To już 10 lat! - Asseco Resovia Rzeszów w PlusLidze

W kwietniu minęło 10 lat, od awansu Resovii do PlusLigi. Portal SportoweFakty.pl przygotował specjalny tekst o najważniejszych meczach, wydarzeniach i ciekawostkach w tym okresie.

Aaas! - wykrzyczał spiker Resovii po pierwszej punktowej zagrywce w najwyższej klasie rozgrywkowej zespołu Jana Sucha przeciwko Jastrzębskiemu Węglowi. Szczęśliwym zdobywcą był Stanisław Pieczonka, ówczesny filar przyjęcia zespołu. Wtedy po raz pierwszy widownia zgromadzona na Podpromiu wstała z miejsc. Od sezonu 2004/2005 na siatkarskich parkietach w Polsce pojawił się długo oczekiwany gość, wielokrotny mistrz Polski. Z nowoczesną halą, po kilkudziesięciu latach gry na sali ROSIR-u, niejednokrotnie przepełnionej do granic możliwości za czasów Sucha, Bebela, Radomskiego czy Hawłasewicza. Z wiernymi kibicami i zespołem (jako drużyna, bo personalnie skład nie rzucał na kolana). Rzeszów ponownie zaczął żyć siatkówką!

[ad=rectangle]

Premierowy sezon Resovia zakończyła na 7. miejscu. Po nim do drużyny zakontraktowano m.in. Wojciecha Gradowskiego i Zbigniewa Zielińskiego (pierwszy Polak, który zdobył Puchar CEV z niemieckim Moerser SC). W fazie zasadniczej udało się zająć 5. lokatę, ale w fazie play-off rzeszowianie spuścili z tonu i sezon zakończyli ponownie na 7. miejscu.

Potęgę zaczęto budować w kolejnych rozgrywkach. Sponsorem tytularnym klubu została firma Asseco Poland. W założeniu miała być polskim Microsoftem. Za tym wydarzeniem stał Adam Góral. Kiedyś producent keczupu. Dzisiaj rekin biznesu, jeden ze 100 najbogatszych Polaków. Człowiek stąd, bo urodzony w stolicy Podkarpacia. Wielki pasjonat sportu, zakochany w siatkówce, ale także w piłce nożnej. - Marzy mi się, aby w Resovii byli tylko zawodnicy i trenerzy z Polski - powtarzał prezes sponsora Resovii. Mówił tak, chociaż wielokrotnie sprzeciwiał się określeniu reprezentacji Polski jako potęgi. A wtedy świeże było jeszcze wicemistrzostwo świata zdobyte w Japonii.

Do ekipy dołączyli m.in. Norweg  i wówczas jeden z najlepszych libero w Polsce, Dusan Kubica. Słowak opuścił Mostostal Azoty Kędzierzyn-Koźle i mimo wielu ofert z zagranicy zdecydował się na grę w Resovii. Człowiek z Żyliny, niezwykle spokojny, opanowany. Przybył także Czech . Przeciwieństwo Słowaka, uśmiech nigdy nie schodził mu z twarzy, choć zdarzało mu się także marudzić. - Grać chciałbym w Polsce, ale żyć chciałbym w innym kraju, bo nie wszystkie miasta rozwijają się tak, jak Rzeszów, no i te polskie drogi. Brrr... - powiedział rzeszowskim "Nowinom".

Od lewej: Dusan Kubica i Karel Kvasnicka
Od lewej: Dusan Kubica i Karel Kvasnicka

Zaciekłe boje o 5. miejsce w sezonie 2006/2007 zaowocowały powrotem do europejskich pucharów. Starsi kibice mieli jeszcze w pamięci batalie z Realem Madryt, CSKA Moskwa czy Servette Genewa w latach 80. Comeback okazał się sukcesem, choć mogło być jeszcze lepiej. Po dramatycznych bojach z Łukoilem Neftochimik Burgas i ORTEC Rotterdamem Nesselande, rzeszowianie dostali się do najlepszej czwórki rozgrywek. Co ważniejsze, zorganizowali turniej finałowy na Podpromiu.

W międzyczasie Jan Such zrezygnował ze stanowiska. Nie umiał sobie poradzić z kontrowersyjnym Piotrem Gabrychem, który także został odsunięty od kadry zespołu. Trenera nie trzeba było jednak szukać, bo asystentem Sucha był Andrzej Kowal.

Zanim jednak Resoviacy walczyli o triumf w Europie, czekały ich ćwierćfinały z Mlekpol AZS-em Olsztyn. Przy stanie rywalizacji 2:2, wyniku 2:2 w piątym-decydującym starciu i 10:5 w tie-breaku, Akademicy przy zagrywce Grzegorza Szymańskiego w niezwykły sposób odwrócili losy spotkania i awansowali do najlepszej czwórki. Pięciomecz ten obfitował także w kontrowersje. W premierowym meczu w Uranii, ówczesny coach AZS-u, Mariusz Sordyl w trakcie pojedynku desygnował do gry Niemca Franka Dehne. Zmiana ta poskutkowała tym, że na boisku było jednocześnie czterech graczy bez polskiego paszportu (oprócz niego Sinan Tanik, Bjoern Andrae i Richard Lambourne). Wtedy jednak z pomocą gospodarzom przyszedł wspomniany wcześniej Kowal, który zgodził się na cofnięcie zmiany i dzięki temu pomyłka obyła się bez konsekwencji. Mecz ostatecznie i tak zakończył się wygraną ekipy ze stolicy Podkarpacia. Szkoleniowiec Resovii odebrał wiele ciepłych słów za postawę fair play.

