To już 10 lat! - Asseco Resovia Rzeszów w PlusLidze
Była to niedziela, godzina 14. Kibice siedzący w górnych sektorach za słupkiem sędziowskim przez pierwszy set byli oślepieni przez promienie słoneczne, które dostawały się do hali. Mecz był szybki, zakończył się po 3 setach. Wybuchła euforia. Po 37 latach, Resovia została mistrzem Polski. Obawy o Grozera okazały się niepotrzebne. Atakujący był postrachem Skry w ataku i na zagrywce, zdobywał punkty zbijając w najcięższych sytuacjach. W taki sposób pożegnał się z kibicami, dla których był idolem z prawdziwego zdarzenia.
Rzeszowskie otoczenie miało obsesję na punkcie Skry, której wcześniej nie mogli pokonać w kilkunastu meczach z rzędu. To był prawdziwy postrach Resovii. Kilka lat wstecz, kiedy Mariusz Wlazły pojawiał się w polu zagrywki, można było w ciemno obstawiać asa serwisowego lub przyjęcie "w buraki". Atakujący przez kilka sezonów był najbardziej znienawidzonym w Rzeszowie zawodnikiem Skry. - Skarpeta! - niejednokrotnie można było usłyszeć z trybun hali. Potem jednak kilka przychylnych dla kibiców Resovii wypowiedzi zawodnika w mediach wystarczyło, aby kapitan Skry doczekał się szacunku. Tak było już w ostatnim meczu finałowym. "Szamponowi" pomogło też zachowanie Daniela Plińskiego, który "przejął schedę" po swoim koledze z drużyny. Od tego czasu to on był "ulubieńcem" kibiców Resovii.
Po meczu feta przeniosła się na rzeszowski rynek, gdzie zgromadziło się ponad 10 tysięcy sympatyków. Zanim siatkarze pojawili się na scenie, zaśpiewano "Nic nie może przecież wiecznie trwać" Anny Jantar. Było to nawiązanie do 7 lat panowania ligowego Skry. Kiedy autokar w barwach klubowych wjechał na rynek, było już słychać przebój ACDC - "Thunderstruck", który do tej pory towarzyszy Resovii przy okazji każdego spotkania. Na scenie pojawili się zawodnicy, ale także niektórzy kibice. Nie dopilnowano bowiem, aby dostęp do sceny był dla nich zablokowany. Odśpiewano kilkanaście piosenek, w tym obowiązkową przy tego rodzaju okazjach - "We Are The Champions" grupy Queen.
Fantastyczny rok rozbudził jeszcze większe nadzieje. Ale najpierw trzeba było użyć kontaktów menadżerskich, bo na gwałt potrzebni byli dwaj atakujący. Sięgnięto po Jochena Schoepsa i... Zbigniewa Bartmana. Wielokropek przed nazwiskiem, bo za czasów gry w Częstochowie, nie był zbytnio lubiany na Podpromiu. Na przyjęcie zakontraktowano Nikolę Kovacevicia. Z wypożyczenia do Farta Kielce wrócił Rafał Buszek. Wróciła także Liga Mistrzów.
W grupie z Rematem Zalau , Arago de Sete i Cuneo, rzeszowianie poradzili sobie z Rumunami i Francuzami, ale nie postawili się Włochom. Meczu w Cuneo na pewno dobrze nie wspomina Bartman, który nie skończył żadnego z 12 ataków. Awans do 1/12 jednak był. Tam na Pasy czekał Alberto Giuliani i jego Lube Banca Macerata. Faworyt dał się "ugryźć" tylko w jednym secie na swoim terenie. Odpadnięcie nie było katastrofą, ale liczono na więcej. Tak samo było w Pucharze Polski, w którym w finale lepsza okazała się ZAKSA.
Dwa pierwsze mecze padły łupem Resovii. Największym wygranym był "Zibi". Wchodząc na boisko w końcówce drugiego spotkania, w pojedynkę rozstrzygnął o wyniku. - Graj wszystko do mnie - miał powiedzieć do Tichacka atakujący. Czech się zgodził, bo w poprzednim sezonie pokazał, że właśnie tak lubi grać. Wystarczyło odbić piłkę do góry w tył, a tam był Grozer. Grozer w najlepszej formie = punkt. Tichacek posłuchał Bartmana, a ten mu się odwdzięczył. Tym większe brawa dla rozgrywającego. Gdyby "Zibi" nie kończył, to Czech byłby głównym winowajcą porażki. Ale on się nie bał.
Dwa kolejne spotkania w Bełchatowie rozpoczęły się od dwóch partii wygranych przez Resovię. Skra potrafiła się jednak podnieść i wygrała 3:2. W kolejnym starciu siłą rozpędu nie dopuściła już do nerwowej sytuacji. Świetna gra Aleksandara Atanasijevicia doprowadziła do piątego, decydującego o wszystkim meczu. O tym jaka była stawka tej rywalizacji, świadczyło zachowanie Jacka Nawrockiego. Jedno ze spotkań obserwował w pozycji klęczącej.
Emocje sięgnęły zenitu. W hali był nadkomplet widzów. Był początek marca, ale duchotę można było porównać z Areną Amazonia w Manaus, na którą wielokrotnie narzekali uczestnicy piłkarskiego mundialu w Brazylii. Pierwsze dwa sety, zacięte, ale wygrane przez Resovię. Kolejne dwa zwyciężyła Skra. W stylu bardzo dobrym, więc gospodarze mogli być pełni obaw.
W czasie przerwy przed tie-breakiem, grupka kilku kibiców siedzących nieopodal ławki rezerwowych rzeszowian poderwała do dopingu całą halę. Głośne okrzyki kilku osób miało wpływ na to, że 5000 kibiców ogarnął prawdziwy szał dopingowania. Resovia tradycyjnie musiała odrabiać straty w tie-breaku. Tradycyjnie, bo Resoviacy przez te 10 lat 90 proc. tie-breaków gonią, a nie uciekają. Udało się.