Stanisław Gościniak. Przerwany lot po kolejny sukces

WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Stanisław Gościniak podczas All Star Volley Show
WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Stanisław Gościniak podczas All Star Volley Show

Miał zostać lotnikiem, a znalazł się w gronie najlepszych siatkarzy XX wieku i zdobył mistrzostwo świata. Kariera Stanisława Gościniaka, jak i jego życie, miała okresy wybitne oraz mniej chwalebne.

W tym artykule dowiesz się o:

Bez zgody rodziców przeniósł się z Poznania do Wrocławia, by tam uczyć się w Technikum Budowy Silników Lotniczych i zostać lotnikiem. Ale to nie stąd wziął się jego pierwszy boiskowy pseudonim "Samolocik", a z efektownych wzlotów w powietrze po bronioną piłkę (nawet wtedy, gdy wystarczyło tylko do niej podbiec). Stanisław Gościniak miał zadatki zarówno na niezłego bramkarza w piłce ręcznej, skoczka wzwyż, jak i pilota.

- Kiedyś badali nas w instytucie lotnictwa i okazało się, że mam pole widzenia zdecydowanie większe niż przeciętny człowiek. Jak tu stanę i spojrzę przed siebie, to widzę i torbę, która tam leży, i że pan właśnie zaczyna pisać - tłumaczył naszemu dziennikarzowi. Ostatecznie z wyjątkowych talentów Gościniaka skorzystało nie polskie lotnictwo, a trenerzy Jan Śliwka i Władysław Pałaszewski, dzięki którym 16-letni młodzieniec dołączył do Gwardii Wrocław i rozwijał swoje umiejętności.

Znakomity taktyk

Choć Gościniak zaczął poważne treningi siatkarskie dość późno, nie przeszkodziło mu to w zasłużeniu na powołanie do kadry juniorów, a następnie seniorów w roku 1968. Trenerzy we Wrocławiu stawiali go na rozegraniu, wierząc w jego zdolność do podejmowania szybkich i trafnych wyborów. - Myślę, że takich rzeczy, jakie on potrafił, dziś nie umiałby zrobić żaden z rozgrywających - mówił były reprezentant Polski Tomasz Wójtowicz.

Styl gry mistrza świata z 1974 roku i najlepszego zawodnika tego turnieju wyjaśniał dokładniej Ryszard Bosek: - Jeśli chodzi o ten system, który mieliśmy, Gościniak był zdecydowanie najlepszy na świecie. Znakomity taktyk. Miał bardzo duże pole widzenia, długo przetrzymywał piłkę w rękach i wystawiał dopiero wtedy, kiedy zobaczył, gdzie skacze środkowy bloku przeciwnej drużyny. Do tego fenomen w obronie. Umiał też podejść do każdego z nas, wykorzystać nasze najlepsze strony. Jeżeli chodzi o charakter, nie był Zagumnym i nie podporządkowywał sobie innych graczy. Zresztą, nas w tamtym czasie nawet Zagumny nie dałby rady sobie podporządkować - uśmiechał się członek kadry Huberta Jerzego Wagnera.

Pewność siebie Stanisława Gościniaka wyrażała się nie tylko na parkiecie, ale i w życiowych wyborach. Mało kto, mając pewne miejsce we wrocławskiej Gwardii, czołowego klubu ekstraklasy, zdecydowałby się na przenosiny setki kilometrów dalej do Rzeszowa, w dodatku do zaledwie drugiej ligi, ryzykując dalsze powołania do kadry narodowej. Ale przyszły mistrz świata wiedział doskonale, co robi. Trener Jan Strzelczyk dał mu sporo swobody w prowadzeniu gry Resovii i wdrażania nowych rozwiązań. - Jako gówniarz byłem zachwycony grą Japończyków. Nie chciałem grać tak jak reprezentacja NRD. Oni tak wystawiali, że dziś trudno w to uwierzyć. Piłki pod sam sufit. Trzeba było policzyć do trzech i dopiero skakać do bloku. Ja lubiłem kombinacyjną grę. Chłopcy też, bo na pojedynczym bloku, albo bez bloku w ogóle, łatwiej się atakuje - tłumaczył Gościniak, który wzbogacił arsenał zagrań rozgrywających o tzw. podwójną krótką.