Po emocjach ćwierćfinałowych, nad Wisłok zawitało włoskie Cimone Modena. Prawdziwy gwiazdozbiór. Murilo Endres, Angel Dennis, Andre Heller, Andre Nascimento, Andrea Sartoretti, Sidao, Luca Tencati - nazwiska znane każdemu. W składzie był także Ricardo Garcia, który jednak wcześniej złamał rękę i nie wziął udziału w turnieju. Resovia grała z Cimone jak z nut i prowadziła z Włochami 2:0.

W hali panował szok. Dla uwiarygodnienia tego, przypomnijmy wyjściową szóstkę Resovii z tego spotkania: Ivan Ilić, Paweł Papke, Ihosvany Hernandez, Michał Kaczmarek, Aleksandar Mitrović, Karel Kvasnicka, Krzysztof Ignaczak (libero). Genialnie grał zwłaszcza kubański środkowy. Docenić należy też Czecha, który w turnieju wystąpił mimo zerwanych wiązadeł i urazu barku. - Najadłem się tabletek, natarłem voltarenem i naprawdę dawałem z siebie wszystko - mówił dla "Nowin". W trzecim secie wszystko szło zgodnie z planem, do stanu 10:7. Od tej pory Resovii odcięło prąd. Włosi grali bez fajerwerków, ale kontrolowali wydarzenia na boisku. Zawodnicy Andrei Gianiego odwrócili losy spotkania i zameldowali się w finale.

Ihosvany Hernandez
Ihosvany Hernandez

W drugim półfinale Lokomotiwu-Izumrud Jekaterinburg (w jego barwach grał znany z późniejszych występów w Kędzierzynie-Koźlu, Terence Martin) gładko pokonał francuskie Stade Poitevin Poitiers. Wydawało się, że Francuzi nie zdołają postawić się grającej bardzo dobrze (przez dwa sety) Resovii w meczu o brązowe medale. Stało się jednak odwrotnie i po zaciętych końcówkach z krążków cieszyli się gracze Davida Pomarede. Turniej wygrali Włosi.

Po europejskich pucharach przyszedł czas na powrót do walki w lidze. Gracze Andrzeja Kowala w walce o 5. miejsce mieli na drodze najpierw Płomień Sosnowiec, a potem ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle. W meczu z ekipą z Zagłębia Dąbrowskiego, na przyjęciu grał sam Ignaczak, a na libero zastąpił go Karel Kvasnicka. Czech nie był w stanie grać w ofensywie. "Igła" w pierwszych atakach nie radził sobie z ominięciem bloku, ale z czasem rozkręcał się. Zdarzył mu się także jeden siatkarski "gwóźdź" z lewego ataku. Był to najbardziej nagrodzony brawami kibiców punkt w tym sezonie. Walka z sosnowiczanami i kędzierzynianami (z młodym Bartoszem Kurkiem w składzie) zakończyła się powodzeniem. Za rok Resovia miała wygrać Challenge Cup.

Do tego potrzebne były wzmocnienia. Działacze Resovii podjęli decyzję o zatrudnieniu nowego trenera. W gronie kandydatów wymieniało się nazwisko m.in. Wiktora Sidielnikowa, który wcześniej wygrał Ligę Mistrzów z Dynamem Kazań (turniej finałowy w Łodzi). Ostatecznie zdecydowano się na Chorwata, Ljubomira Travicę, który w poprzednim sezonie wprowadził do włoskiej Serie A, Tonno Callipo Vibo Valentię. Wcześniej dwukrotnie wygrywał mistrzostwo Grecji z Olympiakosem Pireus, a także z sukcesami prowadził reprezentację Serbii i Czarnogóry. Asystentem został Andrzej Kowal.
[nextpage]

Budowanie kadry oparto na "rozbiorze" Domex Tytan AZS-u Częstochowa. Do stolicy Podkarpacia spod Jasnej Góry przenieśli się Paweł Woicki, Marcin Wika i Krzysztof Gierczyński. Ekipę wzmocnił też Mikko Oivanen i Aleh Akhrem (tak wówczas zapisywano nazwisko przyjmującego, zanim przyjął polskie obywatelstwo).

Rękę Travicy było widać już na pierwszym treningu Pasów. Na życzenie Chorwata, sprowadzono specjalną maszynę do zagrywek. - Sprzęt ten jest na pewno dla nas dużym ułatwieniem w treningach. Możemy ćwiczyć przyjęcie mocnego serwisu (piłka, wystrzelona z maszyny, może lecieć z prędkością 130 km/h – przyp. red.) i nie jest do tego konieczny udział zawodników w zagrywce. Jest to o tyle ważne i pożyteczne dla nas, że nie musimy, jak to czasami bywało, wykonywać rano po 70 lub 80 zagrywek. Przyjmujący mają za to więcej wzmożonej pracy - powiedział o mechanicznej nowości w klubie Piotr Łuka. Treningi były katorżnicze, zawodnicy wylewali na nich litry potu.

