Wolę dawać niż brać - rozmowa z Andrzejem Wroną, środkowym Skry Bełchatów cz. 2

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Z okazji 25-tych urodzin Andrzeja Wrony podsumowujemy jego pierwsze ćwierćwiecze. W drugiej części rozmawiamy m.in. o trudnych momentach, o jego marzeniach i o tym, co lubi poza siatkówką.

Ola Piskorska: Czego się nauczyłeś dzięki siatkówce?

Andrzej Wrona: Wydoroślałem dużo wcześniej niż większość moich kolegów. Siatkówka nauczyła mnie samodyscypliny. Generalnie sport to jest niezła szkoła życia i dostaje się tyle razy po dupie, że człowiek się uodparnia i motywuje do ciężkiej pracy. Czasami, jak patrzę na niektórych, to mam wrażenie, że albo nie dostali nigdy porządnie w tyłek i przez to są tacy nijacy, albo nie mają ambicji, żeby robić coś więcej ze swoim życiem. Ja zawsze byłem aż za ambitny, nie cierpię przegrywać, czy to w sporcie, czy w życiu, tak prywatnie.

Jak na 25 lat to jesteś zadowolony z tego miejsca, w którym jesteś teraz?

- Jestem bardzo zadowolony! Gdyby mi ktoś powiedział siedem lat temu, że w wieku 25 lat będę zawodnikiem Skry Bełchatów i będę miał za sobą debiut w Lidze Światowej, w reprezentacji Polski, będę w kadrze na mistrzostwa Europy, to bym tę osobę wyśmiał. A tak jest, więc lepszej i fajniejszej sytuacji na to ćwierćwiecze nie mogłem sobie wymarzyć.

Jaki moment był dla ciebie najtrudniejszy, a jaki najprzyjemniejszy?

- Cała sytuacja z moim kolanem była koszmarna, kontuzja, operacja, rehabilitacja. I to, że dopiero po operacji lekarz powiedział mi, że generalnie w większości przypadków po tej operacji można normalnie żyć, ale na pewno nie uprawiać sport. Wcześniej też miałem nieprzyjemną kontuzję, pozrywane więzadła trójgraniaste w stawie skokowym. Rehabilitacja trwała bardzo długo, a na pierwszym treningu po powrocie złamałem rękę i to było złamanie, przez które miałem trzy operacje. Kiedy się po długiej rehabilitacji wraca i na pierwszym treningu doznaje się jeszcze groźniejszej kontuzji, to człowiek zaczyna wątpić. Leżałem w szpitalu i ryczałem jak głupi, bo włożyłem bardzo dużo pracy w to, żeby wrócić do skakania, grania w siatkówkę. To były naprawdę ciężkie miesiące w moim życiu. To, że się wtedy nie poddałem, jest również zasługą tych, którzy mnie wspierali w tych ciężkich chwilach, rodziny i przyjaciół, bardzo mi pomogli. Dzięki nim nie załamałem się i udowodniłem sobie, że co by się działo, to ja dam radę. Teraz mam takie nastawienie do życia, że nie ma takiej siły, która może mnie złamać psychicznie, że się poddam i powiem "dość". To był ciężki moment, ale moment, który zaowocował tym, że teraz mam takie podejście do życia i sportu jakie mam. Nie ma takiej rzeczy, która by mnie załamała tak, że usiadłbym w kącie i się rozkleił.

Bardziej doceniasz możliwość grania, kiedy było tak blisko utraty tego?

- Na pewno! Bardziej doceniam każdy mecz, który mogę zagrać. Jak się siedzi przez pół roku, czy dłużej i ogląda mecze zza band, to docenia się potem, że można wyjść na boisko i zagrać. Mam wrażenie, że każdy trening i każdy mecz ma dla mnie większą wartość, chyba wszystko trochę mocniej odczuwam, jeżeli chodzi o emocje sportowe i te związane z występem na boisku. A najprzyjemniejszy moment, to debiut na Lidze Światowej przy obecności wszystkich swoich najbliższych, rodziny i przyjaciół na trybunach. Mecz przeciwko Brazylii, słuchanie hymnu. Co prawda słuchanie hymnu na Torwarze, to nie jest takie przeżycie jak słuchanie hymnu w Spodku, czy w Łodzi, ale to było coś wielkiego, bardzo przyjemnego. Myślę, że do końca życia to zapamiętam. Stoi się na boisku, słucha hymnu i czuje się, że te wszystkie godzinny spędzone na treningach, wyrzeczenia, kontuzje miały sens.

Jakie teraz masz marzenia i cele?

