. Mężczyźni przed igrzyskami mieli cały cykl przygotowań, trenowali na zgrupowaniach, u nas tego nie ma. W tym roku mamy jednak kilka ważnych turniejów - półfinały mistrzostw Azji, być może kwalifikacje mistrzostw świata, więc będziemy miały szansę się pokazać w większej ilości gier i tak samo ja będę miała okazję z nimi częściej prezentować.
Będąc w Sopocie, na pewno tęsknisz za pogodą i atmosferą Australii? Nasze kraje różnią się w dość znaczący sposób.
- Oczywiście, że tęsknię za klimatem Australii (śmiech). Czasem jednak poczuję atmosferę ojczyzny – kiedy ktoś mnie odwiedza. Moja mama przyjechała pod koniec zeszłego roku, na Wielkanoc pojechałam do Londynu do znajomych, w Boże Narodzenie tak samo, ale oczywiście, że chciałoby się mieć więcej bliskich tutaj, na miejscu. To jest jednak tak daleko i wiąże się z ogromnymi kosztami, dlatego rozumiem że nie jest to możliwe i już się z tym pogodziłam.
Niedługo jednak powrócisz do kraju przed sezonem reprezentacyjnym...
- Tak, pojadę tam odpocząć. Zwykle tak robię przed sezonem kadrowym. Jedynie z tym wyjątkiem, że w tym roku udam się do USA, by odwiedzić znajomych. Także w trakcie rozgrywek reprezentacyjnych będziemy miały okazję by złapać nieco oddechu - gramy jeden turniej w Wietnamie i wtedy niektóre z nas zostaną na pewno właśnie tam, by się nieco zrelaksować.
Jeszcze jednak kilka meczów przed tobą tutaj w Polsce. Liczy się tylko złoto już teraz?
- Tak, jesteśmy teraz już tak blisko finału, że tylko walka o złoto wchodzi w grę. Mamy jeden mecz do wygrania i mam nadzieję, że uda się to osiągnąć. Udowodniłyśmy, że możemy pokonać Muszyniankę, więc będziemy starały się wywalczyć przepustkę do finału w środę.
Przed sezonem też tak było? Czy raczej mówiło się o czwórce, a ewentualnie potem walce o medal?
- Kiedy jest się mistrzem Polski, to zawsze oczekuje się od ciebie najlepszego miejsca - czyli zdobycia złota ponownie. Wiadomo, że z zeszłorocznego zespołu Atomu nie zostało wiele dziewczyn, ale klub w dalszym ciągu jest ten sam. Nazwa zobowiązuje. Nie będziemy prezentować tego samego, gramy inaczej, ale wyniku oczekuje się podobnego, być może tylko z nieco innych powodów.
Jak wygląda sprawa twojego kontraktu?
-
Mam podpisany kontrakt na jeden sezon. A jeśli chodzi o przyszłość, to sprawa jest otwarta. Cokolwiek mój menedżer robi, niech robi. Ja tylko mówię czy wszystko jest ok. A generalnie skupiam się na zdobyciu tytułu i nie zaprzątam sobie głowy transferowymi sprawami. Na to przyjdzie jeszcze czas.