Nowego trenera poznano także z innej strony. - Travica i Ignaczak poszli do więzienia! - brzmiały nagłówki gazet. Chodziło o wizytę trenera i "Igły" w zakładzie karnym na rzeszowskim Załężu. - Są to ludzie, którzy poddali się chwilowej słabości, ale można im pokazać właściwą drogę. Dlatego takie spotkania są potrzebne - powiedział dla "Nowin" libero, o widzeniu z więźniami.

Ljubomir Travica
Ljubomir Travica

Drogę do podboju Challenge Cup, Resovia zaczęła na Białorusi. Można stwierdzić, że tam też skończyła. Jeden z najbardziej tajemniczych pojedynków polskich drużyn ostatnich lat zakończył się gładką porażką 0:3 z Metallurgiem Żłobin. W setach do 17, 22 i 21. Po powrocie rzeszowian, nikt nie umiał racjonalnie wytłumaczyć, co tam się stało. - To była istna katastrofa, nie ma o czym mówić - oznajmiała obecna na tym meczu osoba blisko klubu. Nastroje nie były jednak najgorsze, bo wystarczyło pokonać rywali u siebie w stosunku 3:0 i wygrać złotego seta. Samo spotkanie zakończyło się pogromem Metallurga. Pasom pozostał do wygrania dodatkowy set. W "goldenie", Białorusini pod przewodnictwem kubańskiego lidera, Romano Ejame uciszyli halę. Przegrana ta, była największą porażką Resovii w całej dekadzie, kompromitacją.

- Brać wędki i na ryby - krzyczał jeden z kibiców, który zapewne nawiązywał do pasji "Lukasa".

W lidze Resovii poszło jednak znacznie lepiej. Doszła w niej aż do finału, gdzie miała zmierzyć się ze Skrą. Przed finałem bilans pojedynków stawiał w roli zdecydowanego faworyta bełchatowian: 13 meczów, 13 zwycięstw Skry. W rywalizacji o złoto, dołożyli oni do statystyki 3 kolejne spotkania i pewnie sięgnęli po kolejny tytuł mistrzów Polski. Resovia zdobyła pierwszy medal PlusLigi od czasów powrotu do niej.

Kolejne rozgrywki Resovia rozpoczęła od mocnego uderzenia, dosłownie. W 3. kolejce fazy zasadniczej, w starciu z Siatkarzem Pamapol Wieluń na tablicy widniał wynik 14:0. Wszystko dzięki kapitalnej zagrywce Wiki, który jednak kolejny serwis popsuł. Było to największe prowadzenie "do zera" w historii ligi zawodowej. Ostatecznie set zakończył się wygraną 25:7.

Z kolei w 1/4 finału Pucharu Polski, na rzeszowian czekali bełchatowianie, których udało się pokonać po raz pierwszy w historii. I to 3:0. Pogromcą Pszczół okazał się 18-letni wychowanek Hejnału Kęty, Mateusz Mika. W rewanżu w Bełchatowie do awansu do turnieju finałowego w Bydgoszczy wystarczył jeden set, którego Resovia wygrała w drugiej partii. Niesieni sukcesem gracze ze stolicy Podkarpacia dotarli do finału Pucharu Polski, gdzie zmierzyli się z Jastrzębskim Węglem. Po kapitalnym widowisku, to ekipa z Górnego Śląska wygrała 3:2 i mogła cieszyć się z trofeum. Stało się tak dzięki znakomitej grze Rosjanina Pawła Abramowa, który został uznany za najlepszego zawodnika finału.

Mateusz Mika
Mateusz Mika

W fazie grupowej Champions League na boisku zadebiutował pierwszy z młodych siatkarzy nowego pokolenia. Był to młody libero, Tomasz Głód. W tym samym sezonie, wraz z kolegami sięgnął po złote medale w Młodej PlusLidze. Trenerem tego rocznika był Artur Łoza.

Arena Samokow, Sofia, luty 2010 roku. Rzeszowianie poradzili sobie z oszałamiającym dopingiem bułgarskich fanatyków i zwyciężyli z CSKA Sofia 3:1 w pierwszym spotkaniu 1/12 Ligi Mistrzów. Miejscowi kibice odpalili w hali race, co doprowadziło do przerwania rywalizacji. W hali nie było widać kompletnie nic, wszystko przez dym unoszący się z rac. Zdarzenie to było o tyle dziwne, że gospodarze prowadzili w trzeciej odsłonie meczu 8:6. W rewanżu pozostało tylko dokończyć dzieła - 3:0.

