LSK. Amerykanka Hillary Hurley Reynolds tajną bronią kaliszanek. "Hamsa chroni mnie przed negatywną energią"

WP SportoweFakty / Justyna Serafin / Na zdjęciu: Hillary Hurley Reynolds
WP SportoweFakty / Justyna Serafin / Na zdjęciu: Hillary Hurley Reynolds

Siatkarki MKS-u Kalisz pokonały zespół Wisły Warszawa 3:2 i odniosły czwarte zwycięstwo w sezonie. - Jestem bardzo dumna, że moja drużyna pozostawiła tego wieczoru na parkiecie tyle serca i determinacji - powiedziała po meczu Hillary Hurley Reynolds.

[b]

Piotr Woźniak, WP SportoweFakty: Straciłyście w Warszawie punkt, ale patrząc na przebieg tego spotkania, musicie chyba być zadowolone z wyniku 3:2. Jak wyglądał ten mecz z pani perspektywy?
[/b]
Hillary Hurley Reynolds, przyjmująca Energi MKS-u Kalisz- Ten mecz, aż do ostatniej piłki, był prawdziwą siatkarską wojną. Jestem bardzo dumna, że moja drużyna pozostawiła tego wieczoru na parkiecie tyle serca i determinacji. To była długa droga w poszukiwaniu pewności siebie. Starałyśmy się nie ulegać emocjom. Pokazałyśmy, że jesteśmy w stanie wykrzesać z siebie to, co najlepsze, niezależnie od tego w jak trudnej sytuacji się znajdujemy.

Przed meczem z beniaminkiem Ligi Siatkówki kobiet miałyście na koncie 3 zwycięstwa i 6 porażek. Jak udało wam się odgonić czarne myśli związane z takim, mało optymistycznym, bilansem?

Wydaje mi się, że tylko ciężka praca na treningu pozwoliła zapomnieć o tym, że ostatnio nie wiodło nam się najlepiej. Czułyśmy, że możemy wrócić na zwycięską ścieżkę. Jeszcze raz powtórzę - jestem dumna z tego jak każda z nas reagowała na to, co dzieje się na parkiecie i nie zmieni tego nawet fakt, że musiałyśmy rozegrać aż pięć setów.

ZOBACZ WIDEO: Wilfredo Leon świetnie czuje się w reprezentacji Polski. "To wszystko posłuży za rok"

Nie oddadzą tego statystyki, ale w drugim secie została pani bohaterką swojej ekipy, bo po trzech niewykorzystanych setballach zrobiło się nerwowo. Najpierw zakończyła pani jedną z dłuższych wymian w meczu, a w ostatniej akcji tej partii, dzięki pani zagrywce, koleżanki mogły zapunktować z piłki przechodzącej.

To prawda! Takich momentów zwrotnych było jednak zdecydowanie więcej, bo warszawianki naprawdę rzuciły wszystko na szalę. To są takie akcje, które na pewno zapamiętamy. Punkty zdobywane, gdy ważą się losy seta, świadczą o wartości zespołu.

Jest pani jedną z najlepiej punktujących ligi, choć w zespole MKS-u Kalisz trudno jest jednoznacznie przykleić zawodniczkom konkretne "łatki". Podczas meczu w Arenie Ursynów również życie zaserwowało wam nieco inny scenariusz...

Prawdę mówiąc to nie myślałam o swojej roli zbyt dużo, bo jestem zawodniczką, która z chęcią podejmie się każdego zadania, które może przybliżyć nas do sukcesu. Uważam, że czasami wprowadzanie pozytywnej atmosfery może być równie wartościowe co punktowanie rywalek. Obie te czynności dają mi mnóstwo radości. Zdaję sobie sprawę, że w sobotę nie byłam tak efektywna na boisku. Jestem "szczęściarą", że w zespole mamy takie zawodniczki jak Ewelina (Brzezińska - przyp.red.), które mogą przechylić szalę zwycięstwa na naszą korzyść. Niezależnie od tego, czy zaczynają mecz w szóstce, czy też z ławki dla rezerwowych.

Zwiedziła pani duży kawałek świata, zaczynając od gry w lidze szwedzkiej, po szwajcarską czy koreańską, a kończąc na włoskiej Serie B. Jak na tym tle prezentuje się LSK i dlaczego pani wybór padł właśnie na polską ekstraklasę?

Staram się, żeby każdy sezon był dla mnie nowym wyzwaniem, a polska liga jest silna. Być może jest kilka zespołów, które już teraz zadomowiły się na czubku tabeli, ale zdecydowania większość ekip prezentuje zbliżony poziom. Ani razu nie przeszło mi przez myśl: "o, ten zespół rozniesiemy w pył" albo "musimy się nastawić na tęgie lanie". Tak naprawdę wychodząc na boisko przeciwko ostatniej w tabeli Wiśle Warszawa jedyne czego byłam pewna, to że mamy szansę na wygraną.

Czy czuje pani, że w pewien sposób dołożyła swoją cegiełkę do tego, aby coraz więcej siatkarek szło w pani ślady i z ligi uniwersyteckiej trafiło do Europy?

Tak mi się wydaje, ale mnóstwo zawodniczek miało w tej popularyzacji swój udział. Wiele zmieniło się od 2012 roku, gdy zdecydowałam się wyjechać do Europy. Na swojej drodze spotkałam jednak kilka Amerykanek, które zdecydowało się na podobny ruch. Myślę, że udaje się przekonać młode dziewczyny, że możliwość uprawiania ukochanego przez nie sportu, rywalizacji i zwiedzenia kawałka świata jest czymś pięknym. To bardzo poszerza horyzonty i mam nadzieję, że taki pomysł na życie będzie zyskiwał na popularności.

Od całkiem niedawna spikerzy na meczach MKS-u Kalisz muszą zachować szczególną uwagę przy czytaniu pani nazwiska. Czy po ślubie siatkówka nie zeszła nieco na drugi plan?

Właściwie, wprost przeciwnie! Luke (Reynolds - przyp.red.) jest asystentem trenera w Jastrzębskim Węglu. Siatkówka jest więc w naszym życiu od bardzo, bardzo dawna. Teraz oboje przebywamy w Polsce, dlatego jest to wymarzona sytuacja dla obu stron.

Zauważyłem, że na pani lewym ramieniu widnieje tatuaż. Pełni on jakąś szczególną rolę?

Tak, mam ich kilka. Ten na ramieniu to Hamsa. Ręka z okiem w środku, która ma za zadanie chronić mnie przed jakąkolwiek negatywną energią z zewnątrz. Symbol pochodzi z buddyzmu, ale jest też obecny w innych filozofiach wywodzących się z Bliskiego Wschodu. Turcy mają swój amulet Nazar, który spełnia bardzo podobną rolę.

A więc to dlatego zawodnicy trafiający do Polski zza oceanu zawsze mają tak optymistyczne podejście do życia...

Dzięki temu mogę pozostawać pozytywna cały dzień! Staramy się jak możemy, miło, że z boku jest to w ten sposób odbierane.
Zobacz również:

Zmiany bronią Stephane'a Antigi w Developresie. "Każda z siatkarek jest gotowa do gry w każdym momencie"
LSK. Agnieszka Bednarek: Nie mamy monopolu na zwycięstwa

Komentarze (0)