[b]
A jak Asseco Resovia Rzeszów [/b]
Siatkarze z Podkarpacia w znakomitym stylu odzyskali tytuł mistrza Polski, który w poprzednich rozgrywkach utracili na rzecz PGE Skry Bełchatów. Rzeszowianie w całym sezonie 2014/2015 rozegrali w PlusLidze 34 mecze, przegrywając z nich zaledwie cztery. Co więcej, ani razu nie zeszli z parkietu na tarczy w fazie play-off, kolejno pokonując w niej dwukrotnie Cerrad Czarnych Radom oraz po trzy razy Jastrzębski Węgiel i Lotos Trefl Gdańsk.
- Sezon był wyczerpujący, inni padali jak muchy, nie wytrzymywali kondycyjnie. Nam udało się wywalczyć kolejny tytuł dzięki czternastce świetnych siatkarzy. Każdy z nas ma wielki udział w tym sukcesie - skomentował Krzysztof Ignaczak, libero Pasów. Podobnego zdania był atakujący Jochen Schoeps. - Jestem dumny z całej naszej ekipy za wsparcie, jakie okazywaliśmy sobie nawzajem. Każdy czerpał przyjemność z gry. Nawet zawodnicy, którzy dostawali mniej okazji do przebywania na parkiecie, czuli, że są częścią teamu - przyznał Niemiec.
[ad=rectangle]
B jak belgijski czar
Vital Heynen udowodnił w roli trenera Transferu Bydgoszcz, że zna się na swoim fachu bardzo dobrze. Mając na papierze do dyspozycji co najwyżej średni skład stworzył w grodzie nad Brdą drużynę, która potrafiła pokrzyżować szyki właściwie każdemu ligowemu rywalowi. Bydgoszczanie odznaczali się między innymi tym, że rzadko zawodzili w starciach przeciwko niżej notowanym rywalom, konsekwentnie zbierając w fazie zasadniczej niezmiernie istotne punkty. Ogromną zasługą Belga było także "odkurzenie" zawodników po przejściach, jakimi byli Konstantin Cupkovic oraz Jakub Jarosz. Pod okiem 45-letniego szkoleniowca świetnie wywiązywali się oni z roli liderów zespołu, który ostatecznie ukończył miniony sezon na wysokim, 5. miejscu.
Pomimo osiągnięcia tak dobrego rezultatu wiadomo już, że w kolejnych rozgrywkach nie będziemy oglądać Belga w PlusLidze. Rezygnację z zajmowanego stanowiska ogłosił on na początku kwietnia, tłumacząc swoją decyzję względami rodzinnymi. Jego następcą został nowy-stary trener bydgoskiej ekipy Piotr Makowski.
C jak chirurg
- Jest świetnym zawodnikiem, wykonuje bardzo dużą pracę na treningach. Cieszy mnie przede wszystkim to, że ma okazję grać, bo w zeszłym roku tylu szans nie miał. Jest wybitnym siatkarzem i musi grać jak najczęściej. Szkoleniowiec obdarza go dużym zaufaniem, a on odpłaca się najlepiej jak umie - powiedział podczas Final Four Ligi Mistrzów Stelian Moculescu, trener VfB Friedrichshafen, o jednym z zawodników Asseco Resovii Rzeszów.
Doświadczony szkoleniowiec miał na myśli swojego byłego podopiecznego Jochena Schoepsa. Atakujący ma za sobą doskonały sezon. Przez kilka ostatnich miesięcy utrzymywał bardzo wysoką formę, dzięki czemu na stałe wygryzł z wyjściowego składu rzeszowian Dawida Konarskiego. Wyróżnikami charakteryzującymi boiskowe poczynania niemieckiego siatkarza są elegancja w grze oraz perfekcja techniczna. Bardzo często zdobywał punkty dzięki wprost "chirurgicznej" precyzji w ataku. Potrafił bezlitośnie obijać blok rywali, ale także popisywać się mocnym zbiciami po kierunkami czy też zaskoczyć sprytnym plasem oraz kiwką. Rozegrał swój zdecydowanie najlepszy sezon na Podkarpaciu, dzięki czemu włodarze klubu przedłużyli z nim kontrakt o kolejne dwa lata.