Resovia i wielkie Trentino Volley - jeden z tych zespołów musiał pożegnać się z Ligą Mistrzów w ćwierćfinale. W Palatrento rzeszowianie nie mieli nic do powiedzenia i przegrali 0:3. W rewanżu również polegli, ale 1:3. Kibice jednak potrafili docenić klasę rywala. Porażka nie była tragedią, bo nikt nie liczył na awans. Wtedy też doszło do pięknego momentu na Podpromiu. W jednej z akcji Osmany Juantorena podbił atak Aleha Akhrema. Podbił atak... na 10 metrze i błyskawicznie zebrał się do ataku z pipe'a, którego nie zdołał obronić Ignaczak. Na hali zamiast ciszy, pojawiły się ogromne brawa publiczności. Doceniła ona nieosiągalny dla swoich pupili poziom przeciwników.

Aby przeciwnicy pokroju Włochów wrócili na Podpromie, trzeba było walczyć w lidze o miejsce gwarantujące grę w Lidze Mistrzów. To się nie udało. Ale za to fani Resovii przeżyli prawdziwy dramat z happy-endem w meczu o 3. miejsce. Po 2 przegranych w Kędzierzynie-Koźlu sytuacja była ciężka. Rywalizacja przeniosła się nad Wisłok i tutaj też gracze Krzysztofa Stelmacha mieli wszystko we własnych rękach, bo prowadzili 2:0 w setach i 23:17 w partii, która miała być ostatnia w tej rozgrywce. Połowa kibiców w tym momencie była już w drodze na parking. Stało się jednak coś niesamowitego. ZAKSA seryjnie nie mogła skończyć ataku, a gracze Travicy przy kolejnych zagrywkach Grzegorza Kosoka odrabiali straty. Najpierw set, potem mecz, a potem jeszcze dwa. Brązowe medale zawisły na szyjach Pasów. Historia powtórzyła się w nieco innych okolicznościach, ale o tym później.

Sezon 2010/2011 to największa rewolucja w kadrze Resovii. Rozgrywki ligowe poprzedziły mistrzostwa świata w Italii, kompletnie nieudane dla biało-czerwonych. Ale za to Włosi poradzili sobie lepiej. Dotarli do półfinału, a pomógł w tym Matej Cernić, który zaraz po mistrzostwach stawił się w stolicy Podkarpacia. Oprócz niego przybył Amerykanin Ryan Millar. Zakontraktowano także Georga Grozera, którego przyjście jak się potem okazało, było strzałem w dziesiątkę. Choć początki łatwe nie były. Potrzeba było rozgrywającego, by zapełnić lukę po ulubieńcu rzeszowskiej publiczności, Rafaelu Redwitzu. Odszedł on przez limit obcokrajowców. Ten był potrzebny na inną pozycję.

Pożegnalny filmik Rafaela Redwitza:

 [nextpage]

Na celowniku włodarzy klubowych znalazł się Paweł Zagumny. Wg nieoficjalnych informacji, żądania finansowe rozgrywającego były zbyt wygórowane. Na dodatek do ZAKSY zdecydował się wrócić Sebastian Świderski, przyjaciel zawodnika. Wiadomo więc było, że "Guma" wybierze grę w zespole Koziołków.

Resovia została na lodzie. Mając 3 obcokrajowców, którzy mieli grać w szóstce, a oprócz tego Akhrema bez obywatelstwa i Ilicia w odwodzie, potrzeba było polskiego rozgrywającego. Na rynku nie było już nikogo godnego uwagi. Zdecydowano się więc na wypożyczenie z Bre Banki Lannutti Cuneo zawodnika z polskim paszportem, Michała Baranowicza.

Michał Baranowicz
Michał Baranowicz

W Pucharze CEV Resovia musiała się przedzierać przez niższe rundy. Jeździła m.in na wyjazdy do węgierskiego Kapovsvaru. Tam piłki zamiast latać nad siatką trafiały w sufit. Grała po szopach, jakby to ujął klasyk. Na dodatek niemiłosierne męki przeżywał Grozer, który z początku nie mógł znaleźć wspólnego języka z Baranowiczem. Mimo trudności, rzeszowianie zdołali awansować do półfinału Pucharu Konfederacji.

5 stycznia 2011 roku polskie obywatelstwo otrzymał Olieg Achrem. 15 dni później, Profesjonalna Liga Piłki Siatkowej przyznała mu status zawodnika krajowego.

W 1/2 Pucharu CEV czekał już Sisley Treviso. Z Marcelinho, Alessandro Feiem, Robertem Horstinkiem i Robem Bontje. Pierwsze spotkanie było niezwykle zacięte, ale ostatecznie rywale wygrali po 5 setach. W rewanżu Resovia przegrała 1:3. Włosi zwyciężyli całe rozgrywki po pokonaniu w dwumeczu finałowym ZAKSY.

W lidze Asseco Resovia Rzeszów powtórzyła wynik sprzed roku, zdobywając brązowy medal PlusLigi. Klub szybko pożegnał się z Millarem, Baranowiczem i Cerniciem. Tego ostatniego okrzyknięto największą transferową klapą w historii rozgrywek.

