WP SportoweFakty: Wasz pojedynek z PGE Skrą Bełchatów obfitował w niespodziewane zwroty akcji, momentami było też nerwowo. Nie był to jednak mecz, który mógłby budzić podziw wśród kibiców, a i ostatecznie nie zakończył się tak, jak zaplanowaliście.
Grzegorz Pająk: Dla obu zespołów to był pierwszy "duży" mecz. Dopiero teraz możemy oceniać naszą grę, a ja jestem ciekaw, co trener nam powie w szatni. Ewidentnie przegraliśmy końcówki, bo nasza gra do dwudziestego punktu wyglądała dobrze. Szliśmy łeb w łeb, jak przegrywaliśmy na przełomie seta to zaledwie jednym punktem.
W poprzednich sezonach mieliście taki komfort w rywalizacji, że to wy chcieliście bić się z innymi drużynami. Obecnie to wszyscy chcą bić was -mistrzów Polski.
- I tu pierwsza zasada: "Bij mistrza". Obecnie będziemy na celowniku każdego zespołu i jest to dla nas trudna sytuacja, ale to nie znaczy, że my z niej nie wyjdziemy zwycięsko. Jesteśmy bardzo mocną drużyną i na takie wahanie przygotowujemy się cały czas. Przed meczem ze Skrą wiedzieliśmy, że będzie bardzo trudny i długi. Nie robimy tragedii, mamy dopiero drugą kolejkę - gramy dalej i nie poddajemy się.
ZOBACZ WIDEO: Grzegorz Krychowiak: za kilka dni nikt nie będzie pamiętał o stylu
W meczu z PGE Skrą nie miał pan okazji zaprezentować swoich umiejętności. Natomiast zagrał pan w charytatywnym turnieju w Szczecinie.
- Pograłem sobie z różnym skutkiem, ale był to dla mnie dobry materiał przed sezonem, bo wcześniej nie miałem okazji się pokazać. Teraz wiem, jakie elementy muszę poprawić, udoskonalić. Bardzo się cieszę, bo każda minuta spędzona na parkiecie jest podwójnie cenna - po pierwsze na takim turnieju można się fajnie pobawić, a po drugie doszkolić.
To prawda, że w tym roku mieliście morderczy okres przygotowawczy przed startem PlusLigi? Jak się obecnie czujecie?
- To był chyba najtrudniejszy sezon przygotowawczy, w jakim miałem "przyjemność", a raczej wątpliwą przyjemność brać udział. Po dwóch i pół godzinie kompleksowej siłowni, wchodziliśmy na około trzy godziny siatkówki wieczorem i to wszystko kończyliśmy "wisienką na torcie", czyli naszym ukochanym bieganiem na wysokim tętnie. Trzy dni w tygodniu ostrej siłowni, ostrego biegania i pięć dni w tygodniu naprawdę mocnej siatkówki, więc po trzech tygodniach nie chciało nam się patrzeć w kierunku hali i faktycznie, czwarty, piąty tydzień był taki przełomowy. Wiedzieliśmy, że jak to przeszliśmy, to już będziemy nie do zdarcia. Trzeba było coś takiego zastosować, bo mamy długi sezon i czasu na trening będzie mało, więc na nasze nieszczęście trzeba wszystko zbudować inaczej - na nowo.
Wywołał pan temat długiego sezonu. Dwie dodatkowe drużyny w lidze, prócz tego rozgrywki w Lidze Mistrzów. Lekko nie będzie.
- Liga Mistrzów zabiera nam cenny czas, który mieliśmy w tamtym sezonie, bo wówczas trzy drużyny latały na Ligę Mistrzów, a my spokojnie sobie trenowaliśmy. To był dla nas ogromny plus, że mogliśmy mieć cały tydzień na przygotowanie. Jak nam szwankowała na przykład obrona to mogliśmy popracować więcej nad obroną, jak inny element - to skupialiśmy się na nim. Obecnie czasu będzie zdecydowanie mniej. Więcej treningów będzie polegało na wchodzeniu pod taktykę przeciwnika. Ale to dla nas też jest coś nowego. Mamy zawodników, którzy cały czas trenują z formą meczową, więc są do tego przyzwyczajeni. Chyba damy radę.
