To już 10 lat! - Asseco Resovia Rzeszów w PlusLidze
W ćwierćfinałach Resovii poszło łatwiej, ale nie można powiedzieć, że z górki. Delecta Bydgoszcz, która po sezonie została "wyczyszczona" z najlepszych zawodników stawiała trudne warunki. Trudy sezonu dały jej się jednak we znaki, bo ławka rezerwowych była krótka. Rywalizację pamiętamy także dzięki awarii prądu, która przerwała pojedynek na kilkanaście minut.
Finałem był play-offowy klasyk. Od awansu rzeszowian do PlusLigi, Resovia i ZAKSA w każdym kolejnym sezonie spotykały się w tej części sezonu. Po czterech spotkaniach było 2:2. Wtedy sprawy w swoje ręce wzięli kibice Resovii. Zmobilizowali oni resztę fanów, aby pożegnać zespół odjeżdżający na decydujący mecz do "Kentucky" przychodząc na ostatni trening na Podpromiu. Akcja się powiodła, bo trybuny zajęte były w ponad połowie.
Znając stawkę meczu, prezes ZAKSY, Sabina Nowosielska postanowiła, że bilety będą rozprowadzane tylko w hali. Była to swego rodzaju odpowiedź na otwarty trening rzeszowian. Kilka samochodów wyruszyło jednak z Podkarpacia na Opolszczyznę i bez problemu fani zdołali kupić bilety.
Faworytem meczu była ZAKSA, ale nie udźwignęła ciężaru spotkania. Cztery emocjonujące sety zakończyły się tytułem dla drużyny z Podkarpacia. Wymowna była ostatnia akcja. Floata Achrema nie przyjął Felipe Fonteles. Przyjmujący Resovii w geście radości rzucił się na kolana i wykrzyczał: "Mistrz, mistrz, Resovia". Doskonale wiedział, że to ulubiona przyśpiewka kibiców swojego zespołu. Po finałach otrzymał od nich transparent ze swoją podobizną. Do tej pory jest ozdobą jego garażu w swoim domu na osiedlu Słocina.Pierwszy sukces przyszedł już na początku, bo w październiku. W poznańskiej Arenie, Resovia pokonała ZAKSĘ i mogła się cieszyć ze zdobycia Superpucharu Polski. Pierwszego w historii klubu.
W rundzie zasadniczej PlusLigi poszło zgodnie z planem, Resovia po raz pierwszy od awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej wygrała tę część sezonu. Równie dobrze było w ćwierćfinałach, gdzie trzy szybkie spotkania z kieleckim Effectorem zapewniły ekipie Kowala grę w półfinałach.
W Lidze Mistrzów tak różowo nie było. Dwie porażki z Budvanską Rivijerą Budva chluby nie przynosiły. Awans do kolejnej fazy stał się faktem dopiero po wygranej w ostatnim meczu z Paris Volley. Po tym spotkaniu hala opustoszała. Podopieczni Doriana Rougeryona nosili swoje bagaże do autokaru. Jeden z zawodników wrócił jednak na stolik przy boisku, na którym leżała kartka ze statystykami. Wziął do rąk, przeczytał. Obejrzał się po całym obiekcie i pokiwał głową. - Fajnie byłoby grać w tej hali na co dzień - mógł pomyśleć. Był to Marko Ivović.
Szansą na uratowanie sezonu była liga. Półfinały zaczęły się pechowo. W pierwszym spotkaniu z ZAKSĄ, kontuzji uległ Achrem. Większego pecha być nie mogło. Najlepszy zawodnik. Kapitan, powoli stający się legendą klubu. Niesionego na noszach zawodnika żegnali kibice, skandujący jego nazwisko. Tak było też w każdym kolejnym meczu, kiedy kuśtykający "Alek" zajmował miejsce za boiskiem.
Grać trzeba było jednak dalej. Niepokojące było jedno. W tych samych rozgrywkach w kadrze Resovii, Achrem nie znalazł się tylko raz - w wyjazdowym spotkaniu z AZS Politechniką Warszawską. Rzeszowianie ten mecz przegrali, w fatalnym stylu.
Tymczasem na Podpromiu myślano już o finale z PGE Skrą, ale nie liczono na zbyt wiele. Bełchatowska maszyna była rozpędzona do granic możliwości. Oprócz pierwszego spotkania na Podpromiu, finały nie były zbytnio emocjonujące. Podopieczni Miguela Falaski pewnie kroczyli do detronizacji Resovii i odzyskania po 2 latach tytułu mistrzów Polski. I tak też się stało.
Ostatni akapit należy się temu, którego nazwisko jeszcze tutaj się nie pojawiło, a musi. Łukasz Perłowski trafił do Resovii przed sezonem... 2002/2003 z III ligowego Wisłoka Strzyżów. 12 lat w jednym klubie. Żywa legenda. W tym roku spełniły się jego marzenia - zagrał w reprezentacji Polski w Lidze Światowej przeciwko Brazylii. Zdobył nawet swój jedyny punkt, zagrywką. Wcześniej także dostawał powołania. Dopadały go jednak kontuzje i nie mógł spełnić swoich marzeń. Teraz spełnił. I należało mu się to, jak psu buda.
Mateusz Lampart