Znów nastąpiła rewolucja. Nowym trenerem został Andrzej Kowal, który otrzymał duży kredyt zaufania od zarządu klubu. - Od początku zakładaliśmy, że Andrzej przejmie obowiązki pierwszego trenera. Jesteśmy przekonani, że został on we właściwy sposób przygotowany i wierzymy, że podoła wyzwaniu spełniając oczekiwania kibiców, sponsorów i działaczy. Zadaniem Andrzeja jest teraz przygotowanie i realizacja swojej koncepcji budowy zespołu i podobnie jak w przypadku trenera Travicy – zrobimy wszystko, aby mu w tym pomóc - uzasadniał wybór zarząd klubu.

Pojawił się też kolejny zagraniczny zaciąg - Marko Bojić, Adrian Gontariu, Lukas Tichacek i Paul Lotman. Hitem był jednak kontrakt z Piotrem Nowakowskim. Przybył także człowiek-talizman, Maciej Dobrowolski.

Marko Bojić
Marko Bojić

Ligi Mistrzów znów jednak nie było, a ciągle czekano na sukces w Europie. W Pucharze CEV rzeszowianie musieli się przedzierać przez mecze z półamatorami ze Szwajcarii. Potem przyszedł czas na pojedynki z Holendrami i Francuzami. Prawdziwym testem był jednak dwumecz z Fenerbahce Grundig Stambuł w Challenge Round. Turcy kilka miesięcy wcześniej pokonali Resovię w turnieju im. Jana Strzelczyka.

Pierwsze spotkanie w Turcji było niezwykle zacięte. Gdyby nie kiepska postawa Grozera, pojedynek pewnie byłby wygrany. Tylko dzięki dobrej postawie Bojicia, Resovia zdołała ugrać 2 sety. Z niecierpliwością czekano na rewanż. Ten był kapitalnym widowiskiem. Pierwszoplanową postacią Resovii był Grozer, ale także Bojić. Ten sam, który nieraz spóźniał się na zbiórki przed wyjazdem na kolejne mecze. Nie ukrywał, że lubi ostro zabalować. Wtedy nikt o tym nie pamiętał. W złotym secie jednym z bohaterów został Lotman, który w niewiarygodny sposób zdobył punkt na wagę meczbola. Na drodze do finału Pucharu, stał już tylko ACH Volley Lublana, który nie postawił wygórowanych warunków.

Końcówka złotego seta z Fenerbahce i akcja Lotmana (od 1:18):

O triumf w Pucharze CEV Resovia rywalizowała z Dynamem Moskwa. W barwach Rosjan był m.in. Siergiej Grankin, Nikołaj Pawłow, David Lee, czy Peter Veres. Węgier 2 lata później dołączył do rzeszowian. Dwumecz obfitował w niezliczoną ilość zwrotów akcji. Rzeszowianie mieli zwycięstwo na tacy w pierwszym spotkaniu u siebie, prowadząc 12:10 w tie-breaku. Błędy w przyjęciu przesądziły o wygranej graczy Jurija Czerednika. Rewanż miał być formalnością.

Ale nie był. Resovia wsiadła w samolot i poleciała rozegrać swój najlepszy mecz w historii europejskich pucharów. Mimo to przegrała 2:3. "Katem" okazał się Pawłow, zdobywca 30 punktów. Spotkania te, mimo porażek miały jednak ogromne znaczenie w kontekście walki o mistrzostwo Polski. Zbudowały one prawdziwy zespół. Od tego momentu, był on już nie do powstrzymania w lidze.

Finały z PGE Skrą Bełchatów rozpoczęły się w najlepszy możliwy sposób - od dwóch wygranych w "Energii". Lukas Tichacek w ostatniej partii popisał się aż 10 zagrywkami z rzędu, zanim zawodnicy Jacka Nawrockiego zdobyli punkt. Wspominając ten mecz, nie można uciec od skandalu. Sędziowie zmienili swoją decyzję po challengu, choć on nie pokazał dokładnie, czy piłka po ataku Lotmana dotknęła ręki Kurka. Szkoleniowiec i zawodnicy PGE Skry doprowadzili do nerwowej sytuacji przy stoliku sędziowskim. Do tej pory oglądając powtórki telewizyjne, ciężko stwierdzić kto miał rację.
[nextpage]
Rywalizacja przeniosła się do stolicy Podkarpacia. Trzecie spotkanie zakończyło się pewną wygraną bełchatowian. Po nim nadeszła jedna z najgorszych możliwych wiadomości dla kibiców z Rzeszowa. - Tak to prawda, opuszczam drużynę po sezonie. Związałem się jednorocznym kontraktem z zespołem rosyjskiej ligi, Lokomotiwem Biełogorod - powiedział Grozer po porażce. Powody do niepokoju były duże. Nie tylko dlatego, że trzeba było szukać nowego atakującego. W kolejny dzień Resovia grała o wszystko.

Kibice z niepokojem udawali się na Podpromie. - Nie mam pojęcia, co to dzisiaj będzie - mówił jeden z kibiców przed wejściem na trybuny. Trudno się dziwić, skoro najlepszy zawodnik, mentalny lider zespołu kilka godzin wcześniej ogłosił, że znalazł już nowy klub. Będzie mu się chciało?