A jak się panu podobają nowe stroje z pseudonimami w miejscu nazwiska?
- ZAKSA ciągle coś zmienia. W ubiegłym sezonie były hashtagi, które bardzo fajnie się przyjęły. W tym roku mamy nasze ksywki. Wiadomo, że na Ligę Mistrzów nie możemy mieć pseudonimów, bo są to rozgrywki międzynarodowe i muszą być widoczne pełne nazwiska. Będziemy mieli okazję brać udział w jednych i drugich rozgrywkach, więc jest to urozmaicenie dla klubu, a marketingowo uważam, że też jest to bardzo dobry strzał. Na pewno zachęci kibiców do zakupu koszulek.
Niedawno wystartował pański blog zatytułowany "Zaplątani w sieci". Co mógłby pan powiedzieć o nim kibicom, którzy jeszcze do niego nie dotarli?
- Ten pomysł rodził się w mojej głowie od dłuższego czasu. Powiedziałem sobie, że z wielu rzeczy w życiu zrezygnowałem, a później tego żałowałem. Stwierdziłem, że teraz jest najlepszy moment, żeby to wykorzystać, bo występuję w drużynie mistrzów Polski i mam dostęp do większej grupy odbiorców. Bardzo dużo rzeczy zmieniło się w moim życiu: urodził mi się syn. Będzie to całkowicie inny sezon, będzie co opisywać. Nie jestem wybitnym zawodnikiem, na którego lecą setki tysięcy fanów, ale jakąś grupkę odbiorców będę miał i to mi wystarczy. Jeżeli przestanę mieć wenę do pisania to bez ciężaru na sercu powiem: "Fajnie, że spróbowałem". Przynajmniej wiem, że nie będę żałował. A jeżeli to się rozwinie - będę szczęśliwy.
Od niedawna spełnia się pan w nowej roli. Nie uważa pan, że bycie rozgrywającym w drużynie mistrzów Polski to błahostka, przy odpowiedzialności, jaką niesie za sobą bycie ojcem?
- Wyjęła pani z ust moje przeszłe przemyślenia. Patrzy się na małą istotę, która jest tak niewinna i całkowicie polega na innych osobach, czyli na mnie i na żonie, bo nie jest w stanie sama zrobić nic. Macha tylko rączkami, nóżkami, kiedy jest głodny albo ma mokro to płacze. Początek ojcostwa jest faktycznie swego rodzaju niesamowity. Są nocne pobudki - na szczęście u nas nie ma ich dużo i nie jest tak, że jak syn się rozpłacze to robi to kilka godzin, zanim dostanie pokarm. Na razie ja śpię, żona budzi się o trzeciej, czwartej, później śpi dalej do ósmej. Więc można powiedzieć, że trafiło nam się wzorowe dziecko.
W najbliższą niedzielę czeka was pojedynek z nie mniej trudnym rywalem i to po długiej podróży. Ale perspektywa tygodnia przerwy na pewno nastawia was pozytywnie przed tym spotkaniem?
- Do przygotowania mamy cztery dni. Poniedziałek wolny, więc od wtorku do piątku będziemy się trenować. W sobotę rano też mamy trening, ale nie sądzę, żeby był bardzo długi i intensywny. Będziemy mieli dużo czasu na przygotowanie się do tego meczu. Czeka nas bardzo długa podróż, gramy o 14:45 i fajnie, że będziemy trenować w sobotę rano, a później zostanie ponad doba, żeby się zregenerować i przygotować fizycznie do meczu.
Rozmawiała Anna Kardas