[b]
Z Ankary - Krzysztof Sędzicki[/b]
Pobudka o 4:50 czasu lokalnego, bo o tej godzinie - zgodnie z islamskim zwyczajem - Muezin nawołuje do pierwszej modlitwy przed wschodem słońca. Takie zawołania w ciągu dnia będą jeszcze cztery - Dur w południe, Asr po południu, Magrib przed zachodem słońca i Isza po zmroku. Tak się tu po prostu żyje, w końcu islam jest religią dominującą.
Z geograficznego punktu widzenia wychodzi na to, że decydujące mecze mistrzostw Europy odbywają się w Azji. Zresztą nie pierwszy raz, bo doskonale pamiętamy choćby rok 2003, kiedy w hali im. Mustafy Kemala Atatürka Polki zlały gospodynie w trzech setach i w nieco ponad godzinę uciszyły niesamowicie głośną dziesięciotysięczną publiczność, choć do hali ponoć mogło wejść około dwa tysiące widzów mniej.
Zobacz także: Tak Andrzej Niemczyk został tureckim sułtanem
W sobotę znów spotkamy się z Turczynkami w Ankarze, ale w położonej o kilkaset metrów dalej Ankara Arenie, w której trybuny położone są tak blisko boiska, że kibice będą chcieli zrobić nam piekło. Ilu ich będzie? Trudno oszacować. Jedne źródła podają, że pojemność obiektu to osiem tysięcy, ale ćwierćfinał z Holandią oglądało dziesięć tysięcy. Niektóre źródła mówią nawet o dwunastu tysiącach na meczu z Polską. Na pewno wielu z nich pamięta, co działo się szesnaście lat temu.
ZOBACZ WIDEO Mistrzostwa Europy siatkarek. Turczynki na drodze Polek. "Dziewczyny są żądne medalu"
- Państwo z Polski? - zapytano w recepcji hotelu nieopodal hali.
- Tak.
- Na siatkówkę?
- Oczywiście!
- Fantastycznie, zapowiada się znakomity mecz! - mówi jeden z hotelarzy.
Tak, Ankara żyje tym turniejem. Im bliżej hali, tym więcej jest plakatów z ich ulubienicami. Nie trzeba zresztą nikogo przekonywać do oglądania meczów, jeśli w tym kraju znajdziemy trzy bardzo silne drużyny kobiece - Eczacibasi, VakifBank i Galatasaray. Co prawda wszystkie są ze Stambułu, ale w chwili, gdy najważniejsze jest dobro krajowe, nie ma to znaczenia.
Zwłaszcza, że nigdy w historii siatkarkom reprezentacji Turcji nie udało się zdobyć złota mistrzostw Europy. Najbliżej były właśnie w 2003 roku, ale wtedy dała o sobie znać pewność siebie tureckiego narodu. Opowiadała o tym Małgorzata Glinka-Mogentale w wywiadzie dla WP SportoweFakty (można go przeczytać TUTAJ). Siatkarki przyjechały do hali już z wieńcami na głowach jako przyszłe triumfatorki.
Od 1997 roku kwestia złota mistrzostw Europy rozstrzyga się między Włochami, Rosją, Serbią i Polską. Trzy z czterech wymienionych drużyn przyleciały właśnie do Ankary walczyć o kolejne złoto. Wydaje się, że wróciliśmy tu, gdzie nasze miejsce, choć - biorąc pod uwagę dorobek indywidualny poszczególnych zawodniczek - wydajemy się tu kopciuszkiem.
Ale kto zabroni nam marzyć o wielkim balu? My już możemy być dumni z naszych dziewczyn. A one na tym nie poprzestają, bo odważnie deklarują walkę o medal. Aż by się chciało zaczerpnąć od nich tej pewności siebie. Choć straciliśmy właśnie atut gospodarza, drugą najprzyjemniejszą rzeczą po grze przed własną publicznością jest właśnie walka o uciszenie miejscowej publiki. W sobotę o 18:30 (w Turcji będzie 19:30) nadarza się fantastyczna okazja, by to zrobić.
To Turczynki są na musiku. To one przyjęły sobie za punkt honoru złoto na własnej ziemi. Zrobią wszystko, by to osiągnąć. A już raz zdołały się potknąć w meczu z Serbkami. Poza tym, mało brakowało a z turnieju w 1/8 finału wyrzuciłyby je Chorwatki. Trener Giovanni Guidetti, który cieszy się ogromnym zaufaniem, musi też zmagać się z nieustającą presją. Z drugiej strony, kto jak nie on ma poprowadzić tę reprezentację do złota?
Zobacz też: Giovani Guidetti obawia się Malwiny Smarzek-Godek i Magdaleny Stysiak
Witamy w tureckim piekle. Ogień ten możemy albo ugasić, albo jeszcze bardziej podjuszyć.
Oglądaj siatkówkę kobiet w Pilocie WP (link sponsorowany)