- Takie najbliższe to mistrzostwo Polski, Puchar Polski - grając na boisku w końcu, bo puchar raz zdobyłem (z AZS Częstochowa w sezonie 2007/08 – przyp.red.), ale zza band. Oczywiście cieszyłem się bardzo i wtedy to było dla mnie coś wielkiego, ale chciałbym wygrać jakieś trofeum mając trochę większy wkład w sukces niż tylko udział w treningach. A z rzeczy reprezentacyjnych, to bardzo chciałbym się znaleźć w drużynie, która będzie grała w mistrzostwach świata w Polsce, bo to duże wydarzenie.

Masz większe szanse na udział w tych mistrzostwach, biorąc pod uwagę to, że trenerem jest twój były i obecny kolega klubowy?

- Ja i generalnie wszyscy, którzy są w Bełchatowie, mamy tę przewagę, że Stephane nas zna, widzi nas na każdym treningu, jak pracujemy. Widział nas, mnie to na pewno, w każdej sytuacji, na boisku, poza nim, w hali, na siłowni, w autokarze, na imprezie. Ja też go widziałem na imprezie, więc to jest moja przewaga (śmiech). Praca na co dzień ze Stephanem to pewnie jakiś plus, ale w ostatecznym rozrachunku nie będzie to miało większego znaczenia. On zna większość z tych chłopaków, którzy będą brani pod uwagę w szerokiej kadrze, bo z większością grał. Na pewno będzie ze wszystkimi rozmawiał. Mnie już ma odhaczonego, wie, czego się może po mnie spodziewać, a resztę będzie musiał lepiej poznać. To nie będzie kadra koleżeńska, towarzyska, kadra przyjaciół Antigi, tylko drużyna, z która Stephane będzie wiedział, że może zajść daleko. I to nie tylko pod względem sportowym, ale nawet bardziej mentalnie. Jak go znam, to będzie niezwykle ważny aspekt.

Nie wspomniałeś o celu, o którym prawie wszyscy mi mówili. Medal olimpijski - podstawowe marzenie każdego sportowca.

- Oczywiście, wyjazd na igrzyska i medal to najważniejszy cel i nadrzędne marzenie wszystkich, którzy zawodowo uprawiają sport. Ale życie mnie nauczyło, żeby tak daleko w przyszłość nie wybiegać, bo naprawdę nie wiadomo co życie przyniesie, zwłaszcza w kwestii zdrowia. Dlatego ja wolę stawiać sobie bliższe cele. Jak to się uda, to potem może będę na kolejne lata obierał kolejne cele. Igrzyska na razie wydają mi się bardzo odległe.

[b]Siatkówka na SportoweFakty.pl - nasz profil na Facebooku. Dla wszystkich fanów volleya i nie tylko! Kliknij i polub nas. Wolisz ćwierkać? Na Twitterze też jesteśmy![/b]

[nextpage] Masz poczucie, ze przez to ćwierćwiecze zdążyłeś już stracić jakieś złudzenia?

- Jak się jest dzieckiem, to się chce być dorosłym, a jak się jest dorosłym, to chce się być dzieckiem. Wcale nie jest tak fajnie być dorosłym, ale z drugiej strony nie chciałbym się cofnąć w czasie i znowu być w liceum. Z każdym dniem dowiaduję się nowych rzeczy o ludziach, niekoniecznie dobrych rzeczy, ale życie jest ciekawe, jest fajne, to, że wszystko jest możliwe, lubię żyć, tak po prostu. Tak jak mówiłem, cała sytuacja z moimi kontuzjami sprawiła, że wierzę, iż mogę dużo i co by się działo - zawsze jest jakaś droga, żeby dojść do celu. Jeśli zamkną mi drzwi, to wejdę oknem. Takie trzeba mieć podejście do życia, nie można odpuszczać i ja nie odpuszczę. Chciałbym, żeby to było normalne podejście ludzi do życia. To by było fajne, gdyby każdy miał taką świadomość, że wszystko mamy we własnych rękach i wszystko zależy od nas samych.

A co cię kręci w życiu poza siatkówką?

- Przede wszystkim sprawia mi przyjemność sprawianie przyjemności innym. Lubię, kiedy dzięki mnie najbliżsi mają radość. Sprawianie przyjemności innym, jakieś drobne, czy większe prezenty, niespodzianki. Ja generalnie jestem chyba z tych, co wolą dawać niż brać. Lubię to zaskoczenie w oczach ludzi, którym sprawiam niespodziankę, czy którzy są dzięki mnie szczęśliwi. Oprócz tego lubię zjeść coś dobrego. Jestem gadżeciarzem, bardzo lubię gadżety. Lubię też sprawiać sobie sam prezenty. Jak robię zakupy świąteczne, to najwięcej prezentów kupuję sobie (śmiech). Lubię szybkie i dobre samochody i niestety też szybko jeździć, choć wydaje mi się, że mimo tej prędkości jeżdżę rozsądnie. Gdybym nie był siatkarzem, to mógłbym zostać kierowcą zawodowym.