Wagner go potrzebował

To z niej słynęła później Resovia, która z Gościniakiem na rozegraniu sięgnęła po cztery mistrzostwa kraju i srebro Pucharu Europy Mistrzów Krajowych (ówczesnej Ligi Mistrzów). - Patrzyłem się na siatkę i obserwowałem środkowego. Jak widziałem, że skoczył do krótkiej, czekałem na sygnał od innego zawodnika i grałem do niego. A ich zadaniem było obserwowanie innych blokujących i krzyknięcie przed ostatnim krokiem, co mam im zagrać - tak były rozgrywający tłumaczył swoje firmowe zagranie. Podpatrzone u Japończyków, ale udoskonalone na Podkarpaciu.

Bez Gościniaka nie byłoby wielkich sukcesów Resovii Rzeszów, nie byłoby też największych chwil w historii polskiej siatkówki. - Wagner to był trener, który opracował taktykę i do tej taktyki dobrał ludzi. Jako jedyni na świecie graliśmy kombinacyjnie, ale do tego był potrzebny ktoś taki jak Gościniak. Do tego byli też potrzebni ludzie wykształceni. Wagner jak powiedział coś raz, wszyscy łapali - mówił Mirosław Rybaczewski. Wagner, który wraz z Gościniakiem zdobył w 1967 roku brąz mistrzostw Europy w Stambule, szybko wyczuł, że młodszemu o trzy lata koledze niczego nie brakuje w siatkarskim wykształceniu i pasuje idealnie do jego systemu gry. O sprawności i refleksie Gościniaka krążyły legendy: przewrót w przód przed dotknięciem piłki, dogranie piłki głową, nogą, z ziemi, obroty korpusem w locie, by dograć na prawe skrzydło piłkę lecącą w lewo - to wszystko pojawia się w opowieściach mistrzów z Meksyku.

Amerykański koszmar

Tym bardziej zastanawiające jest to, że absolutnie najlepszy rozgrywający roku 1974 zakończył siatkarską karierę zaledwie rok później. Wszystko przez słynną aferę z wyjazdem do Stanów Zjednoczonych tuż po siatkarskim mundialu w Meksyku i wykluczeniem z gry w reprezentacji. Jak było naprawdę? Według jednej wersji chodziło o niezgodę Gościniaka na rolę rezerwowego w kadrze na Montreal i postawienie na Wiesława Gawłowskiego. Gdzie indziej można przeczytać, że Gościniak zdecydował o zakończeniu kariery przez problemy z kolanami, a Wagner, bojąc się o nastroje w kadrze, budował atmosferę konfliktu i uczynił ze swojego zaufanego żołnierza zdrajcę. Siatkarzowi próbowano nawet zablokować konto bankowe, choć (jak utrzymywał przez lata) nikt nigdy nie złożył mu żadnego oficjalnego pisma o reprezentacyjnej dyskwalifikacji.

- Z tego co ja wiem, Jurek jeszcze przed tym wyjazdem powiedział mu, że nie pojedzie na olimpiadę. Chciał go wysłać gdzieś do Włoch, załatwić mu jakiś kontrakt. Przy tych rozmowach nie byłem, ale byłem przy innych, kiedy Wagner chciał karać Gościniaka za ten wyjazd. Nie ukrywam, że mocno się przyczyniłem do tego, żeby Stasiek nie został ukarany. Przekonałem Jurka, który był moim przyjacielem. Powiedziałem mu: gdyby było odwrotnie, co by się stało? Gdybyś ty miał nie jechać na igrzyska, pojechałbyś do tych Stanów, to Gościniak miałby cię ukarać? - opowiadał po latach Ryszard Bosek.

Jeszcze inaczej tłumaczył całą sytuację sam zainteresowany w biografii Huberta Jerzego Wagnera pt. "Kat". W 1975 roku Gościniak kończył trzydzieści lat i mógł w świetle ówczesnych regulacji prawnych starać się o występy za granicą, ale chciał przede wszystkich skończyć studia. To go skłoniło do decyzji o zawieszeniu butów na kołku i ogłoszenia jej samemu Wagnerowi. Spotkania w USA miały mało wspólnego z poważnym graniem, chodziło przede wszystkim o pieniądze, popularyzację volley'a w USA i zobaczenie czegoś nowego. Sęk w tym, że pracujący na warszawskim lotnisku pracownik PZPS spotkał Gościniaka wyprawiającego się na wakacje i dowiedział się od niego, że leci do Stanów. Później sam Wagner zobaczył podczas pobytu kadry w Chicago artykuły opisujące mecze Gościniaka i zrobiła się afera.

Byłemu graczowi Resovii chciano odebrać status amatora, a wraz z nim nawet złoty medal mistrzostw świata. Dopiero interwencja Polski w FIVB pomogła w wyjaśnieniu całej sprawy. Niedługo później Wagner spotkał się z Gościniakiem podczas towarzyskiego turnieju w katowickim Spodku i tam mieli sobie wyjaśnić sporne kwestie.

Trudy życia po życiu

Po ukończeniu AWF-u w 1977 roku (przedmiotem pracy magisterskiej była, a jakże, taktyka rozgrywającego w nowoczesnej siatkówce, w tym podwójna krótka) Stanisław Gościniak zajął się pracą trenerską i okazało się, że w niej spełnia się równie owocnie jak w poprzedniej karierze. Objął mało znany w skali kraju akademicki klub z Częstochowy, awansował z nim do najwyżej ligi i prowadził niemal nieprzerwanie do 1998 (niemal, bo w sezonie 1992/1993 zastąpił go Edward Skorek). Wspólnym dziełem byłego reprezentanta Polski i AZS-u Częstochowa były cztery mistrzostwa kraju, trzy wicemistrzostwa oraz Puchar i Superpuchar Polski. Gościniak zapisał się w historii polskiej myśli trenerskiej jako świetny wychowawca młodzieży, jeden z twórców siły siatkarskiej sekcji IX LO im. Cypriana Kamila Norwida w Częstochowie, selekcjoner kadry juniorów, a także seniorów (1986-1987, 2003-2004). 74-letni trener pozostaje ostatnim Polakiem, który prowadził siatkarską reprezentację Polski mężczyzn.

Dwa lata temu o Gościniaku usłyszeli także ci, którzy nie interesują się na co dzień siatkówką. Ale nie była to dobra wiadomość dla byłego reprezentanta Polski: sąd okręgowy w Gliwicach uznał go kłamcą lustracyjnym i pozbawił go możliwości sprawowania funkcji publicznych na 6 lat. Były siatkarz miał poinformować prokuratora, że nie wiedział, iż współpraca z wywiadem i kontrwywiadem PRL-u zalicza się do kontaktów z SB. Gościniaka miał zwerbować Gromosław Czempiński, późniejszy szef UOP, znany jako jeden z głównych bohaterów "Operacji Samum". Nie zmienia to faktu, że twórca częstochowskiej potęgi wciąż jest cenionym ekspertem siatkarskim, a uzyskanego w 2005 roku miejsca w Siatkarskiej Galerii Sław FIVB nikt mu nie odbierze.

ZOBACZ WIDEO MŚ 2018. Michał Kubiak dostał karę w wysokości 700 euro. O wszystkim dowiedział się z mediów

Komentarze (1)
avatar
FAMA
27.09.2018
Zgłoś do moderacji
3
0
Odpowiedz
Dla mnie Gosciniak na zawsze pozostanie legenda polskiej siatkówki , a Czestochowa nigdy mu nie zapomni co zrobił dla AZS. Wielki siatkarz i wielki trener . Serdecznie go pozdrawiam .