Po porażkach z Jastrzębskim Węglem oraz Cuprum Lubin, siatkarze BBTS-u Bielsko-Biała liczyli, że w starciu z katowiczanami uda im się odbudować swoją grę i zdobyć upragnione punkty. Tak się jednak nie stało i ekipa z Podbeskidzia, bez zdobycia nawet jednego seta, okazała się gorsza od beniaminka. - Presja była w tym meczu na jednym i drugim zespole, bo był niezwykle ważny w kontekście punktów do tabeli - powiedział po meczu szkoleniowiec, Miroslav Palgut.
Bielszczanie swoje szanse mieli jedynie w premierowej odsłonie, w której od początku wysoko prowadzili. Inicjatywę GKS-owi Katowice oddali w samej końcówce, chociaż w górze mieli nawet piłki na skończenie seta. Ostatecznie, to zespół z Katowic wygrał 3:0.
- W pierwszym secie mieliśmy dużą przewagę, ale końcówkę rozegraliśmy źle taktycznie. Katowiczanie zagrali bardzo nerwowo, natomiast nam zabrakło zimnej krwi. Przegraliśmy tego seta i morale opadły. Mecz był słaby w ataku z jednej i z drugiej strony, ostatecznie jednak rywale byli minimalnie lepsi - dodawał trener.
Ekipa z Podbeskidzia z dorobkiem trzech punktów zajmuje dwunaste miejsce w tabeli PlusLigi. W środę BBTS Bielsko-Biała zmierzy się z Łuczniczką Bydgoszcz. - Dla nas to bardzo trudna sytuacja. W Radomiu zagraliśmy bardzo dobrze, a potem pojechaliśmy do Jastrzębia, gdzie sprowadzili nas na ziemię. Nie mamy czasu na trening, bo w środę gramy kolejny pojedynek z Łuczniczką Bydgoszcz. Zespół, który przegrywa pojedynki w takim stylu traci pewność siebie - podkreślał Słowak.
Miroslav Palgut w dotychczasowych pojedynkach rotował składem swojej drużyny, szukając najlepszego rozwiązania. W sobotę na boisku pojawili się między innymi Krzysztof Bieńkowski, Mariusz Gaca czy Krzysztof Modzelewski. - Jeszcze do końca nie poznałem moich zawodników. Na pewno o wiele więcej oczekiwaliśmy od rozgrywającego z Ukrainy. Powoli do gry wraca Kamil Kwasowski, ale to jeszcze nie wygląda tak, jak w okresie przygotowawczym - zakończył szkoleniowiec bielskiej drużyny.
ZOBACZ WIDEO: Polska biegaczka przeżyła bardzo trudne chwile. "Martwiłam się nawet o śniadania"