Dobrze być dzisiaj Estończykiem. Mały kraj ogarnia wielkie siatkarskie szaleństwo

WP SportoweFakty / Asia Błasiak / Na zdjęciu: kibice z Estonii
WP SportoweFakty / Asia Błasiak / Na zdjęciu: kibice z Estonii

Estonii, pierwszego rywala Polaków podczas tegorocznych mistrzostw Europy siatkarzy, nie należy się bać, ale powinno się ją szanować. Rok 2019 to dla tego kraju przełom w całej siatkarskiej historii.

W tym artykule dowiesz się o:

Format mistrzostw Europy 2019 z 24 uczestnikami nie jest popularny w krajach o uznanych tradycjach siatkarskich jak Włochy czy Polska. Stary Kontynent nie ma wielu jakościowych reprezentacji w tym sporcie, co oznacza, ze poziom turnieju prawdopodobnie się obniży, a najlepsi będą musieli przemęczyć się w starciach z zespołami, po których trudno spodziewać się jakości. Ale w drugim szeregu jest przynajmniej jedna drużyna, której warto się przyjrzeć, bo zwykle nie musi ona korzystać z efektów reform CEV, by zabłysnąć na arenie międzynarodowej. Mowa o reprezentacji Estonii mężczyzn, która od 2014 roku powoli, ale widocznie podnosi swój poziom i nie musi wstydzić się czegokolwiek w rywalizacji z potęgami.

Polska siatkówka ma swojego Raula Lozano, fińska Mauro Berruto, a Estonia miała szczęście trafić pięć lat temu na rumuńskiego szkoleniowca Gheorghe Cretu. Od czasu, kiedy objął kadrę bałtyckiego kraju i zajął się wynoszeniem jej na najwyższy poziom z możliwych, białe karty w historii estońskiej siatkówki zaczęły być wypełnianie kolejnymi sukcesami. Dwa triumfy w Lidze Europejskiej, jedenaste miejsce podczas ME 2015 (najwyższe w historii), w końcu debiut w Lidze Światowej i końcowe zwycięstwo w trzeciej dywizji tych rozgrywek - tego typu osiągnięcia może nie robią wrażenia na polskim kibicu, ale jak na kraj, który liczy nieco ponad 1 300 000 mieszkańców, to kapitalne osiągnięcia, zdecydowanie przewyższające oczekiwania.

Misja "zagranica"

Dodajmy, że Estończycy w 2017 roku powinni awansować do wyższej klasy rozgrywek Ligi Światowej, ale FIVB postanowiła zreformować turniej i uczynić go jak najbardziej elitarnym, przez co Bałtowie mogli zapomnieć o kolejnych występach w LŚ i zostali pokrzywdzeni równie mocno jak Słoweńcy, triumfatorzy drugiej dywizji. Natomiast w zeszłym roku awansowali oni do ostatniego etapu walki o udział w mistrzostwach świata i ustąpili w nim jedynie Belgii pod wodzą Vitala Heynena. W ciągu ostatnich czterech lat mała Estonia zaliczyła skok w rankingu FIVB o ponad dwadzieścia pozycji i obecnie zajmuje 26. pozycję. Co prawda zabrakło jej zaledwie punktu do znalezienia się w światowych kwalifikacjach do igrzysk w Tokio, ale biorąc pod uwagę, w jakim miejscu ten kraj był pół dekady temu, chyba nikt w Estonii nie zamierza z tego powodu rozpaczać.

ZOBACZ WIDEO Kubica o swoim powrocie do F1: Czuje się, jakbym debiutował raz jeszcze

Na czym polegał plan trenera Cretu, który wyniósł estońską siatkówkę na poziom godny Europy? Nie można powiedzieć, że obecny szkoleniowiec Asseco Resovii Rzeszów trafił na jałową ziemię i musiał budować od podstaw całą siatkówkę w Estonii, bo ten kraj ma dwa prężnie działające ośrodki szkolenia sportowej młodzieży w Tallinie i Tartu, do tego Cretu miał szczęście trafić na jedno z lepszych pokoleń w historii tamtejsze siatkówki, do którego zaliczają się urodzeni już w niepodległej Estonii Robert Taht, Renee Teppan, Andri Agatins czy Timo Tammema. Ale szczęściu czasem trzeba pomóc.

- Nie mogłem dłużej pozwalać na to, żeby mój zawodnik odbywał tylko jeden trening dziennie, bo w ciągu dnia pracował jako urzędnik państwowy. Zaczęliśmy wdrażać szeroko zakrojony program, który zakłada posłanie do lig zagranicznych jak największej liczby graczy z Estonii. Właśnie po to, by poczuli, co to znaczy zarabiać na życie przez siatkówkę i w pełni się jej poświęcić - mówił Cretu przed laty.

Czytaj także: Adam Kurek: Nawet mi się nie śniło, że można wygrać w sporcie tyle, ile wygrał Bartek

Obieżyświaty znad Bałtyku

Jego starania opłaciły się, bo z kadry, która brała udział w udanych kwalifikacjach do ME 2019, tylko trzech graczy występuje w krajowej lidze. Doskonale znany w Polsce Ardo Kreek od siedmiu lat broni barw Paris Volley, a doświadczony rozgrywający Kert Toobal wrócił niedawno do Polski po trzech latach gry we Francji. Agatins i Tammemaa występują z powodzenie w Noliko Maaseik, Oliver Venno po latach spędzonych w Niemczech, Austrii i Francji podbija teraz Turcję, a Teppan przed trafieniem do PGE Skry Bełchatów był rezerwowym w Trentino Volley.

Do tego niewiele zabrakło, by atakujący trafił w tym sezonie nie do Bełchatowa, ale do ligi koreańskiej. Najbardziej znanymi w Polsce przykładami estońskiej emigracji siatkarskiej są Robert Taht i Keith Pupart, podopieczni Cretu za czasów jego pracy w Cuprum Lubin. Obaj obronili się swoimi występami w PlusLidze na tyle, by nikt ich nie traktował jako pupilków trenera przyciągniętych na siłę do Polski w interesie kadry. Pierwszy w nich trafił potem do Arkasu Izmir, drugi zasilił estońską kolonię w Maaseik. Estonia poszła śladem Serbii w siatkówce kobiet, która musi rozsyłać swoje najlepsze zawodniczki po całym świecie, by potem kadrze służyły zawodniczki o klasie światowej.

- Gdybym zajmował się tylko pierwszą kadrą, byłbym głupi. Przecież moja matka wiedziałaby, jak ustawić ich na boisku. Musimy objąć opieką wszystkie kadry, od seniorów do czternastolatków i mieć oko na wszystkich najlepszych graczy - przekonywał trener Cretu i nie są to tylko puste słowa. Kadra Estonii do lat 17 zajęła drugie miejsce na ostatnich mistrzostwach wschodnioeuropejskiej strefy EEVZA (turniej wygrała Polska), co jest bardzo dobrym prognostykiem na przyszłość dorosłej reprezentacji. Kibice to widzą i coraz chętniej śledzą rodzimą ekstraklasę, a na mecze drużyny Cretu w Tallinie, Rydze czy nawet Gdańsku przyjeżdżają tysiące rodaków. I nic dziwnego, bo zwykle mają okazję fetować zwycięstwa. Od 2014 do sierpnia 2018 roku estońscy siatkarze wygrali 72 procent swoich spotkań (84-33), co jak na kraj bez większych sukcesów w europejskiej siatkówce jest fenomenem.

"Nie mam pojęcia, co zrobiłyśmy"

Z powiększenia grona uczestników ME 2019 skorzystała także reprezentacja Estonii kobiet, która w świetnym stylu wygrała eliminacyjną grupę E z Finlandią, Szwecją i Czechami - rywalami, którzy jeszcze dwa lata temu byliby poza zasięgiem Estonek. Ostatni mecz Eesti ze Szwecją (3:1) w Tartu oglądało 2330 kibiców, co jest krajowym rekordem w tej dyscyplinie sportu, a warto dodać, że kadra Andre Ojametsa zaczynała od pułapu 300-400 widzów na mecz. - Nigdy nie myślałem, że tej drużynie przyjdzie grać przed tysiącami ludzi. To mi się nie mieści w głowie, doszło do czegoś fantastycznego - mówił wzruszony selekcjoner bałtyckiej kadry.

- Nie mam jeszcze świadomości, co właśnie zrobiłyśmy, może dopiero jutro to do mnie dotrze - dodała Julija Monnakmae, była rozgrywająca pierwszoligowego zespołu z Wieliczki. Monnakmae i jej koleżanki stały się z dnia na dzień powszechnie znane w ojczyźnie, niedawno wręczały gościnnie nagrody na najważniejszym muzycznym festiwalu Estonii. Żeby było ciekawiej, ich sukces cieszy zwłaszcza kadrowiczów Cretu, którzy dostają sygnały, że dobra gra obu reprezentacji przyciągnie od dawna oczekiwanych sponsorów. Każdy będzie chciał skorzystać na historycznym osiągnięciu estońskiej sportu w kraju, który ostatnio przeżywał większą radość tylko po złotym medalu olimpijskim Gerda Kantera z 2008 roku.

Zabawa w stylu Eesti

Estonki wymodliły sobie uniknięcie grupy śmierci i ostatecznie podczas ME 2019  zagrają w grupie C z Holandią, Azerbejdżanem, Chorwacją, Rumunią i Węgrami. Monnakmane liczy na wygrane z dwiema ostatnimi ekipami, ale przede wszystkim drużyna chce zainteresować swoim występem przyszłych pracodawców w całej Europie. Za to Kert Toobal nie krył swoich ambicji podczas analizowania grupy, do której trafili Estończycy. Według niego Polska, "wielka drużyna, do której dołączy Wilfredo Leon", będzie poza zasięgiem, ale Holandia, Czarnogóra, Ukraina i Czechy to rywale, których jego reprezentacja nie powinna się bać. Każdy inny wynik niż awans do fazy pucharowej i znalezienie się w ćwierćfinale będzie uznany za mało zadowalający.

Do tego Estończycy już teraz spodziewają się, że w Amsterdamie trybuny podczas spotkania z Polakami będą biało-czerwono-niebieskie i będzie je słychać aż w Tallinie. To nie jest wcale niemożliwe, dwa lata temu 5,5 tysiąca Bałtów przybyło do Gdańska wspierać swoich rodaków, a estońscy kibice absolutnie skradli serca polskim organizatorom turnieju, zupełnie tak jak Finowie podczas mistrzostw świata z 2014 roku. Jeżeli nic się nie zmieni, Europa zyska na stałe jeszcze jeden kraj całkowicie zwariowany na punkcie siatkówki, a "Eesti" okaże się solidnym znakiem jakości w klubach na całym kontynencie.

Komentarze (3)
avatar
Stronghold
31.01.2019
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Pan Andre Agatins nazywa się Andri Aganits, tak ciężko z wikipedii przekleić? 
avatar
Ahmed Pol
31.01.2019
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
nie rozumiem tytułu "Dobrze być dzisiaj Estończykiem" i tych achów i ochów nad estońską siatkówką ot taki europejski przeciętniak z "gwiazdami" typu Teppan (chyba najgorszy transfer Plus ligi) Czytaj całość