Grzegorz Wagner: Dostałbym w ucho od ojca, gdybym cokolwiek lukrował w jego biografii

WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Grzegorz Wagner
WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Grzegorz Wagner

Syn Huberta Jerzego Wagnera, Grzegorz Wagner, nie wstydził się mówić szczerze o trudnych relacjach z ojcem. Podkreślał też, jak wiele mogliby mu zawdzięczać polscy trenerzy, gdyby korzystali z dorobku mistrza olimpijskiego z Montrealu.

Michał Kaczmarczyk, WP Sportowe Fakty: W tym roku Hubert Wagner obchodziłby 77. urodziny. Zastanawiał się pan kiedykolwiek, jakie by miał zdanie na temat tego, co teraz dzieje się w siatkówce? Co mówiłby, gdyby dożył do 2018 roku?

Grzegorz Wagner, były siatkarz i trener, syn Huberta Jerzego Wagnera: Trudno mi się wypowiadać za ojca, na pewno wolałbym, żeby był wciąż z nami i żył jak najdłużej. Siatkówka bardzo się zmieniła przez te kilkanaście lat, coraz większy nacisk kładzie się na fizyczność, na pewno jest dużo szybsza i bardziej dynamiczna niż kiedyś. Ale są pewne podstawy, które nie zmieniają się od lat w tej dyscyplinie, nie tylko te treningowe, ale i w samym podejściu do zawodowego uprawiania sportu. I jestem pewien, że ojciec by o nich często przypominał.

[b]

Mnie na przykład ciekawi, jakie zdanie zająłby w dyskusji na temat Wilfredo Leona i jego gry w reprezentacji Polski.[/b]

Tu już chyba nie ma nad czym dyskutować, bo Leon będzie występował w polskiej kadrze od przyszłego roku, ma wszystkie uprawnienia i nikt mu niczego nie zabroni. Można się tylko zastanawiać, co jest dla nas ważniejsze: interes reprezentacji i chęć jej wzmocnienia, czy patriotyzm. Ojciec był patriotą całe życie, bez wątpienia. Ale czy to by rzutowało na jego opinię? Nie wiem.

Takim ludziom jak on jest w dzisiejszych czasach łatwiej czy trudniej?

Biorąc od uwagę fakt, że cała nasza rodzina jest szczera, czasem do bólu, to nie będę udawał, że komukolwiek z Wagnerów byłoby łatwo. W Polsce zwykle nie lubimy szczerych ludzi, takich, którzy mają odwagę mieć własne zdanie i wychodzą trochę przed szereg. Od razu sprowadza się ich z powrotem do szeregu, czasem nazywa wariatami. Wychodzi na to, że gdyby ojciec dożył tego roku, to wciąż byłby uważany za kontrowersyjnego, bo na pewno nie bałby się mówić tego, co myśli. Pewne rzeczy się jednak nie zmieniają.

Myśli pan, że jego dorobek został należycie wykorzystany przez polską siatkówkę?

Nawiązując do tego, co mówiłem wcześniej o Polsce: kolejną taką naszą wadą jest to, że niszczymy własne autorytety. Nie tylko w sporcie, bo i w nauce, polityce, kulturze... Nie mamy szacunku dla naszych autorytetów i szukamy na siłę głosów mądrości zza granicy, uważając, że muszą być lepsze niż nasze. A Hubert Wagner jest dowodem na to, że Polacy są mądrym narodem i mogą sobą dobrze kierować, by osiągnąć sukces. Że można nie tylko zaplanować swój sukces, ale także uczyć innych swoim przykładem, jak wygrywać. Z pewnością zostaje pewne uczucie niedosytu, bo pewnie można było lepiej wykorzystać to, co osiągnął mój ojciec, ale czasu się już nie cofnie.

A co czyniło Huberta Wagnera wyjątkowym? Czego mogą się od niego uczyć trenerzy?