Była to niedziela, godzina 14. Kibice siedzący w górnych sektorach za słupkiem sędziowskim przez pierwszy set byli oślepieni przez promienie słoneczne, które dostawały się do hali. Mecz był szybki, zakończył się po 3 setach. Wybuchła euforia. Po 37 latach, Resovia została mistrzem Polski. Obawy o Grozera okazały się niepotrzebne. Atakujący był postrachem Skry w ataku i na zagrywce, zdobywał punkty zbijając w najcięższych sytuacjach. W taki sposób pożegnał się z kibicami, dla których był idolem z prawdziwego zdarzenia.

Rzeszowskie otoczenie miało obsesję na punkcie Skry, której wcześniej nie mogli pokonać w kilkunastu meczach z rzędu. To był prawdziwy postrach Resovii. Kilka lat wstecz, kiedy Mariusz Wlazły pojawiał się w polu zagrywki, można było w ciemno obstawiać asa serwisowego lub przyjęcie "w buraki". Atakujący przez kilka sezonów był najbardziej znienawidzonym w Rzeszowie zawodnikiem Skry. - Skarpeta! - niejednokrotnie można było usłyszeć z trybun hali. Potem jednak kilka przychylnych dla kibiców Resovii wypowiedzi zawodnika w mediach wystarczyło, aby kapitan Skry doczekał się szacunku. Tak było już w ostatnim meczu finałowym. "Szamponowi" pomogło też zachowanie Daniela Plińskiego, który "przejął schedę" po swoim koledze z drużyny. Od tego czasu to on był "ulubieńcem" kibiców Resovii.

Po meczu feta przeniosła się na rzeszowski rynek, gdzie zgromadziło się ponad 10 tysięcy sympatyków. Zanim siatkarze pojawili się na scenie, zaśpiewano "Nic nie może przecież wiecznie trwać" Anny Jantar. Było to nawiązanie do 7 lat panowania ligowego Skry. Kiedy autokar w barwach klubowych wjechał na rynek, było już słychać przebój ACDC - "Thunderstruck", który do tej pory towarzyszy Resovii przy okazji każdego spotkania. Na scenie pojawili się zawodnicy, ale także niektórzy kibice. Nie dopilnowano bowiem, aby dostęp do sceny był dla nich zablokowany. Odśpiewano kilkanaście piosenek, w tym obowiązkową przy tego rodzaju okazjach - "We Are The Champions" grupy Queen.

Fantastyczny rok rozbudził jeszcze większe nadzieje. Ale najpierw trzeba było użyć kontaktów menadżerskich, bo na gwałt potrzebni byli dwaj atakujący. Sięgnięto po Jochena Schoepsa i... Zbigniewa Bartmana. Wielokropek przed nazwiskiem, bo za czasów gry w Częstochowie, nie był zbytnio lubiany na Podpromiu. Na przyjęcie zakontraktowano Nikolę Kovacevicia. Z wypożyczenia do Farta Kielce wrócił Rafał Buszek. Wróciła także Liga Mistrzów.

W grupie z Rematem Zalau , Arago de Sete i Cuneo, rzeszowianie poradzili sobie z Rumunami i Francuzami, ale nie postawili się Włochom. Meczu w Cuneo na pewno dobrze nie wspomina Bartman, który nie skończył żadnego z 12 ataków. Awans do 1/12 jednak był. Tam na Pasy czekał Alberto Giuliani i jego Lube Banca Macerata. Faworyt dał się "ugryźć" tylko w jednym secie na swoim terenie. Odpadnięcie nie było katastrofą, ale liczono na więcej. Tak samo było w Pucharze Polski, w którym w finale lepsza okazała się ZAKSA.

Rekompensatą miała być obrona tytułu mistrzowskiego. Droga do tego była jednak bardzo trudna. Rewelacją sezonu okazała się Delecta Bydgoszcz. Dobra postawa ekipy z nad Brdy przesądziła o tym, że przynajmniej jedna ekipa z tzw. "wielkiej czwórki" na pewno nie zagra w strefie medalowej.

Nikola Kovacević
Nikola Kovacević

Rywalizacja o miano największego przegranego minionego sezonu toczyła się pomiędzy czwartą po fazie zasadniczej Resovią i piątą Skrą. Najlepsze mecze w całej historii PlusLigi. Co do tego nie ma wątpliwości. Było wszystko - poziom sportowy, emocje, dramaturgia. 5 spotkań na noże, prawdziwa siatkarska uczta. 

Dwa pierwsze mecze padły łupem Resovii. Największym wygranym był "Zibi". Wchodząc na boisko w końcówce drugiego spotkania, w pojedynkę rozstrzygnął o wyniku. - Graj wszystko do mnie - miał powiedzieć do Tichacka atakujący. Czech się zgodził, bo w poprzednim sezonie pokazał, że właśnie tak lubi grać. Wystarczyło odbić piłkę do góry w tył, a tam był Grozer. Grozer w najlepszej formie = punkt. Tichacek posłuchał Bartmana, a ten mu się odwdzięczył. Tym większe brawa dla rozgrywającego. Gdyby "Zibi" nie kończył, to Czech byłby głównym winowajcą porażki. Ale on się nie bał. 