D jak "druga młodość"
Jeden przyszedł na Pomorze po kilku nieudanych latach spędzonych w Asseco Resovii Rzeszów, zaś drugi po długim okresie niezbyt dobrej gry w barwach ZAKSY Kędzierzyn-Koźle. Mowa o zawodnikach Lotosu Trefla Gdańsk - środkowym Wojciechu Grzybie oraz libero Piotrze Gacku, którzy pod skrzydłami Andrei Anastasiego odzyskali formę ze swoich najlepszych czasów. Gdańszczanie sensacyjnie wywalczyli Puchar Polski i wicemistrzostwo kraju, a obaj siatkarze, pomimo dobrze ponad 30 lat na karku, byli jednymi z najlepszych na swoich pozycjach w całej lidze.
Ich wysoka forma została dostrzeżona i doceniona przez trenera reprezentacji Polski Stephane'a Antigę, który umieścił obu w kadrze na zbliżającą się Ligę Światową. - Nie spodziewałem się powołania do kadry. Nie jestem już przecież młodym zawodnikiem, ale pomimo mojego wieku zapracowałem na powołanie do reprezentacji. Chcę pojechać na zgrupowanie, fajnie przepracować okres przygotowawczy i zobaczymy, co się z tego wykluje - podsumował Grzyb.
E jak ewolucja
- Andrzej Kowal zbudował bardzo fajny zespół. Przeszedł dobrą szkołę i dostał szansę w znakomicie zorganizowanym klubie. Co najważniejsze, zaufano mu. A prezesi tną wszystkich polskich trenerów. Jakub Bednaruk także robi bardzo dobre wyniki z niczego. Mamy polskich trenerów, ale jest jeden problem. Menedżerowie dostają kasę i pchają trenerów i zawodników z zagranicy do Polski. Zastanówmy się, co kupujemy - wyjaśnił Jan Such, aktualnie pełniący rolę szkoleniowca w I-ligowym Camperze Wyszków.
Jeśli uważnie przyjrzeć się temu, kto trenował kluby PlusLigi w ostatnim sezonie, można jednak dostrzec, że proporcje między Polakami a obcokrajowcami rozkładały się właściwie po równo. Na początku rozgrywek za prowadzenie poszczególnych ekip odpowiadało ośmiu naszych rodaków, zaś na koniec ich liczba zmalała do siedmiu. W trakcie sezonu 2014/2015 doszło do trzech zmian na stanowisku trenerskim. W Olsztynie Krzysztofa Stelmacha zastąpił Andrea Gardini, w Będzinie Roberto Santilli przejął schedę po Damianie Dacewiczu, zaś w Częstochowie stery po Marku Kardosu objął Michał Bąkiewicz. Z drugiej strony uwagę przykuwa także fakt, że jedynym polskim szkoleniowcem w drużynach z czołowej "piątki" PlusLigi był właśnie Andrzej Kowal z Asseco Resovii Rzeszów.
F jak fiasko
Kiedy przed rokiem Indykpol AZS Olsztyn kończył ligowe zmagania na bardzo dobrym, 5. miejscu, wielu sympatyków zespołu z Warmii wierzyło, że ich ulubieńcy, po kilku latach marazmu, znowu zaczną regularnie walczyć o wysokie cele. Rzeczywistość jednak dość brutalnie zweryfikowała te oczekiwania. Pomimo odejścia podstawowej pary przyjmujących, Rafała Buszka oraz Pablo Bengolei, wydawało się, że znalezienie ich godnych następców jest zadaniem z gatunku możliwych do realizacji. Olsztynianom nie udało się jednak go należycie wykonać.
Dużym rozczarowaniem okazał się przede wszystkim Frantisek Ogurcak, choć wiele dobrego nie można powiedzieć również o transferach Léviego Alvesa Cabrala oraz rozgrywającego Juraja Zatko. O ile pewnym usprawiedliwieniem dla Brazylijczyka mogą być często nękające go kontuzje, o tyle dla słabej postawy duetu Słowaków często już znaleźć wiarygodne wytłumaczenie. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia pracę stracił trener Krzysztof Stelmach, pod którego wodzą drużyna zaczynała coraz szybciej schodzić na dno. Przyjście Andrea Gardiniego tchnęło w nią nieco ducha, owocując choćby odniesieniem zwycięstw nad Asseco Resovią Rzeszów czy ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. Mimo to zespół z Olsztyna ukończył ostatecznie ligowe zmagania dopiero na 10. miejscu, co było rezultatem znacząco poniżej przedsezonowych oczekiwań.
