Komisja licencyjna PZPS nie działa? "Nikomu nie zależy, aby zabijać kluby"
Nie uogólniałbym, nie jest tak, że nagle pół ligi nie płaci, bo to nie jest prawda. Mówię tutaj o klubach PlusLigi, nie śledzę ligi damskiej. Większość reguluje zobowiązania na bieżąco i tych klubów jest coraz więcej, wśród nich wspomniany wcześniej klub z Zawiercia z prezesem Baranem na czele. To jest jeden z tych nowych klubów, które się pojawiły i one chodzą absolutnie jak w szwajcarskim zegarku.
Takimi samymi są Asseco Resovia, ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, ONICO Warszawa czy GKS Katowice. Jastrzębski Węgiel długo wychodził z problemów lat poprzednich, ale jest na bardzo dobrej drodze - w tym roku wszystko działa sprawnie, podobnie na prostą wychodzi Cuprum Lubin.
Wiadomo, że problemy jakie mieliśmy w tym sezonie dotyczyły zespołów z Bydgoszczy, Będzina i Szczecina, ale Będzin już swoje problemy rozwiązał, Bydgoszcz ciągle stara się to wszystko jakoś poprawić i ma wsparcie miasta, a Stoczni Szczecin już nie ma.
Pod jaki organ należy komisja licencyjna?
W siatkówce, podobnie jak w piłce nożnej, komisja licencyjna jest przynależna do Polskiego Związku Piłki Siatkowej i to nie jest komisja PlusLigi czy Polskiej Ligi Siatkówki, więc PLS bazuje na licencji przyznanej przez PZPS.
Czasami na Twitterze pojawiają się pytania dotyczące tego, że PLS nie zareagował czy zareagował źle, ale to jest nie do końca dobrze zaadresowane pytanie, bo licencję przyznaje PZPS, podobnie jak w piłce nożnej przyznanie licencji jest zależne od PZPN.
W jednym z odcinków "Prawdy Futbolu" jest wywiad Romana Kołtonia z Łukaszem Wachowskim, szefem departamentu rozgrywek PZPN, i tam jest bardzo dobrze wyjaśnione, jak ten mechanizm działa i jedno najważniejsze zdanie jest takie, że ta komisja jest powołana do tego, żeby zawodnicy i trenerzy mieli zapłacone pieniądze, to jest jej cel nadrzędny. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że komisja licencyjna przynależna do PZPS nie jest do tego powołana.
Na braku wypłacalności klubów cierpi ich wizerunek i wizerunek ligi, ale też cierpią na tym przede wszystkim siatkarze, a można odnieść wrażenie, że o tym się bardzo mało mówi. Niedawno na zapleczu rosyjskiej Superligi jeden z siatkarzy popełnił samobójstwo, przez to że klub nie wypłacał mu wynagrodzenia przez długi czas, a jednocześnie zagroził, że jeśli odejdzie z klubu, to należnych mu pieniędzy nigdy nie odzyska.
Realia właściwie są takie same jak w przypadku pracowników, którzy pracują w każdym innym zawodzie i nagle przestają otrzymywać pieniądze. Należy pamiętać o tym, że kariera zawodowa siatkarza nie trwa kilkadziesiąt lat, na tym najwyższym poziomie to raczej kilkanaście lat, o ile zdrowie pozwoli. Więc wiadomo, że jeśli przydarzy się sytuacja kompletnej niewypłacalności klubów, a takie sytuacje w historii miały miejsce i teraz chociażby nie wiadomo jak skończy się historia Stoczni Szczecin, to na pewno nie jest to łatwe.
Jest też grono siatkarzy młodych, czy po prostu mniej zarabiających i każdy ma swoje życie, a niektórzy również rodzinę na utrzymaniu. Trzeba zapłacić chociażby za wynajem mieszkania czy raty za kredyt i sprawa zaczyna się robić bardzo problematyczna. Na szczęście nie mamy tak skrajnych sytuacji, jak ta wspomniana z Rosji. Profesjonalny sportowiec chciałby ze swojej profesjonalnej gry po prostu żyć.
A co w przypadku niewypłacalności klubów?
Tutaj pojawia się kolejny problem do rozwiązania przez PLS, czyli sąd polubowny, który jest pierwszą instancją do rozwiązywania sporów majątkowych, czy też jakichkolwiek innych. W tej kwestii liczę na Pawła Zagumnego, że on znajdzie sposób na usprawnienie pracy tego sądu. Na ten moment jest to indywidualna sprawa każdego kontraktu, ale najlepsze byłoby rozwiązanie w postaci odgórnego ustalenia, że po jakimś czasie braku zapłaty, na przykład po 60 dniach, zawodnik może natychmiastowo rozwiązać kontrakt z klubem. Moim zdaniem sensowne rozwiązanie.
Zaznaczę, że nikomu - ani zawodnikom, ani menedżerem, ani prezesem - nie zależy na tym żeby zabijać kluby. Zazwyczaj wykazujemy bardzo dużą cierpliwość i staramy się im pomagać w danych sytuacjach, chyba że już po prostu się nie da, wtedy zaczynamy jakieś swoje argumenty wysnuwać i wtedy przydają się odpowiednie instytucje żeby takie problemy rozwiązywać.
Zagrożenie może być takie, że jeśli nagle wprowadzi się jakieś ostre kary to może się okazać, że niewiele klubów w takiej nowej rzeczywistości będzie w stanie funkcjonować.
Ja uważam, że regulamin komisji licencyjnej powinien przewidywać system tzw. "miękkich kar", a jego celem powinna być chęć pomocy klubowi w postaci nakazania robienia porządku, bo jeżeli jakieś problemy będą się stale nawarstwiać, to w końcu ich odkręcenie może okazać się niemożliwe.
Oczywiście może to też doprowadzić do takiej sytuacji jak na przykład w klubie z Warszawy, że w końcu pojawił się właściciel, który uporządkował sprawy z nim związane i posprzątał bałagan po AZS Politechnice Warszawskiej. Gdyby ktoś wcześniej zaczął obligować Warszawę do tego żeby porządek zrobić, a nie holował jej, to nie wiadomo czy by się taki właściciel jak ONICO znalazł, ale być może klub wcześniej zacząłby reagować na sytuację finansową.
Druga część wywiadu pojawi się w niedzielę, 17 lutego.
Czytaj też: Lincoln Williams: To pewne rozczarowanie. Ale z chęcią wrócę do Polski