WP SportoweFakty: Można powiedzieć, że wasz mecz z Portoryko stał pod znakiem niewykorzystanych okazji. Zawsze, kiedy była okazja na przełamanie dominacji rywala, nadziewałyście się na jego blok lub Portorykanki broniły wasze popisowe akcje i utrzymywały piłkę w grze.
Anna Grejman: Własnie na to jestem zła po tym meczu! Być może w tym wszystkim zabrakło nam trochę szczęścia, gdyby w boisko weszły nam te wszystkie minimalne auty... Już nie mówię o takich momentach, jakie przydarzały się mnie. Szłam do uderzenia na sto, nawet sto dziesięć procent, a tu się okazuje, że moja akcja i tak jest podbita. Nie ukrywam, że to strasznie frustrujące.
[b]
To spotkanie było bardziej wyczerpujące niż pierwszy mecz w Zielonej Górze?[/b]
- To były jednak dwa różne mecze, poza tym dość trudne było bez wątpienia spotkanie z Argentyną, w którym też trzeba było sporo się napocić, by zdobyć punkt. Ale wtedy miałyśmy nieco więcej siły i niezależnie od wszystkiego parłyśmy do przodu, a dziś najwidoczniej siadłyśmy fizycznie i to było bez dwóch zdań widać. To to wygląda z mojej strony: takimi prawami rządzi się dłuższy turniej, poza tym ciężko nam jeszcze utrzymać równy, wysoki poziom przez dłuższy okres.
Ten temat wracał właściwie każdego dnia turnieju we Włocławku - nie potrafiłyście uniknąć przestojów wynikających z niepotrzebnych błędów.
- Siada nam koncentracja w pewnych momentach... Portoryko z pewnością miało przewagę w tym aspekcie. Widać było ich boiskowe i mentalne doświadczenie, one potrafiły szybko zapomnieć o złych piłkach i nie zdarzały im się serie błędów. Natomiast u nas po nieudanej akcji było łapanie się za głowę i kolejna pomyłka. Ale tak już wygląda u nas to uczenie się i zbieranie doświadczenia. Staramy się, żeby to wszystko ruszyło do przodu.
Na parkiecie widać, że w biało-czerwonej koszulce jest pani dużo bardziej pewna siebie niż jeszcze rok temu. Wygląda na to, że Anna Grejman przez ostatnie lata zrobiła spory postęp i wybiła się ponad przeciętność charakteryzująca nasza ligę.
- Nie ukrywam, że w ostatnich latach trochę się zmieniło w moim wypadku. Nie jestem już rezerwową, tylko mam większą rolę do odegrania i pozostaje mi się z tego cieszyć. Nie jestem do końca zadowolona z tego spotkania, cały czas mi huczy w głowie, jak to było beznadziejnie, ale to chyba odzywa się taki żal do siebie, że bardzo chciałam pomóc drużynie w tym meczu, a nie potrafiłam.
Ciągle w pani wypowiedziach przebija się ta złość na samą siebie, a przecież patrząc na statystyki, mecz z Portoryko nie był dla pani taki zły...
- Jestem odpowiedzialna za końcowy wynik jak nigdy wcześniej; nie powiem, że jestem filarem czy ostoją obecnej kadry, ale wiem, że muszę się bardzo starać, by nasza gra wyglądała lepiej i trener stawiał na mnie bez wahania. Ale po tym meczu... ech, tylko sobie strzelić w łeb!
W naszej rozmowie przewija się jak refren wątek utrzymywania koncentracji. To da się wypracować na treningach czy jest to umiejętność wymagająca rozegrania większej ilości spotkań w jednym zestawieniu?
- Wydaje mi się, że tu już grę wchodzi doświadczenie. Właśnie w tych meczach, gdzie zwycięstwo przychodzi po długiej i trudnej walce, buduje się pewność siebie i charakter drużyny. A im bardziej wierzymy w siebie, tym mniej przejmujemy się ewentualnymi pomyłkami, nie patrzymy na nie i jedziemy dalej! Po każdej nieudanej akcji powinniśmy skupić się na kolejnej piłce, powiedzieć sobie: "teraz robimy punkt", ułożyć na spokojnie grę i dokończyć dzieła.
[b]
A jakim psychologiem jest Jacek Nawrocki? Wiemy, że przykłada sporą wagę do taktyki i powtarzalności zachowań, ale w siatkówce kobiet trzeba jeszcze sporych umiejętności w budowaniu siły mentalnej zespołu.[/b]
- Powiem tak: kiedy gramy źle, to trener bez owijania w bawełnę powie nam, że gramy źle, nie ma z tym problemu. Poza tym możemy liczyć na jego wsparcie i mobilizację, a kiedy trzeba krzyknąć, to jest i krzyk, muszę przyznać, że trener Nawrocki potrafi dotrzeć do nas trochę głośniej... To wszystko jest po to, by nas pobudzić i zmotywować. Wiadomo, że szkoleniowiec nie może nas bez przerwy głaskać. Z babami jest ciężko, a co dopiero kiedy jest nas tak dużo w zespole. Ale niezależnie od wszystkiego pomaga nam wsparcie całego sztabu i atmosfera w drużynie, która jest naprawdę dobra.
Przed wami turniej finały drugiej dywizji World Grand Prix, poza Portoryko i Polską zagrają w nich Bułgaria i Dominikana. Z jakimi nadziejami jedziecie do Warny? Zwycięstwo w tych rozgrywkach jest w waszym zasięgu?
- Podchodzimy do tego jak najbardziej ambitnie, zamierzamy osiągnąć w Warnie jak najlepszy wynik. Nie chcę się koncentrować na zbyt dalekiej przyszłości, bo należy podchodzić do tego spokojnie. Najważniejszy jest każdy kolejny mecz, w tym wypadku półfinał Final Four, i tego się trzymamy. Jedyne, co nam pozostaje, to zostawić kawał serca na parkiecie i dać z siebie wszystko. A przede wszystkim naszym celem numer jeden jest to, żeby już więcej nie dać się złamać psychicznie i zagrać bez kompleksów z każdym niezależnie od siły i pozycji.
[b]We Włocławku rozmawiał Michał Kaczmarczyk
[/b]
Oglądaj siatkówkę kobiet w Pilocie WP (link sponsorowany)