[nextpage]G jak gruchnięcie
W związku ze znakomitą postawą PGE Skra Bełchatów przez większą część sezonu, wszystko nieuchronnie zmierzało do tego, że to bełchatowianie będą rywalizować o najwyższe laury na krajowej arenie z Asseco Resovią Rzeszów. Sytuacja zaczęła się jednak zmieniać o 180 stopni wraz z początkiem marca, kiedy to podopieczni Miguela Falaski rozpoczęli półfinałową rywalizację z Lotosem Treflem Gdańsk. O ile porażka 2:3 w pierwszym pojedynku na własnym terenie nie dawała jeszcze wielkich powodów do niepokoju, o tyle już klęska 0:3 w trzecim spotkaniu, ponownie u siebie, dała wiele do myślenia. Jak się z czasem okazało, stała się początkiem lawiny niepowodzeń.
Siatkarze z Bełchatowa w kolejnych dniach w słabym stylu polegli w dwóch meczach Final Four Ligi Mistrzów (0:3 z Asseco Resovią Rzeszów i 2:3 z Berlin Recycling Volleys), kończąc zmagania na europejskiej arenie bez medalu. Na froncie krajowym wcale nie było lepiej. Przegrana 2:3 z Lotosem Treflem w czwartym meczu półfinałowym definitywnie przekreśliła ich szanse na udział w finale PlusLigi. I nie było ona ostatnim niepowodzeniem w starciach z ekipą z Trójmiasta. Po raz kolejny okazali się oni słabsi od Anastasiego i spółki w półfinale Pucharu Polski, ponosząc porażkę 1:3. Na osłodę bełchatowianie zakończyli ligowe zmagania z brązowym medalem, choć jego zdobycie kosztowało ich bardzo wiele sił (pięć spotkań przeciwko Jastrzębskiemu Węglowi). - Każdy mecz półfinałowy był słaby w naszym wykonaniu, to nie jest nasza siatkówka. Co innego jest przegrywać, bo gra się najlepiej jak się umie, a rywal jest po prostu lepszy. My przegrywamy, bo sami gramy źle i to trwa już od wielu tygodni. Nasz poziom bardzo się obniżył i jestem tym bardzo rozczarowany. Dlatego nie będę szukał usprawiedliwień czy opowiadał bajek. To jest zły sezon w naszym wykonaniu i ja biorę za to pełną odpowiedzialność - skwitował Falasca.
H jak heroizm
Gdyby przed rozpoczęciem sezonu ktoś obstawiał, że beniaminek będzie do samego końca zaciekle walczył o awans do strefy medalowej, wielu uznałoby go po prostu za szaleńca. Tymczasem gracze Cuprumu Lubin udowodnili, iż w sporcie nie ma rzeczy nieprawdopodobnych. Fazę zasadniczą ukończyli na 5. lokacie, z dorobkiem 17 zwycięstw i 9 porażek, a w ćwierćfinale postawili ogromny opór faworyzowanemu Jastrzębskiemu Węglowi. Lubinianie ostatecznie przegrali rywalizację z Pomarańczowymi, lecz półfinalistę wyłonił dopiero tie-break w trzecim, decydującym pojedynku.
W walce o miejsca 5-12 nie prezentowali się już tak dobrze jak w sezonie regularnym, finiszując koniec końców na 7. pozycji. Mimo to siatkarze z Dolnego Śląska zasłużyli na to, by nazywać ich jednymi ze zwycięzców sezonu 2014/2015. Mało medialny i niedoceniany trener, jakim jest Gheorghe Cretu, stworzył znakomitą, świetnie uzupełniającą się drużynę. Przed kilkoma jej zawodnikami, takimi jak Dmytro Paszycki czy Szymon Romać, szeroko otworzyło się okno wystawowe na świat, co zaowocowało transferem do lepszego klubu bądź powołaniem do reprezentacji Polski.