Dwa kolejne spotkania w Bełchatowie rozpoczęły się od dwóch partii wygranych przez Resovię. Skra potrafiła się jednak podnieść i wygrała 3:2. W kolejnym starciu siłą rozpędu nie dopuściła już do nerwowej sytuacji. Świetna gra Aleksandara Atanasijevicia doprowadziła do piątego, decydującego o wszystkim meczu. O tym jaka była stawka tej rywalizacji, świadczyło zachowanie Jacka Nawrockiego. Jedno ze spotkań obserwował w pozycji klęczącej.

Emocje sięgnęły zenitu. W hali był nadkomplet widzów. Był początek marca, ale duchotę można było porównać z Areną Amazonia w Manaus, na którą wielokrotnie narzekali uczestnicy piłkarskiego mundialu w Brazylii. Pierwsze dwa sety, zacięte, ale wygrane przez Resovię. Kolejne dwa zwyciężyła Skra. W stylu bardzo dobrym, więc gospodarze mogli być pełni obaw.

W czasie przerwy przed tie-breakiem, grupka kilku kibiców siedzących nieopodal ławki rezerwowych rzeszowian poderwała do dopingu całą halę. Głośne okrzyki kilku osób miało wpływ na to, że 5000 kibiców ogarnął prawdziwy szał dopingowania. Resovia tradycyjnie musiała odrabiać straty w tie-breaku. Tradycyjnie, bo Resoviacy przez te 10 lat 90 proc. tie-breaków gonią, a nie uciekają. Udało się.

 [nextpage]Radość nie była wielka dlatego, że pokonano odwiecznego przeciwnika. Przed rywalizacją wiadomo było, że coś się skończy. W Rzeszowie spekulowało się o odejściu firmy Asseco od sponsoringu, w razie niepowodzenia. Czarny scenariusz się jednak nie spełnił.

W ćwierćfinałach Resovii poszło łatwiej, ale nie można powiedzieć, że z górki. Delecta Bydgoszcz, która po sezonie została "wyczyszczona" z najlepszych zawodników stawiała trudne warunki. Trudy sezonu dały jej się jednak we znaki, bo ławka rezerwowych była krótka. Rywalizację pamiętamy także dzięki awarii prądu, która przerwała pojedynek na kilkanaście minut.

Finałem był play-offowy klasyk. Od awansu rzeszowian do PlusLigi, Resovia i ZAKSA w każdym kolejnym sezonie spotykały się w tej części sezonu. Po czterech spotkaniach było 2:2. Wtedy sprawy w swoje ręce wzięli kibice Resovii. Zmobilizowali oni resztę fanów, aby pożegnać zespół odjeżdżający na decydujący mecz do "Kentucky" przychodząc na ostatni trening na Podpromiu. Akcja się powiodła, bo trybuny zajęte były w ponad połowie.

Znając stawkę meczu, prezes ZAKSY, Sabina Nowosielska postanowiła, że bilety będą rozprowadzane tylko w hali. Była to swego rodzaju odpowiedź na otwarty trening rzeszowian. Kilka samochodów wyruszyło jednak z Podkarpacia na Opolszczyznę i bez problemu fani zdołali kupić bilety.

Faworytem meczu była ZAKSA, ale nie udźwignęła ciężaru spotkania. Cztery emocjonujące sety zakończyły się tytułem dla drużyny z Podkarpacia. Wymowna była ostatnia akcja. Floata Achrema nie przyjął Felipe Fonteles. Przyjmujący Resovii w geście radości rzucił się na kolana i wykrzyczał: "Mistrz, mistrz, Resovia". Doskonale wiedział, że to ulubiona przyśpiewka kibiców swojego zespołu. Po finałach otrzymał od nich transparent ze swoją podobizną. Do tej pory jest ozdobą jego garażu w swoim domu na osiedlu Słocina.

Transparent, który Achrem otrzymał od kibiców Resovii | fot. nowiny24.pl
Transparent, który Achrem otrzymał od kibiców Resovii | fot. nowiny24.pl

No i wreszcie nadszedł sezon, w którym rewolucji nie było. Za Bartmana przyszedł Dawid Konarski, a za Dobrowolskiego zakontraktowano Fabiana Drzyzgę. Wzmocnieniem miał być także Peter Veres oraz Nikołaj Penczew. Rozczarowaniem okazał się Kovacević. Odszedł on do rosyjskiego Ural Ufa.

Pierwszy sukces przyszedł już na początku, bo w październiku. W poznańskiej Arenie, Resovia pokonała ZAKSĘ i mogła się cieszyć ze zdobycia Superpucharu Polski. Pierwszego w historii klubu.

W rundzie zasadniczej PlusLigi poszło zgodnie z planem, Resovia po raz pierwszy od awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej wygrała tę część sezonu. Równie dobrze było w ćwierćfinałach, gdzie trzy szybkie spotkania z kieleckim Effectorem zapewniły ekipie Kowala grę w półfinałach.