Panuje takie dziwne przeświadczenie, że należy bardzo długo analizować porażki, niektórzy się wręcz tym upajają. Jak tylko ktoś przegra, od razu skrzykują się eksperci i debatują, kto jest zły, a kto gorszy. Natomiast nie zauważam nawyku równie dogłębnego analizowania zwycięstw, jakoś u nas przyjmuje się, że one się zdarzają. Niewielu jest ludzi, którzy potrafią zaplanować sukces i jednym z nich był mój ojciec, bez wątpienia.

Ostatnio, przeglądając notatki po nim, trafiłem na coś fantastycznego. Analiza sparingu z ZSRR z 1975 roku, rozegranego w Cachkadzore wysoko w ormiańskich górach, wygraliśmy 3:2. Jak zawsze u niego szczegółowy, bardzo rzetelny dokument. Jest w niej takie zdanie, cytuję z pamięci: chyba mam już pierwszą szóstkę, wygramy ten turniej. Na rok przed olimpiadą! To był człowiek, który w siatkówce bez wątpienia wyprzedzał swoją epokę, wyznaczał nowe trendy. W książce pisaliśmy choćby o jego systemie zapisywania meczów, początkach dzisiejszej statystyki, który teraz odczytujemy.

To był wybitny umysł analityczny, inżynierski. Wskazywały na to jego stopnie ze szkoły, ale dopiero później widać było, jak jego konsekwencja i rzetelność przekładają się na wyniki. Dużo się mówi o jego nacisku na punktualność i dyscyplinę, karach dla spóźnialskich, dbaniu o najmniejsze detale, przez niektórych uważane za zbędne. Ale właśnie to go odróżniało od przeciętności. Nie zajmował się patrzeniem na porażki, tylko doskonale znał drogę, jaką chce podążać i trzymał się jej do końca.

ZOBACZ WIDEO Wilfredo Leon po treningach z kadrą Polski: Ten zespół stanowi jedność

Minęły cztery lata od publikacji książki "Kat. Biografia Huberta Wagnera", którą napisał pan razem z Krzysztofem Mecnerem. Jak pan teraz patrzy na czas jej powstawania: chodziło o jak najdokładniejsze przywołanie ciekawego życiorysu, czy była w tym też próba udźwignięcia brzemienia nazwiska Wagner?

Nie patrzyłem nigdy na to w kategoriach radzenia sobie z ciężarem. Radzę sobie z nim od lat, czasem bywało z tym gorzej, ale nie zamierzam na nic narzekać, bo wiem, ile mu zawdzięczam. Ta książka była z pewnością ciekawą przygodą i zawarliśmy w niej absolutnie wszystko, co trzeba było zawrzeć, żeby stworzyć pełną historię. Takie było nasze założenie: szczerość. Bez pomijania nawet nieprzyjemnych wątków, nie widziałem sensu w tym, żeby przemilczeć jakikolwiek przykry okres.

Bardzo miłym doświadczeniem były spotkania z kolegami i znajomymi ojca, którzy po premierze książki przychodzili z własnymi opowieściami i anegdotami na jego temat. Chyba musimy pomyśleć o jakimś wznowieniu biografii, bo te historie są tak ciekawe, że spokojnie nadają się na osoby rozdział lub aneks! Teraz żadnej nie przywołam, bo nie mam do tego pamięci, ale może powinniśmy o tym pomyśleć.

Od 2014 roku pojawiło się na rynku kilka siatkarskich biografii, ale chyba w żadnej z nich nie zdobyto się na taki poziom szczerości, jak w "Kacie". Przecież miał pan prawo zadecydować, żeby ograniczyć wątek choroby alkoholowej Huberta Wagnera do absolutnego minimum, a ten temat został bardzo dokładnie opisany.

Nie wyobrażam sobie innej opcji niż napisanie całej prawdy. Gdyby ojciec wiedział, że zamierzam cokolwiek zmieniać albo lukrować w jego biografii, to na pewno dałby mi po głowie. Jeżeli jego historia ma mieć jakąś wartość dla czytelników, którzy go nie pamiętają, to musiała zostać opowiedziana od A do Z.

Człowiek to taka istota, że niezależnie od tego, co się działo w życiu, to i tak będzie na koniec pamiętał przede wszystkim te dobre chwile. I kiedy wspominam ojca, to myślę właśnie o tym, co było między nami dobrego. Między nami było różnie, nie wstydzę się o tym mówić. Ale w ostatnich latach jego życia czułem, że nasze relacje wyglądają tak, jak powinny zawsze wyglądać.

Tym bardziej przykra musiała być jego niespodziewana śmierć.

Oczywiście, że tak. Ale z drugiej strony coś do niej doprowadziło, nie możemy powiedzieć, że wzięła się z niczego. Trzeba z tym żyć, nie cofnie się już czasu, nawet, gdyby się tego chciało.

Właśnie rozpoczyna się kolejna edycja Memoriału Huberta Jerzego Wagnera, o którego wysokim poziomie sportowym i organizacyjnym nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Wielki człowiek doczekał się wielkich zawodów na swoją cześć.

Oczywiście wolałbym, żeby ojciec jeszcze żył i nie było potrzeby rozgrywania zawodów na cześć zmarłego. Ale zdecydowanie muszę podkreślić, że ten Memoriał to wielkie, wspólne dzieło i śmiało go można nazwać najlepszym takim turniejem nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Kiedy 15 lat temu Jurek Mróz zaczął organizować Memoriał, miałem jeden, kluczowy warunek: to mają być zawody na najwyższym możliwym poziomie. Żadnych dróg na skróty, półśrodków, oszczędzania na czymkolwiek. Jestem dumny z tego, że po raz kolejny udaje się tego warunku dotrzymać i kibice w Polsce mogą oglądać spotkania na takim poziomie.

Jakie gry oczekuję od polskich siatkarzy w Memoriale? Takiej, jaką preferował ojciec: do samego końca, bez ustępowania przeciwnikowi. Cokolwiek by się nie działo, ma być walka o każdą piłkę i pewność siebie.

W tym roku na meczach Memoriału zadebiutuje maskotka turnieju Jureczek, postać wyraźnie inspirowana patronem rozgrywek. Co pan o tym sądzi?

Wiadomo, że obecnie siatkówka ma swoje prawa i liczy się także marketing, wykreowanie ciekawego i głośnego produktu, który przekona ludzi i zachęci do sportu. Ale apelowałbym, żeby w tym wszystkim zachować proporcje i żeby ten marketing nigdy nie przesłonił zwykłej siatkówki. Żeby zawsze więcej było czystego sportu, a nie jakiejś kreacji na potrzeby sprzedaży.

Wierzy pan, że drużynę Vitala Heynena stać na zakładany przez PZPS wynik, czyli miejsce w pierwszej szóstce najlepszych drużyn mistrzostw świata?

Nie widzę żadnych przeszkód, by celować w takie miejsca, bo przecież możemy się pochwalić grupą wielu uzdolnionych chłopaków z potencjałem, co pokazała choćby Liga Narodów w tym roku i czas najwyższy wykorzystać ich możliwości do maksimum. Od zawsze byłem zwolennikiem długofalowego planowania i wierzę, że skoro obecny selekcjoner ma taki, a nie inny plan rozłożony na kolejne części sezonu, a do tego nie boi się korzystać z wielu wyróżniających się graczy, to na pewno jest w tym metoda. Kto wie, czy nie okaże się skuteczna.

Oczywiście teraz wszyscy rozpamiętują porażkę w Final Six i patrzą na reprezentację trochę krzywo, ale tak jest u nas zawsze. Na początku, kiedy przychodzi nowy trener, to słychać achy i ochy, jest cudownie, a kiedy, nie daj Boże, powinie się noga i przegra się po drodze jakiś turniej, nagle okazuje się, że już nie jest tak słodko i wszyscy rozliczają zespół z jednego słabszego wyniku. Natomiast w pierwszych tygodniach Ligi Narodów widziałem, że tę drużynę stać na naprawdę wiele i może grać na najwyższym poziomie. Może przebłyski tego najwyższego poziomu zobaczymy już na Memoriale, a potem wszyscy oczekujemy, że na mistrzostwach świata będzie naprawdę super.

Komentarze (0)