[b]
I jak incognito[/b]
Co roku do PlusLigi trafia mniejsza bądź większa grupa zagranicznych siatkarzy, którzy w momencie przyjścia do Polski są kompletnie nieznani szerszej publiczności. Takie ruchy zawsze obarczone są sporym ryzykiem i nierzadko kończą się totalną klapą. Nie inaczej było w sezonie 2014/2015. Maksim Khilko, Humberto Machacon, Andreas Takvam - o takich zawodnikach nikt nie będzie wyrażał się w superlatywach. Można o nich powiedzieć jedynie tyle, że zabierali miejsce w składzie młodym polskim siatkarzom.
Poza klasycznymi niewypałami miały jednak miejsce również całkiem udane posunięcia. Andrew Nally z Transferu Bydgoszcz z powodzeniem występował zarówno na pozycji przyjmującego, jak i libero. Ivan Borovnjak udanie wcielił się w rolę jednej z głównych armat Cuprumu Lubin, a Miguel Angel De Amo przez większą część sezonu był zdecydowanie najjaśniejszym punktem w regularnie rozczarowującej drużynie AZS-u Częstochowa.
J jak jedynak
Gdy na początku października 14 drużyn przystępowało do walki o mistrzostwo Polski, zaledwie jedna była prowadzona przez trenera, który nigdy wcześniej nie pracował na tym stanowisku w PlusLidze. Co więcej, była to w ogóle jego pierwsza szkoleniowa posada w karierze. Opisywana osoba to Piotr Gruszka, który zasiadł za sterami BBTS-u Bielsko-Biała. Debiutanckiego sezonu w najwyższej klasie rozgrywkowej nie będzie jednak wspominał zbyt udanie. Fazę zasadniczą bielszczanie ukończyli na 11. miejscu, jednak w pierwszej rundzie play-off dwukrotnie okazali się gorsi od MKS-u Banimex Będzin, przez co następnie musieli toczyć bój o uniknięcia uplasowania się na ostatniej pozycji. To zadanie udało im się zrealizować, choć z dużymi problemami. Do przypieczętowania 13. lokaty potrzebny był im bowiem triumf w "złotym secie" nad AZS-em Częstochowa.
W trakcie trwania ligowych rozgrywek na ławce trenerskiej zasiedli dwaj kolejni szkoleniowcy, którzy również dopiero zaczynali swoją przygodę z funkcją pierwszego trenera. Byli nimi Andrea Gardini (Indykpol AZS Olsztyn) oraz Michał Bąkiewicz (AZS Częstochowa).
K jak Kaliberda Denis
Przyjście reprezentanta Niemiec do Jastrzębskiego Węgla było jednym z najbardziej spektakularnych ruchów transferowym przed startem sezonu 2014/2015. - Taki klub jak Jastrzębski Węgiel chce odnosić tryumfy. Mam nadzieję, że uda nam się powalczyć o puchar kraju oraz o udział w finale ligi - zapowiadał sam zainteresowany, który miał być jednym z głównych motorów napędowych zespołu z Górnego Śląska. Już w pierwszym ligowym meczu, przeciwko BBTS-owi Bielsko-Biała, pokazał, że swoją rolę w drużynie zna bardzo dobrze, zdobywając 11 punktów, przy 67-procentowej skuteczności w ataku. Tymczasem ten pojedynek okazał się zarazem dla niego ostatnim występem w sezonie...
W starciu z bielszczanami 24-letni gracz nabawił się bowiem poważnego urazu barku, zaś lekarze mieli początkowo problem z dokładnym zdiagnozowaniem skali problemu. Po pewnym czasie okazało się, że terapia czynnikiem wzrostu niewiele pomogła. Stało się jasne, iż Kaliberda nie pojawi się na parkiecie przynajmniej przez pięć miesięcy, co automatycznie wykluczało jego udział w dalszej części rozgrywek. W chwili obecnej rosyjskie media informują, iż Niemiec w kolejnym sezonie będzie już reprezentował barwy Lokomotiwu Nowosybirsk.
L jak lampka ostrzegawcza
Ukończenie ligowych zmagań na 6. miejscu z pewnością nie było wynikiem, który satysfakcjonowałby włodarzy ZAKSY Kędzierzyn-Koźle. W związku z brakiem awansu do strefy medalowej decyzje o znaczącej przebudowie drużyny zostały podjęte jeszcze przed końcem obecnego sezonu. Pierwszą roszadą była zmiana trenera. W kolejnych rozgrywkach Trójkolorowych poprowadzi już Włoch Ferdinando De Giorgi, który zastąpił na stanowisku Sebastiana Świderskiego. "Świder" nie rozstał się jednak z drużyną z Opolszczyzny i aktualnie sprawuje w niej funkcję dyrektora sportowego.
Niedługo po rozegraniu ostatniego meczu w sezonie kędzierzynianie podali również do publicznej wiadomości informację o rozstaniu się z sześcioma siatkarzami: Pawłem Zagumnym, Nimirem Abdel-Azizem, Michałem Ruciakiem, Wojciechem Kaźmierczakiem, Lucasem Lohem oraz Kay'em van Dijkiem. Zaniepokojeni działacze ZAKSY podjęli działania na rynku transferowym wprost błyskawicznie. Do dnia dzisiejszego ogłosili już pięć nowych nazwisk graczy, które zasilą szeregi zespołu w sezonie 2015/2016. Trzej z nich to Polacy (Rafał Buszek, Dawid Konarski, Grzegorz Pająk), a dwaj pozostali (Benjamin Toniutti, Kevin Tillie) są Francuzami.
[nextpage]M jak magik
- Wiem, że będzie nam bardzo trudno zakwalifikować się do play-offów, ponieważ rywalizacja w PlusLidze jest obecnie bardzo wymagająca. Awans do tej fazy jest naszym podstawowym celem. Trzeba przebudować wiele różnych rzeczy. Podczas sezonu spróbujemy pokusić się o sprawienie paru niespodzianek. Drugą rzeczą, jaką chciałbym osiągnąć, jest przyciągnięcie na nasze meczu do Ergo Areny tłumów kibiców, którzy swoim oddaniem będą wspomagać całą drużynę - takie słowa wypowiedział w czerwcu 2014 roku Andrea Anastasi, tuż po objęciu roli szkoleniowca Lotosu Trefla Gdańsk.
Nie minął rok, a 54-letni Włoch został okrzyknięty cudotwórcą, nie tylko na Pomorzu, ale w całej Polsce. Nie dysponując wcale szczególnie rozpoznawalnymi zawodnikami potrafił z nich stworzyć zespół, który stał się śmiertelnym zagrożeniem dla każdego przeciwnika. Gdańszczanie pod jego wodzą zwyciężyli w Pucharze Polski oraz wywalczyli wicemistrzostwo kraju, czego przed paroma miesiącami nikt od nich nie oczekiwał. A to wszystko udało im się osiągnąć grając właściwie przez cały czas jedną "szóstką"! O słowach Anastasiego dotyczących sukcesu w postaci awansu do play-offów nikt już teraz nie pamięta. Jest on po prostu uznawany za mistrza w swoim fachu.
N jak niezniszczalność
- Całkowicie się nie spodziewałem takiej ilości grania, ponieważ plany na ten sezon były inne. Życie, które czasem jest niespodzianką, jednak je weryfikuje i przy kontuzji Kaliberdy muszę teraz występować przez cały czas. Miałem pomagać, a w zasadzie jesteśmy w połowie sezonu i ciągle jestem na boisku. Mimo wszystko sprawia mi to jeszcze satysfakcję. Jakoś trzymam się zdrowotnie, czasami nawet może i lepiej od młodszych kolegów - przyznał w styczniu Krzysztof Gierczyński, przyjmujący Jastrzębskiego Węgla, najstarszy zawodnik grający w PlusLidze.
Pomimo 39 lat na karku właściwie przez cały sezon występował w podstawowym składzie swojego zespołu. Na taki rozwój wypadków miały w głównym poważne kontuzje Denisa Kaliberdy oraz Zbigniewa Bartmana. "Gierek" poradził sobie ze stawianymi przed nim zadaniami bardzo dobrze. Nie tylko unikał jakichkolwiek poważniejszych problemów zdrowotnych, ale także gwarantował wysoki poziom sportowy. Nie wiadomo natomiast, jak długo jedna z legend PlusLigi będzie jeszcze kontynuować swoją siatkarską karierę. - Na pewno po sezonie trzeba będzie odświeżyć głowę. Przy tak dużej liczbie treningów i meczów będę musiał przemyśleć, co robić dalej - zapowiedział Gierczyński.
O jak oczekiwanie
Są takie chwile w życiu niektórych sportowców, kiedy silniejsza okazuje się od nich poważna kontuzja bądź choroba. W takich sytuacjach wśród kibiców znikają wszelkie podziały i wszyscy z niecierpliwością oczekują na ich powrót na boisko. Tak właśnie było w minionym sezonie w przypadku przyjmującego Asseco Resovii Rzeszów Oliega Achrema oraz atakującego ZAKSY Kędzierzyn-Koźle Grzegorza Boćka.
Achremowi udało się ponownie pojawić się na parkiecie 31 stycznia, w spotkaniu 22. kolejki przeciwko Effectorowi Kielce, dokładniej w jego końcówce. Białorusin z polskim paszportem wrócił do grania po 10-miesięcznej przerwie, spowodowanej zerwaniem więzadeł w lewym kolanie. Był to jego jedyny występ w ostatnich rozgrywkach PlusLigi. Bociek z kolei zmagał się z jeszcze poważniejszą przypadłością - nowotworem układu limfatycznego. Jemu zameldować na boisku co prawda się nie udało, ale można śmiało zaryzykować stwierdzenie, że to on jest największym zwycięzcą sezonu 2014/2015. Wraz z początkiem kwietnia 23-latek oznajmił bowiem wszem i wobec na Facebooku: "dostałem wyniki z tomografii!!!!!!
Jestem zdrowy i za miesiąc będę w 100 proc. gotowy do treningów". Teraz w życiu już z pewnością żaden rywal nie będzie mu straszny.
P jak perły
W 25-osobowym składzie reprezentacji Polski na Ligę Światową 2015 jest dwóch siatkarzy, którzy otrzymali powołanie od Stephane'a Antigi po rozegraniu zaledwie jednego sezonu na parkietach PlusLigi. Tymi zawodnikami są niespełna 20-letni przyjmujący Aleksander Śliwka oraz 22-letni atakujący Szymon Romać.
Śliwka, aktualny wicemistrz Europy juniorów, był wyróżniającą się postacią AZS Politechniki Warszawskiej. Od samego początku sezonu trener Inżynierów Jakub Bednaruk wyraźnie dawał do zrozumienia, że zamierza na niego konsekwentnie stawiać i się nie przeliczył. Gracz był jednak do stolicy jedynie wypożyczony z Asseco Resovii Rzeszów, w związku z czym drużyna z Podkarpacia podjęła decyzję o ściągnięciu go z powrotem do siebie.
Romać natomiast na przestrzeni ligowych rozgrywek stał się główną armatą Cuprumu Lubin. Leworęczny bombardier w pierwszej części fazy zasadniczej przegrywał co prawda rywalizację o miejsce w składzie z Marcelem Gromadowskim, lecz później, w obliczu kontuzji swojego bardziej doświadczonego kolegi, otrzymał szansę gry w wyjściowym ustawieniu. I na tyle przekonał do siebie Gheorghe Cretu, że już do końca sezonu nie oddał miejsca w "szóstce".
R jak reforma
System rozgrywek zastosowany w minionym sezonie spotkał się w środowisku siatkarskim z dużą krytyką. Dla wielu osób niepotrzebne było przede wszystkim rozbudowywanie na tak szeroką skalę harmonogramu gier o miejsca 5-12. Dla większości ekip były to tak naprawdę spotkania "o pietruszkę", które w dodatku cieszyły się co najwyżej średnim zainteresowaniem kibiców. Doszło do sytuacji, w której pod koniec ligowych zmagań często słyszalne były głosy o przesycie siatkówki - począwszy od fanów, przez dziennikarzy, a skończywszy na samych zawodnikach.
Z tej sytuacji zostały jednak wyciągnięte właściwie wnioski i już wiadomo, że w sezonie 2015/2016 będą obowiązywały inne zasady. Przede wszystkim postanowiono zrezygnować z rozgrywania fazy play-off. Mecze o medale oraz poszczególne lokaty zostaną rozegrane tuż po zakończeniu fazy zasadniczej. Drużyny z pierwszej "czwórki" będą rywalizować do trzech wygranych (miejsca 1-2. o złoto, 3-4. o brąz), zaś pozostałe ekipy powalczą między sobą do dwóch zwycięstw. Tym samym z harmonogramu zostały wywołane pojedynki ćwierćfinałowe i półfinałowe. Ponadto każda drużyna będzie mogła umieścić w meczowym składzie nie 12, a 14 graczy (w tym dwóch libero).
S jak skała
O tym, że sforsowanie bloku może być niezmiernie skomplikowanym zadaniem przekonali się wszyscy zawodnicy, którzy odbili się od ściany ustawianej na siatce przez Dmytro Paszyckiego, środkowego Cuprumu Lubin. Ukrainiec okazał się prawdziwym królem polowania na "czapy" w PlusLidze. W całym sezonie wystąpił w 35 meczach, zapisując na swoim koncie aż 116 punktowych bloków. To aż o 25 więcej niż miał drugi w tej klasyfikacji Piotr Nowakowski.
Mimo to Paszycki podszedł do swojego osiągnięcia z dużym spokojem. - Uważam jednak, że jest duża różnica między pojęciem najlepszego środkowego a gracza z największą ilością bloków. Mój wynik wynika z tego, że rozegrałem najwięcej spotkań i setów. Ciężko wskazać kogoś lepszego od innych, ponieważ o skutecznych blokach decyduje wiele czynników, takich jak poziom przyjęcia czy rozegrania po drugiej stronie siatki. Oczywiście, wspaniale widzieć swoje nazwisko na czele rankingu, lecz najlepszym uczuciem zawsze będzie wywalczenie złotego medalu po trudnym i wymagającym sezonie - wyjawił. Ogromną szansę na wywalczenie mistrzostwa Polski będzie miał już w kolejnych rozgrywkach. Znakomita postawa w barwach Miedziowych przyniosła mu bowiem owoc w postaci transferu do Asseco Resovii Rzeszów, która do następnego sezonu przystąpi w roli obrońcy tytułu.
[nextpage][b]
T jak Tygrysy [/b]
Na taki przydomek zapracowali sobie siatkarze MKS-u Banimex Będzin. Jego geneza nie pochodzi jednak od ich osiągnięć boiskowych, lecz od strojów, w jakich występowali. Zarówno na ich pomarańczowych, jak i niebieskich trykotach widniała podobizna groźnej twarzy tygrysa. Problem był jednak taki, że w większości spotkań będzińskie Tygrysy były po prostu bezzębne.
Beniaminek słabo spisywał się w pierwszych kilkunastu kolejkach, w związku z czym w klubie podjęto decyzję o zmianie trenera. Zwolnionego pod koniec 2014 roku Damiana Dacewicza zastąpił dobrze znany polskim kibicom Roberto Santilli. Włoch szybko odkrył główne źródło licznych niepowodzeń i rozpoczął misję ratowania honoru. - MKS to drużyna, która nie miała pewności siebie - powiedział. Rundę zasadniczą będzinianie ukończyli co prawda na ostatniej pozycji, lecz w pierwszej rundzie play-off odnieśli dwa cenne zwycięstwa nad BBTS-em Bielsko-Biała i przystąpili do walki o miejsca 5-12. Tam okazali się słabsi od Transferu Bydgoszcz i Cerrad Czarnych Radom, lecz w rywalizacji o 11. lokatę dwukrotnie udało im się pokonać Effectora Kielce. Santilli odniósł sukces: skutecznie pobudził Tygrysy do walki i wykonał powierzone mu zadanie.
U jak upadek
Źle się dzieje z siatkówką w Częstochowie już od dłuższego czasu. AZS właściwie przez cały sezon nie zanotował ani jednego poważniejszego zrywu, który pozwoliłby myśleć sympatykom częstochowskiego zespołu o nastaniu lepszych czasów. Hala na Zawodziu regularnie świeciła pustkami, a siatkarze regularnie zawodzili. Ich sytuacja nieco uległa poprawie po przyjściu w trakcie rozgrywek Guillaume'a Samiki, ale koniec końców na niewiele się to wszystko zdało. Francuski przyjmujący uspokoił przede wszystkim grę w przyjęciu, a w kilku meczach stanowił także pokaźną siłę w ofensywie.
Mimo jego starań, drużyna zakończyła sezon na kompromitującym, ostatnim, 14. miejscu w tabeli. - Jest nam wstyd za ten wynik, na pewno nie chcieliśmy walczyć o przedostatnie miejsce. Liga nas jednak zweryfikowała - przyznał z rozczarowaniem Mateusz Przybyła, środkowy Akademików. Nieco więcej optymizmu dało się wyczuć w głosie Michała Bąkiewicza, który w czasie trwania rozgrywek zmienił w roli trenera Marka Kardosa. - Zrobiliśmy krok w tył, ale jestem przekonany, że za chwilę jesteśmy w stanie zrobić dwa do przodu - przyznał "Bąku".
W jak "wilki Bednaruka"
- Nie wyznaczam moim zawodnikom jakiegoś konkretny cel na ten sezon. Nawet więcej, ja im zabraniam myśleć o punktach i miejscach - tłumaczył w październiku Jakub Bednaruk, trener AZS Politechniki Warszawskiej. 38-letni szkoleniowiec po raz kolejny dostał w stolicy okazję do pracy z grupą bardzo utalentowanych młodych siatkarzy. I ponownie potwierdził, że potrafi z takim gronem współpracować. Aleksander Śliwka, Artur Szalpuk, Michał Filip, Bartłomiej Lemański - pod jego okiem ci wszyscy zawodnicy poczynili spore postępy.
"Młode wilki" nie zdołały się co prawda zakwalifikować po fazie zasadniczej do czołowej "ósemki" (Politechnika zajęła 9. miejsce - red.), lecz 32 punkty i 11 odniesionych zwycięstw i tak było dorobkiem, który w świecie siatkarskim wzbudził spore uznanie. Koniec końców Inżynierowie ukończyli sezon 2014/2015 na 8. pozycji, a sam Bednaruk poprowadzi stołeczną drużynę jeszcze przez co najmniej dwa lata. - Warszawa jest dobrym miejsce dla trenera na dorobku, a ja nadal za takiego się uważam. Jabłka u sąsiada zawsze są smaczniejsze, ale ja doceniam te, które mam u siebie. Mam tu ogromną swobodę w podejmowaniu decyzji, co jest marzeniem każdego trenera. Doceniam też tolerancję dla moich szaleństw i niestandardowych zachowań, które mogłyby być źle przyjęte w innych klubach. Gdybym musiał się wciskać w jakieś ramy, to bym umarł, a w Warszawie nie muszę - wyjaśnił Bednaruk.
Z jak zawziętość
Jastrzębski Węgiel był klubem, który w ciągu minionych siedmiu miesięcy został doświadczony przez los najmocniej. Wszelkie plagi, jakie dotknęły ekipę z Jastrzębia-Zdroju, rozpoczęły się na początku sezonu od poważnej kontuzji Denisa Kaliberdy. W dalszej części rozgrywek skomplikowanego urazu łokcia nabawił się także Zbigniew Bartman, a problemy z kolanami nie omijały również podstawowego atakującego Michała Łasko. Bywało wiele spotkań, w których Roberto Piazza na niektórych pozycjach nie miał właściwie żadnego pola manewru.
Zmagający się z problemami jastrzębianie potrafili pokazać jednak charakter do samego końca. W ćwierćfinale wydarli awans Cuprumowi Lubin, w półfinale okazali się słabsi od Asseco Resovii Rzeszów, lecz na największe słowa uznania zasłużyli za rywalizację o 3. miejsce przeciwko PGE Skrze Bełchatów. Pomimo, że przegrali w niej dwa pierwsze pojedynki, nie poddali się. W kolejnych dwóch starciach zwyciężyli po tie-breakach, doprowadzając tym samym do piątej, decydującej potyczki w Bełchatowie. Po zaciętym boju przegrali ją co prawda 1:3, lecz zostawionego na parkiecie serca nikt im długo nie zapomni. Przynajmniej do startu kolejnego sezonu.