Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Pamiętam, że kiedy obejmował pan reprezentację Francji, była ona w dużym dołku. Nie pojechała na igrzyska olimpijskie do Londynu, nie miała siatkarzy światowej klasy. Panu udało się ją pozbierać w zaledwie dwa lata. W jaki sposób?
[b][tag=30808]
Laurent Tillie[/tag], selekcjoner siatkarskiej reprezentacji Francji:[/b] Postanowiłem pracować z młodymi, utalentowanymi graczami i wybrałem tylko takich, którzy będą grać dla drużyny, a nie dla samych siebie. Kiedy zaczynałem, był z tym problem. W zespole było za dużo ego, nikt nie pracował dla drużyny. Trzeba było to zmienić. Chcieliśmy wypracować własny styl, taki, który będzie się podobał zawodnikom. Wprowadziłem nową filozofię i zabraliśmy się do roboty.
Był pan zaskoczony, że już po dwóch sezonach przyszły efekty? W 2014 roku wygraliście Ligę Światową, choć rozgrywki zaczynaliście jako zespół drugiej dywizji.
Byłem bardzo zaskoczony. Na początku mojej pracy, kiedy w ekipie był duży bałagan, powiedziałem, że naszym celem jest zakwalifikowanie się do igrzysk w 2016 roku i że musimy zmierzać do tego celu w każdym kolejnym turnieju. Nie spodziewałem się jednak, że będzie nam szło tak dobrze. W ciągu czterech lat między Londynem a Rio dwa razy wygraliśmy Ligę Światową, zdobyliśmy mistrzostwo Europy, zajęliśmy czwarte miejsce na mistrzostwach świata. Na igrzyska się dostaliśmy, ale nie byliśmy jeszcze gotowi do walki o olimpijski medal. Chcemy go wywalczyć w Tokio. Tak czy inaczej, wyniki, które osiągnęliśmy do tej pory, przeszły moje najśmielsze oczekiwania.
Mistrzostwa świata w 2014 roku w Polsce były dla pana drużyny milowym krokiem?
Właśnie tak. Ok, nie zdobyliśmy medalu, ale graliśmy naprawdę dobrze i byliśmy dumni ze swojej postawy. Ten turniej dał nam nadzieję na kolejne lata.
Dla nas to była wyjątkowa impreza. Byliśmy gospodarzami, nasza reprezentacja sięgnęła po złoto. A jak pan wspomina mistrzostwa sprzed czterech lat?
Uważam, że wszystkie wielkie siatkarskie imprezy powinny być u was. Mistrzostwa świata, mistrzostwa Europy, każda Liga Narodów. Polska to wzór dla całego siatkarskiego świata. Świetna organizacja, profesjonalnie przygotowana obsługa turniejów, dziennikarze, kibice! Zawsze uśmiechnięci, szczęśliwi, przyjaźnie nastawieni do każdej drużyny i do tego znający się na siatkówce. To wszystko składa się na kapitalną atmosferę, której nie ma nigdzie indziej.
Coś podobnego starano się stworzyć na finałach Ligi Narodów w Lille.
Próbowaliśmy, ale póki co jeszcze nam do was daleko.
Stara się pan przekonywać ludzi rządzących francuską siatkówką, żeby czerpali wzorce z Polski?
Oczywiście. Często im to powtarzam. Uczymy się od was, stawiamy kolejne kroki, ale potrzebujemy czasu. Może i w innych dyscyplinach to my jesteśmy nauczycielami, jednak w siatkówce musimy korzystać z wiedzy innych. Wiedzę szkoleniową brać od Włochów i Amerykanów, organizacyjną od Polaków.
Czy pana zdaniem siatkówka ma w ogóle szansę zdobyć we Francji popularność? Jeśli chodzi o same tylko sporty zespołowe, konkurencję macie nieprawdopodobną.