Samochód marzenie?

- Myślę, że Lamborghini Aventador, to jest najpiękniejszy samochód jaki jeździ po tym ziemskim padole. Jestem wielkim fanem Jamesa Bonda, więc może być też Aston Martin DBS. Bardzo bym chciał, żeby się do mnie odezwała firma wypożyczająca samochody, która by mi co miesiąc dawała inne super auto, żebym nim jeździł, może być oklejone ich nazwą. Jeżeli ktoś z takiej firmy czyta ten wywiad, to ja chętnie udostępnię swój wizerunek i nie chce żadnych pieniędzy za to (śmiech).

A tatuaż też cię kręcą, prawda? Jeden już masz.

- Tak. Zrobiłem go w roku 2012. Biłem się z myślami przez pięć lat. Co to ma być, gdzie to ma być i jak ma wyglądać. Aż w końcu znalazłem i odpowiedniego gościa, który mi to zrobił w Bydgoszczy. Fajnie się złożyło, bo ten tatuaż ma dla mnie duże znaczenie, jest tam podpis mojego świętej pamięci dziadka, który miał duży wpływ na to jakim jestem człowiekiem. Poszedłem do studia tatuażu w rocznicę jego śmierci. Miałem poczucie, że to dobra decyzja. Chcę mieć kolejny, ale czekam na okazję, żeby go sobie zrobić. Taką inspiracją mogłoby być zdobycie jakiegoś ważnego trofeum w siatkówce. Czekam z niecierpliwością, że będę miał okazję zrobić sobie tatuaż z tym związany.

A masz jakieś wady, słabości, nałogi?

- Lubię mieć rację, ciężko jest mnie przekonać, że nie mam racji, i myślę, że jest to moja duża wada. Nie lubię się przyznawać do błędów. Jak nie mam racji i wiem o tym, że jej nie mam, to i tak nie powiem i nie przyznam racji komuś innemu, to jest chyba jedna z większych i cięższych wad w moim charakterze. Poza tym ze słabości to lubię sobie długo pospać.

Byłbyś w stanie wymienić kilka takich najważniejszych osób w twoim życiu, które wpłynęły na to, że jesteś tym, kim jesteś?

- Na pewno są to moi rodzice i dziadkowie od strony mamy, z którymi spędzałem bardzo dużo czasu jako dziecko. Wiem, że moi rodzice mają ogromną satysfakcję z tego, gdzie jestem i jest to też ich ogromna zasługa. Myślę, że też mój o sześć lat młodszy brat, który mi bardzo pomaga i zawsze mam w nim oparcie. Bardzo ważny był trener Wojtek Szczucki z Metra, który oprócz tego, że jest świetnym trenerem, to ma bardzo dobre podejście do dzieciaków. Jest fantastycznym człowiekiem i wychowawcą. Zawodnicy, którzy wyszli spod jego skrzydeł, to są generalnie poukładani ludzie w sensie życiowym i mentalnym. Ogromna w tym jego zasługa i jestem tu, gdzie jestem, w dużej mierze dzięki niemu. Nie mogę też pominąć trenera Wspaniałego. W pewnym momencie mojej kariery tylko on widział we mnie potencjał i wyciągnął do mnie rękę.

Za następne 25 lat kim chcesz być i gdzie chcesz być? Jaki jest obraz idealny?

- Na pewno chciałbym mieć już poukładane życie rodzinne, dzieci, może nawet i wnuki i spokojną sytuację finansową. Chciałbym, żeby te projekty, które sobie teraz zaczynam, poboczne, żeby to wszystko wypaliło i żebym w wieku 50 lat mógł dalej nad nimi pracować i z nich żyć. Chciałbym móc podejść do ściany w swoim domu bądź mieszkaniu, na której będą wisiały jakieś ważne medale, które zdobyłem. Chciałbym mieć takie samo poczucie, jakie mam teraz, że decyzje, które podejmowałem były dobre i że niczego nie żałuję. I dalej mieć dookoła siebie takich fantastycznych ludzi jakich mam teraz, na których mogę liczyć i którzy mogą liczyć na mnie.

Rozmawiała Ola Piskorska [b]Siatkówka na

[b]SportoweFakty.pl - nasz profil na Facebooku. Dla wszystkich fanów volleya i nie tylko! Kliknij i polub nas. Wolisz ćwierkać? Na Twitterze też jesteśmy!

[/b][/b]

Źródło artykułu: