Kariera Marcina Prusa trwała zaledwie kilka lat, ponieważ siatkarz zmagał się z poważnymi problemami zdrowotnymi. Najpiękniejsze chwile Prus spędził w Mostostalu Kędzierzyn-Koźle, w latach 1997-2002 zdobył z tym klubem aż cztery tytuły mistrza Polski, brązowy medal Pucharu CEV oraz czwarte miejsce w Lidze Mistrzów.[b]
WP Sportowe Fakty: Sporo czasu upłynęło, od momentu kiedy ostatni raz widziałam pana w kędzierzyńskiej hali "Azoty". Czym pan się obecnie zajmuje?[/b]
Marcin Prus: Dawno mnie tu nie było? Nie... Od czasu do czasu przyjeżdżam pooglądać to, co się dzieje. Chociaż może i faktycznie ten czas się trochę wydłużył, bo nie bywam tu tak często, jak w czasach, gdy pracowałem w radiu. Wtedy bywałem na każdym meczu i to nie tylko w Kędzierzynie-Koźlu, ale także w innych miejscach Polski, również za granicą. Można powiedzieć, że mam uczulenie na halę sportową, bo za każdym razem, kiedy obserwuję zmagania siatkarskie - ciągnie mnie na boisko. Ciągle posiadam tę rozterkę wewnętrzną. Natomiast z drugiej strony, nie mogę w żaden sposób tego uniknąć, bo współpracuję obecnie z dzieciakami. Hala sportowa jest odwiedzana przeze mnie codziennie w różnych miejscach Polski. Popularyzujemy siatkówkę wśród najmłodszych, walczymy z dopalaczami, staramy się pokazywać określony sposób na życie i mam nadzieję, że jest to skuteczne.
Dla wielu młodych ludzi jest pan autorytetem - to odpowiedzialna rola, prawda?
- Ujmę to tak: robię się dobry w tym, czym się aktualnie zajmuję i za to szczerze dziękuję, że ktoś kiedyś dał mi taką szansę. Na pewno nie mam zamiaru jej zmarnować. Okazuje się, że od kiedy zaczęliśmy projekt "Lubię siatkę", który trwa od ponad trzech lat, dotarliśmy z wydarzeniami sportowymi do 13500 dzieci. Zaraz po tym pojawiła się "Siatkarska Łódź" dla blisko 12000 dzieci. Teraz jesteśmy w Sosnowcu przy projekcie "Sport moim wyborem" i tam mamy dotrzeć do 7000 osób. Grupa docelowa to gimnazjaliści, bo właśnie oni są najbardziej narażeni na niebezpieczeństwo czyhające wokół. Oni stoją na rozdrożu. Mają różne możliwości wyborów - niełatwe w większości przypadków. Dlatego my staramy się ich nawracać na taką drogę, która może ukierunkować ich na przyszłość. Jednocześnie informując o konsekwencjach popełniania błędów, bo te spotkania odbywają się przy współpracy z policją. Z jednej strony jest to dla młodzieży na początku niecodzienne, ale następnie nawiązujemy wspólny język i realizujemy program wspólnie.
Próbuje pan również swoich sił w polityce. Skąd taka decyzja?
- Jestem bardzo daleki od tego, żeby próbować swoich sił w polityce, bo de facto ode mnie nic nie zależy. Wszystko zależy od wyborców, od osób, które mnie lubią, które mnie szanują i które mnie znają. Nie kupowałem głosów, nie starałem się być wszędzie tam, gdzie należało być, aby się pokazać. Byłem jak najdalszy od tego, aby agitować w jakikolwiek sposób swoją osobę. Mi zależało na tym, żeby czynami pokazać, że jestem godny tego, by zwrócić na mnie uwagę. Tylko w ten sposób starałem się podejść do ludzi. Chciałem im przede wszystkim pokazać, że kiedy uda mi się trafić do określonego miejsca, czyli do parlamentu, będę postępował tak samo, jak za czasów, gdy uprawiałem sport. Oby ludziom żyło się jak najlepiej i nie tylko tym, którzy na mnie głosowali, ale również wszystkim, którzy są dookoła.
Zasłynął pan również jako autor - w ubiegłym roku ukazała się pańska autobiografia "Wszystkie barwy siatkówki". Można powiedzieć, że zapoczątkował pan nową modę wśród graczy.
- Na pewno jest więcej osób w świecie siatkówki, które będą chciały się podzielić własnymi przeżyciami. Ja lubię być we wszystkim pierwszy - to mi jeszcze pozostało z czasów, kiedy uprawiałem sport. Ponieważ nazwisko zobowiązuje - musiałem napisać książkę, bo przecież nie byłoby to normalne, gdyby Prus nie napisał książki. W moim wypadku nie była to "Lalka", ale w zamyśle mam, żeby napisać "Lalki Prusa", ale zobaczymy, czy ten pomysł, który ma już kilka rozdziałów, przełoży się na rzeczywistość. Moja autobiografia nie była tematem "pod publikę". Nie napisałem książki po to, aby komuś się zaprezentować, bo ludzie którzy mnie znają, wiedzą jaki jestem. Natomiast było to przybliżenie świata siatkówki ludziom, którzy nie do końca wiedzieli, jak to kiedyś wyglądało. Napisałem książkę specyficznym, "moim" językiem. Nie dałem jej nikomu do napisania, bo chciałem żeby to była autobiografia i żeby były w niej moje przemyślenia. Oczywiście miałem nad sobą osobę, która mówiła mi, jak mam to robić. Bardzo mocno się opierałem i walczyłem żeby treść była wyłącznie po mojemu. Tak powstały "Wszystkie barwy siatkówki". Sądzę, że wkrótce powstaną nowe książki, bardziej o tematyce motywacyjnej. Stricte takie, które chcą czytać młodzi sportowcy, bo książka biograficzna dociera tylko do określonej grupy ludzi. Natomiast te motywacyjne są wieczne i różne pomysły w nich zawarte mogą w bardzo różny sposób oddziaływać na inne pokolenia.
Ceremonia otwarcia sezonu w Kędzierzynie-Koźlu była wspaniałą okazją, by spotkać się z niektórymi zawodnikami po latach. Mecz drużyny Ferdinanda De Giorgiego z ekipą Waldemara Wspaniałego niósł za sobą wiele emocji. Ale wspomnień również?
- Świetna sprawa! Ja od jednej osoby nie mogę i nie chcę się uwolnić - jest to Waldek Wspaniały. To mój szef z Siatkarskich Ośrodków Szkolnych. Razem dbamy o to, by dzieci się prezentowały, dobrze funkcjonowały w tym programie. Robimy wszystko aby dzieciakom było jak najlepiej. Sądzę, że właśnie na tym powinna polegać prawidłowa współpraca. Obaj posiadamy ogrom doświadczenia, zarówno boiskowego, jak i życiowego, które możemy przekazać najmłodszym. Oni potrzebują wzorców w tych czasach. Są to czasy dopalaczy, łatwego dostępu do wszystkiego, czego człowiek zapragnie. Podstawowe wartości nie są przekazywane w taki sposób, w jaki powinny. Nie chcę tutaj nikomu nic zarzucać, ale wiemy o tym, że łatwiej jest rzucić dziecku komórkę i powiedzieć: "Wiesz co? Pograj sobie i daj mi spokój", niż poświęcić mu czas. Chcemy pokazać dzieciakom, że jeśli zrobią coś dobrego dla samych siebie, jeśli zostaną na przykład sportowcami, mogą mieć z tego korzyści na całe życie.
Jak pan wspomina czasy Mostostalu?
- Mieliśmy własny świat, własny klimat i do tego byliśmy najlepsi w Polsce. Tworzyliśmy reprezentację kraju, więc mogliśmy sobie pozwolić na wszystko, przy odrobinie zrozumienia osób z zewnątrz. Kiedy graliśmy mecze w Kędzierzynie-Koźlu - to było święto dla całego miasta. Przychodziło się do hali tylko po zwycięstwo Mostostalu. Po prostu nie można było przegrać i tyle. Byliśmy stworzeni do wygrywania i to robiliśmy. To chyba jest najlepsze podsumowanie tych wszystkich lat, które spędziłem w Kędzierzynie.
Minęły lata i dawny Mostostal stał się ZAKSĄ. Drużyną, która ma obecnie w ekipie mistrzów świata, a także świeżo upieczonych mistrzów Europy. Nic, tylko walczyć o medale?
- Ja powiem tak: nic tylko walczyć o złoto. Jeżeli się startuje w rozgrywkach ligowych to trzeba walczyć o złoto i nie ma innego rozwiązania. Można się potknąć, ale sądzę, że kibice muszą wiedzieć, jakie są cele. A celem przy posiadaniu bardzo dobrej drużyny z utytułowanym trenerem, jest tylko i wyłącznie walka o złoto. Nie można podchodzić inaczej, stwarzając sobie cele minimum, które z mojego punktu widzenia są w porządku, ale nic nie wnoszą do zespołu. W meczu otwarcia mieliśmy fajną okazję zobaczenia tych osób, które tworzyły Mostostal. Zabrakło kilku osobistości, ale sama oprawa spotkania była wyjątkowa. Byliśmy świadkami wspaniałego wydarzenia - dawno nie było podobnej sytuacji w Kędzierzynie-Koźlu. Jest to także gest w naszą stronę, bo to my tworzyliśmy historię tego klubu. Wisimy sobie w gablotkach, na ścianach z medalami i wszyscy chcemy znowu zobaczyć taki okres w Kędzierzynie-Koźlu. Podobny do czasów, kiedy dawny Mostostal Azoty stawał na najwyższym podium. Tego sobie życzę jako kibicowi i jako osobie, która jest związana z siatkówką.
Kiedy ujrzał pan po raz pierwszy "Salę Chwały" ZAKSY, łezka w oku się zakręciła?
- Sam się po części do tego dołożyłem. To oddanie pokłonu wspaniałej przeszłości. Twierdzę, że tego typu rzeczy powinny dla klubu zawsze powstawać. To część historii. Żyjemy tym co było, rzadko tym co będzie. O teraźniejszości prawie nikt nie mówi, tylko albo narzeka albo jest zapracowany, albo idzie jeszcze w zupełnie innym kierunku. Mam nadzieję, że ten sezon będzie takim sezonem dla ZAKSY, w którym nawiąże się do wszystkich sukcesów, które świętowaliśmy kilka dobrych lat temu.
Nieprzypadkowo zapytam o to akurat pana. Wiśniewski, Gladyr, Rejno, Czarnowski - co może pan powiedzieć o obecnym "środku" ZAKSY?
- Mamy w składzie reprezentantów Polski, reprezentantów Francji, reprezentanta Belgii i Ukrainy. Na taką ekipę postawili trenerzy i na tym należy się skupić. Sam środek nie gra spotkania, tylko cały zespół. Środkowi są od wykonywania czarnej, niestety brudnej i niewdzięcznej roboty. Mamy w składzie osoby, które w Kędzierzynie-Koźlu grają od dłuższego czasu. Znają tę halę doskonale. Nie będziemy tutaj robić "wycieczek" zdrowotnych do chłopaków, bo każdemu może się coś przytrafić. Natomiast jeżeli stawia się na określonych ludzi, trzeba po prostu w nich zacząć wierzyć. Kiedyś nie wierzono w Stephane'a Antigę, który później osiągnął mistrzostwo świata z reprezentacją i udowodnił wszystkim, że można. Dlatego też ja nie mam zamiaru nikogo na początku chwalić i nikogo skreślać. Dobrze wiem z własnego doświadczenia, że boisko wszystko zweryfikuje.
Wywołał pan temat kadry Stephane'a Antigi. Jak pan oceni sezon reprezentacyjny w wykonaniu Polaków?
- Ciężkie pytanie, bo wygrać dziesięć spotkań, przegrać jedno i nie zapewnić sobie awansu na igrzyska olimpijskie - nie da się tego opisać słowami. Natomiast twierdzę, że chłopaki po zdobyciu mistrzostwa świata troszeczkę popłynęli na tej fali. Rozumiem, że wielu celów nie da się osiągnąć za jednym zamachem i utrzymać tych szczytów formy. Jednak trochę zbyt górnolotnie podeszli do mistrzostw Europy i to trzeba sobie powiedzieć otwarcie. Nie można na forum publicznym opowiadać, że przez etap grupy przejdzie się spacerkiem, bo potem to się może szybko zemścić. Można było delikatnie zabezpieczać się słowami i wtedy byłby zupełnie inny odbiór społeczny porażki. Niestety mistrzostwa Europy były troszeczkę potraktowane po macoszemu i to też trzeba sobie powiedzieć otwarcie. Kiedyś za imprezę tej rangi wielu Polaków dałoby się pozabijać, teraz jest trochę inaczej. Nie stanęliśmy na podium i pozostał wstyd, bo nie dość, że mistrzostwa zostały potraktowane w taki sposób, to jeszcze nie awansowaliśmy do strefy medalowej. Z mojego punktu widzenia takie zachowanie jest nie w porządku wobec kibiców. Sądzę, że pomniejszanie rangi mistrzostw Europy jest nie na miejscu i takie słowa nigdy w życiu w ustach reprezentanta Polski nie powinny paść.
Rozmawiała Anna Kardas