To prawda. Dopiero co wygraliśmy mistrzostwa świata w piłce nożnej, mamy bardzo mocne drużyny w rugby, piłkę ręczną, koszykówkę. Siatkówka jest na jednej z ostatnich pozycji. Młodzi wolą wybierać inne dyscypliny, podobnie sponsorzy. Mój główny problem to znalezienie dobrych graczy. Najlepszy przykład to moi synowie. Mam ich trzech, a tylko jeden z nich, Kevin, gra w siatkówkę. Killian i Kim zostawili siatkówkę dla koszykówki. Ostatnio coś jakby drgnęło, popularność naszego sportu trochę wzrosła, mniej więcej od dwóch lat zdarza się, że ludzie rozpoznają nas na ulicy i dziękują za emocje. Możliwe, że jesteśmy na dobrej drodze, żeby się przebić, ale żeby tak się stało musimy ciężko pracować i zachować pokorę.
Chyba jednak nadal częściej ludzie rozpoznają was w Polsce niż we Francji?
Na pewno (śmiech). A ci, którzy zatrzymują nas na ulicy we Francji, często są z Iranu. Problem jest taki, że nasi najlepsi siatkarze grają we Włoszech, w Polsce czy w Turcji. W naszej lidze nie ma takich gwiazd. Ja jednak nie odradzam zawodnikom wyjazdu za granicę. Mówię im, że powinni jechać, ale tylko jeśli są absolutnie pewni, że tego chcą. Gra poza swoim krajem wzbogaca siatkarza i przez to jest korzystna także dla jego reprezentacji. Ja sam jako jeden z pierwszych francuskich graczy przeniosłem się do innej ligi.
ZOBACZ WIDEO MŚ 2018. Drzyzga zdradził, o czym rozmawiał z rywalami przy siatce. "Dostaliśmy nowe wytyczne"
Pana zawodnicy bez wątpienia są bardzo medialni. Zdarza im się robić razem szalone rzeczy, a potem chwalić się nimi w internecie. Od dawna mówi się, że atmosfera w ekipie to wielka siła Francji.
Tak, moi gracze lubią trochę poszaleć, a przy tym świetnie radzą sobie z mediami społecznościowymi. Myślę, że łatwiej jest się nam bawić tym co robimy niż na przykład kadrze Polski, bo nie ma na nas takiej presji ze strony federacji czy sponsorów. Zachowujemy się tak, jak byśmy byli sami na świecie, bo we Francji mało kogo obchodzi, co robimy. Nie mamy nawet sponsora.
To pewnie dla pana trochę zniechęcające?
Przyznaję, że tak. W tym roku byłem o krok od rezygnacji z pracy, bo uważam, że federacja powinna bardziej o nas walczyć. Jeśli w dwóch turniejach Ligi Narodów we własnym kraju gramy przy prawie pustych trybunach, to oznacza, że ktoś tu popełnił błędy. Powinniśmy brać przykład z Polaków, mówiłem to we francuskim związku wiele razy.
Za to w przeciwieństwie do Polski, reprezentację Francji od lat prowadzi Francuz. Nie jest pan zaskoczony, że u nas, mimo całej tej otoczki wokół siatkówki, selekcjonerem wciąż jest obcokrajowiec?
Owszem, jest to dziwne. I to jest dobre pytanie. Może chodzi o to, że ludzie z zewnątrz nie są powiązani jakimiś zależnościami w środowisku i łatwiej jest im budować drużynę. Może sami zawodnicy wolą pracować z obcokrajowcem? Może polscy trenerzy nie są zainteresowani prowadzeniem kadry albo szefowie federacji wolą osobę z zagranicy? Ale to tylko przypuszczenia. Nie wiem, dlaczego tak u was jest.
Jako zawodnik wiele razy grał pan przeciwko Polakom. Których z nich najlepiej pan zapamiętał?
Tomasza Wójtowicza po raz pierwszy zobaczyłem w akcji na mistrzostwach świata w 1982 roku. Długie włosy, opadające na ramiona, guma do żucia w ustach, zrelaksowana twarz. Grał przeciwko Kubie i rozdawał czapy na prawo i lewo. Szedł w prawo - blok; szedł w lewo - blok. W czasach, kiedy ja grałem, w lidze francuskiej występowało czterech albo pięciu polskich siatkarzy. Najlepiej pamiętam Bronisława Bebela i Marka Karbarza. Pierwszy był bardzo silny, drugi imponował techniką. Po prostu nie dało się go zablokować.
Wasza siatkówka od początku lat 80. zrobiła ogromne postępy i od dłuższego czasu Francja jest już w ścisłej światowej czołówce. Dla mnie francuską reprezentację zawsze wyróżniało to, że miała bardzo dobrego rozgrywającego.
To prawda, za moich czasów był nim Alain Fabiani, najbardziej utalentowany gracz całego pokolenia. Po nim rozgrywał Laurent Chambertin, był Pierre Pujol, a od kilku lat mamy Benjamina Toniuttiego. Lubimy pracować nad rozegraniem, dobrze idzie nam też szkolenie libero - przed Jenią Grebennikovem był przecież Jean-Francois Exiga, a przedtem Hubert Henno, no i przyjmujących - ja byłem całkiem niezły, Philippe Blain też, Stephane Antiga. Teraz jest mój syn Kevin i Earvin N'Gapeth. Jest jednak jeden element, w którym byliśmy i jesteśmy słabi, a Polska bardzo dobra. To blok. Świetnie blokujecie, my tego nie potrafimy.
Naprawdę tak sądzicie? U nas uważa się, że chociaż Francja nie ma tak wielu bloków punktowych, jak na przykład Rosja, to świetnie gra wyblokiem, a współpraca bloku z obroną w waszej ekipie jest wzorcowa.
Dziękuję, bardzo się cieszę, że pan to mówi, bo taki jest własnie nasz główny cel w grze blokiem - nie chodzi nam o to, żeby za wszelką cenę zdobyć tym elementem punkt, ale żeby utrzymać piłkę w grze i nie popełniać błędów.
Największą gwiazdą pana ekipy jest Earvin N'Gapeth, który ma jednak opinię krnąbrnego gracza. Czy jest siatkarzem trudnym do prowadzenia?
Nie. On bardzo lubi trenować, jeśli treningi są interesujące i jeśli spodoba mu się twoja wizja gry. Problem jest wtedy, gdy zajęcia go nudzą albo odbywają się wcześnie rano (śmiech). Ja staram się tak prowadzić treningi, żeby zawsze były one wyzwaniem dla moich graczy. Czasem trzeba kazać zawodnikom wykonać konkretne ćwiczenia, ale ważne jest też, żeby dać im grać. Oni właśnie to lubią najbardziej, dzięki temu utrzymujesz w nich motywację. Zmotywowany gracz jest gotowy do ciężkiej pracy, a poprzez ciężką pracę robi postępy. Tak to właśnie przebiega. Mówiąc w skrócie - nie można znudzić zawodników, bo oni wtedy gorzej pracują.
Chciałbym jeszcze wrócić do mistrzostw z 2014 roku. Rozmawiał pan kiedyś ze Stephane'em Antigą o tym, jak udało mu się zdobyć złoto? I jaka jest pana opinia - co o tym zadecydowało?
Owszem, dużo rozmawialiśmy ze Stephane'em. Przed turniejem, w jego trakcie i po nim. Stephane to bardzo bystry facet. Myślę, że podjął kilka trudnych wyborów, ponieważ chciał mieć w drużynie tylko takich zawodników, którzy grają dla drużyny. A potem stworzył dobrą atmosferę, która utrzymała się przez całe mistrzostwa. Antiga to hazardzista. Wiedział, że jako trener bez doświadczenia nie ma nic do stracenia i mądrze to wykorzystał.
Zgodzi się pan, że w tamtym turnieju graliśmy trochę po francusku?
Tak. Wasza gra nie była oparta tylko na sile, było sporo cierpliwej gry, kiwek, wybijania piłki po bloku, dobrej gry w obronie i szybujących serwisów. W 2014 roku cztery najlepsze drużyny na świecie zaczęły grać dużo serwisów typu float. 50 procent zagrywek szybujących i 50 procent mocnych. To było dobre posunięcie, bo wiele zespołów ma problem z przyjęciem takich piłek.
Oglądał pan finałowy mecz Polaków z Brazylijczykami?
Oczywiście, byłem wtedy w "Spodku" i bardzo się cieszyłem, że wygraliście. Polski zespół napisał historię jak z bajki, scenariusz na hollywoodzki film - zaczyna się nie najlepiej, drużyna jest w trudnym momencie, ale podnosi się i triumfuje. Fantastyczna sprawa, fantastyczne mistrzostwa także pod względem organizacji atmosfery. Iluż kibiców oglądało wtedy mecz pod "Spodkiem"?!
Czterdzieści tysięcy.
Ilu?! Uff, niesamowita sprawa. Według mnie to był jeden z najlepszych siatkarskich turniejów w całej historii naszej dyscypliny.
W tegorocznych mistrzostwach mamy trochę kontrowersji związanych z regulaminem. Układ grup w drugiej fazie turnieju zmieniono już po losowaniu pierwszej rundy.
Nie podoba mi się to. Nie powinno się zmieniać formuły rozgrywania turnieju po rozlosowaniu grup. To budzi podejrzenia.
Z pewnością zgodzi się pan, że siatkówka powinna mieć bardziej uporządkowane reguły rozgrywania najważniejszych imprez.
Jasne, że tak. Nasz sport musi się pod tym względem poprawić.
A co pan sądzi o zmienianiu barw narodowych przez niektórych siatkarzy? Nie będzie się pan bał reprezentacji Polski, do której dołączy Wilfredo Leon?
Uff, to będzie dla nas duży problem. Na pewno Leon wniesie do waszej drużyny dużo energii, to w końcu jeden z najlepszych graczy na świecie. Z nim w składzie Polska będzie o jakieś 30 procent mocniejsza. Nie mamy wyjścia, musimy zdobyć to, co sobie założyliśmy, zanim Leon do was dołączy (śmiech).
Jaka jest pana zdaniem największa słabość polskiej drużyny?
Może duża presja, jaka na niej ciąży? Ze strony dziennikarzy, sponsorów, federacji. Zawodników macie bardzo dobrych, wiele siatkarskich talentów. Wiele zależy od tego, jak ci gracze wytrzymają presję.
Na koniec chciałbym jeszcze zapytać o pana rodzinę. Skąd u was taka pasja do sportu? Pana żona grała w siatkówkę w reprezentacji Holandii, dwóch pana synów uprawia koszykówkę, jeden jest graczem siatkarskiej kadry Francji.
Do tego jeszcze mój brat, który był reprezentantem kraju w piłce wodnej. Sport zawsze był dla nas bardzo ważny. Liczyło się to, żeby dobrze się bawić, dawać z siebie sto procent, ale też żeby nie traktować tego śmiertelnie poważnie. Sport nie jest sprawą życia i śmierci, trzeba się nim cieszyć, nakładanie na siebie presji w niczym nie pomaga. Starałem się nauczyć swoje dzieci, że sport jest ważny, ale nie powinien być wszystkim, ważna jest też nauka. Dlatego wysłałem je na studia do Stanów Zjednoczonych. Dlaczego wybrali sportową karierę? Myślę, że to jest trochę tak, jak w rodzinie muzyków, malarzy czy architektów. Dzieci często idą w ślady rodziców. Kim i Killian mają po 208 centymetrów i wybrali koszykówkę. Killian gra teraz w NCAA w drużynie Gonzaga Bulldogs. Trochę żałuję, bo był świetnym siatkarzem. Naprawdę świetnym! Powiem szczerze: mógł być graczem na poziomie Wilfredo Leona albo Mateja Kazijskiego z jego najlepszych lat.
Dlaczego zatem wybrał inną dyscyplinę?
Myślę, że jednym z powodów była francuska kultura koszykówki, która przewyższa siatkarską. Słyszał też wiele historii o NBA, oglądał mecze swojego brata w lidze hiszpańskiej i reprezentacji kraju. Atmosfera wokół koszykówki bardziej go pociągała. Jako selekcjoner kadry Francji żałuję jego wyboru, jestem przekonany, że grałby w mojej drużynie. Jednak dla rodzica najważniejsze jest zadowolenie dziecka. A widzę, że Killian jest szczęśliwy, grając w koszykówkę.
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)
I od samego początku mistrzostw a nawet wcześniej w polskiej reprezentacji same pretensje i pretensje do wszystkich i o wszystko. Zac Czytaj całość