W Lidze Mistrzów tak różowo nie było. Dwie porażki z Budvanską Rivijerą Budva  chluby nie przynosiły. Awans do kolejnej fazy stał się faktem dopiero po wygranej w ostatnim meczu z Paris Volley. Po tym spotkaniu hala opustoszała. Podopieczni Doriana Rougeryona nosili swoje bagaże do autokaru. Jeden z zawodników wrócił jednak na stolik przy boisku, na którym leżała kartka ze statystykami. Wziął do rąk, przeczytał. Obejrzał się po całym obiekcie i pokiwał głową. - Fajnie byłoby grać w tej hali na co dzień - mógł pomyśleć. Był to Marko Ivović.

W 1/12 bardzo ciężkie warunki postawił Knack Roeselare, ale tę przeszkodę rzeszowianie "przeskoczyli". W kolejnej, trafili na Jastrzębski Węgiel. Zaprzyjaźniony zespół siał postrach, bo w zespół świetnie wkomponował się Michał Masny, a Michał Kubiak grał sezon życia.

Prezes Jastrzębskiego Węgla wśród kibiców Resovii cieszył się z awansu swojego klubu do Final Four Ligi Mistrzów
Prezes Jastrzębskiego Węgla wśród kibiców Resovii cieszył się z awansu swojego klubu do Final Four Ligi Mistrzów

Resovia w dwumeczu decydującym o grze w Final Four Champions League poległa. Gracze Lorenzo Bernardiego grali jak nadludzie. Nie było zbyt wielu szans, żeby z nimi powalczyć. Kolejna przygoda w Europie zakończyła się niepowodzeniem. Większym był jednak łomot z tym samym zespołem w półfinale Pucharu Polski. Było to najsłabsze spotkanie Resovii od lat.

Szansą na uratowanie sezonu była liga. Półfinały zaczęły się pechowo. W pierwszym spotkaniu z ZAKSĄ, kontuzji uległ Achrem. Większego pecha być nie mogło. Najlepszy zawodnik. Kapitan, powoli stający się legendą klubu. Niesionego na noszach zawodnika żegnali kibice, skandujący jego nazwisko. Tak było też w każdym kolejnym meczu, kiedy kuśtykający "Alek" zajmował miejsce za boiskiem.

Grać trzeba było jednak dalej. Niepokojące było jedno. W tych samych rozgrywkach w kadrze Resovii, Achrem nie znalazł się tylko raz - w wyjazdowym spotkaniu z AZS Politechniką Warszawską. Rzeszowianie ten mecz przegrali, w fatalnym stylu.

Dwa pierwsze pojedynki padły łupem ZAKSY. W kolejnych siły się wyrównały, bo problemy z barkiem miał Michał Ruciak. W trzecim spotkaniu kędzierzynianie mieli rywali na widelcu, bo prowadzili 2:0. W trzecim secie także, lecz na zagrywce stanął Kosok. Sytuacja bardzo podobna do tej cztery lata wcześniej. Fatum? Jego zagrywki zapoczątkowały odrabianie strat, które zakończyło się wygraną w dwóch meczach w Kędzierzynie-Koźlu. Oprócz niego, postarali się też Penczew i Lotman, którzy godnie zastępowali Achrema.

Olieg Achrem podczas badań we Włoszech znalazł czas, aby spotkać się z byłym kolegą z drużyny | fot. facebook.com
Olieg Achrem podczas badań we Włoszech znalazł czas, aby spotkać się z byłym kolegą z drużyny | fot. facebook.com

Piąte spotkanie było toczone pod dyktando Resovii. Choć drugi, wysoko przegrany set wprowadził w poczynania rzeszowian niepokój. Ponownie wielki mecz rozegrał Penczew. Człowiek najbardziej oblegany przez dziennikarzy, bo rzadko znajduje czas dla mediów. - Nie nie, dziękuję - tak brzmi jego najczęstsza odpowiedź na prośbę o rozmowę.

Tymczasem na Podpromiu myślano już o finale z PGE Skrą, ale nie liczono na zbyt wiele. Bełchatowska maszyna była rozpędzona do granic możliwości. Oprócz pierwszego spotkania na Podpromiu, finały nie były zbytnio emocjonujące. Podopieczni Miguela Falaski pewnie kroczyli do detronizacji Resovii i odzyskania po 2 latach tytułu mistrzów Polski. I tak też się stało.

Ostatni akapit należy się temu, którego nazwisko jeszcze tutaj się nie pojawiło, a musi. Łukasz Perłowski trafił do Resovii przed sezonem... 2002/2003 z III ligowego Wisłoka Strzyżów. 12 lat w jednym klubie. Żywa legenda. W tym roku spełniły się jego marzenia - zagrał w reprezentacji Polski w Lidze Światowej przeciwko Brazylii. Zdobył nawet swój jedyny punkt, zagrywką. Wcześniej także dostawał powołania. Dopadały go jednak kontuzje i nie mógł spełnić swoich marzeń. Teraz spełnił. I należało mu się to, jak psu buda.

Mateusz Lampart 
 

Źródło artykułu: