- Czy może być jakaś edycja Ligi Mistrzów bez meczów PGE Skry Bełchatów z Cucine Lube Civitanova? - zażartował Carlo Perri, team manager włoskiego zespołu, zaraz po wejściu do sali konferencyjnej.
Do tego rywala wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić. Cały czas to drużyna z topu, a starcie z sezonu 2014/15 na długo wszystkim zapisało się w pamięci. Polskiej ekipie dało bowiem szansę na walkę... z kolejną włoską drużyną, Sir Safety Perugia. To był początek starć polsko-włoskich i tygodnie, które zespół i kibice zapamiętają na długo, bowiem później mieli okazję grać w Final Four w Berlinie.
- Siatkówka we Włoszech ma fajny klimat, spacery nad morzem w Civitanova, świetna pogoda - to na pewno dobrze wpływa na atmosferę i to, że tam gramy. W samym przekazie medialnym to też pozytywnie wpływa, że mierzymy się z takimi, a nie innymi ekipami. Włochy to silny ośrodek na mapie siatkarskiej - tłumaczył Tomasz Koprowski, dyrektor marketingu PGE Skry Bełchatów.
[color=black]ZOBACZ WIDEO Andrew Cole: Robert Lewandowski idealny dla Manchesteru United
[/color]
Gdyby nie fakt, że zarząd kiedyś podjął decyzję, żeby podróżował on razem z drużyną, pewne rzeczy nie byłyby przekazywane do szerszego grona. - Każdy wyjazd jest jakąś historią - dodał.
Czytaj też: Liga Mistrzyń: zespół Joanny Wołosz szalenie blisko finału. Utrącił skrzydła Fenerbahce Stambuł
To właśnie w Perugii okazało się, że Facundo Conte nie ma ze sobą koszulki, a ponieważ był on kluczowym zawodnikiem, bez którego trudno byłoby wygrać, to trzeba było działać. W przekazie telewizyjnym było widać, jak wspólnymi siłami tworzy się numer 7 na koszulce z pomocą... kleju (pozyskanego w hali) i plastra. - Pokazaliśmy, jak zależy nam na tym, żeby supervisor zaakceptował strój. Po powrocie z owego meczu zepsuł nam się autobus, co oczywiście przekazałem w social mediach, automatycznie powstało zainteresowanie i kibice wysyłali wyrazy współczucia. Ostatecznie spóźniliśmy się na lot z Rzymu do Warszawy i wracaliśmy przez Tallinn. Takie historie funkcjonują tylko wtedy, kiedy klub stawia na marketing i wysyła kogoś z drużyną - opowiadał Koprowski.
W kolejnych latach takich zabawnych, choć niefortunnych historii nie było, ale co roku dochodziło do starć polsko-włoskich i zawsze spotkania odbywały się w Atlas Arenie i cieszyły się jednakowym zainteresowaniem. Nie inaczej jest teraz, chociażby ze względu na to, że to pierwszy mecz w sezonie rozgrywany w Łodzi.
Czytaj też: Jakub Kochanowski po porażce PGE Skry Bełchatów: Graliśmy jakby na zaciągniętym hamulcu ręcznym
- Jesteśmy klubem z Bełchatowa i cały czas to będziemy podkreślać, że tam jest nasz dom i nasza hala. Nasze działania sprawiły, że jesteśmy popularni też poza Bełchatowem, co widać po frekwencji podczas naszych meczów wyjazdowych. Przyciągamy najwięcej kibiców. W każdym sezonie naszym celem jest rozegranie przynajmniej jednego spotkania w Łodzi, żeby wyjść szerzej do fanów - wyjaśnił dyrektor marketingu.
Promocja i sprzedaż biletów zaczęła się zaledwie na osiem dni przez samym meczem. A mimo to zainteresowanie było ogromne. - To dodatek, że po drugiej stronie siatki staną Bruno, Juantorena czy Leal. Nie przenieśliśmy siły działań na promocyjnych przeciwnika, ale skupiliśmy się na swojej drużynie - dodał. - Po samej konferencji odczułem, że oni naprawdę cieszą się, że tu są. Bruno Rezende i Dragan Stanković mają na pewno utarte schematy, jeśli chodzi o to, co mówią w takich sytuacjach, widać było, że są zadowoleni (więcej można przeczytać TUTAJ - przyp. red.), bo dla nich takie widowiska to sama przyjemność - stwierdził Koprowski.
Środowy mecz będzie o tyle wyjątkowy, że w Lidze Mistrzów nie będzie Final Four, ale finał w Berlinie, w którym zagrają tylko dwie ekipy, co jest stawką dwumeczu PGE Skry z Cucine Lube. Początek o godz. 18.