LSK. Wojciech Kurczyński: To byłaby sztuka dla sztuki

Materiały prasowe / #VolleyWrocław / Na zdjęciu: trener Wojciech Kurczyński
Materiały prasowe / #VolleyWrocław / Na zdjęciu: trener Wojciech Kurczyński

To trudny czas dla siatkarek #VolleyWrocław. W Legionowie ekipa z Dolnego Śląska przegrała już po raz siódmy. Ponownie daremne okazały się wysiłki Aleksandry Rasińskiej. - Gra innymi zawodniczkami byłaby sztuką dla sztuki - mówił Wojciech Kurczyński.

[b]

Piotr Woźniak, WP SportoweFakty: Niemal od samego początku meczu w Legionowie wasz plan na to spotkanie musiał zostać dość zmodyfikowany, po tym jak w pierwszym secie kontuzji doznała Kinga Kasprzak. Jak na ironię w drugiej partii pana podopieczne zagrały koncertowo. Dlaczego nie udało się pójść za ciosem?[/b]

Wojciech Kurczyński, szkoleniowiec #VolleyWrocław: - Myślę, że to trochę łączy się z urazem Kingi. Mam na ten moment trzy przyjmujące, z których mogę korzystać, ale Roksana Wers wraca do grania po poważnej kontuzji. Cieszy to, że jest coraz bliżej swojej optymalnej formy. Trzon drużyny na tej pozycji stanowią natomiast Kinga Kasprzak i Natalia Murek i w momencie pojawienia się choćby drobnych urazów brak głębi składu bardzo nam doskwiera. W Legionowie zmiany nie było także na środku siatki, tutaj za wszystko odpowiedzialne są tylko dwie zawodniczki. Jeżeli każda z zawodniczek nie "odpaliła" na 100 proc. i nie miała swojego dnia to nie było jak ukryć naszych mankamentów.

Trener Alessandro Chiappini reagował za to szybko, a niemal wszystkie zmienniczki spełniły swoje zadanie...

-  Dla porównania, gdy w drugim secie kryzys przechodziły legionowianki, Strantzali mogła zejść z boiska, a za nią pojawiła się Fidon-Lebleu. Francuska w ogóle nie obniżyła poziomu sportowego rywalek. Kiedy trochę "zacięła się" Maja Tokarska, świetnie w polu zagrywki zastąpiła ją Ala Wójcik. To jest ta różnica, która dzieli obie drużyny. Gdyby tej głębi składu nie było w obozie DPD Legionovii Legionowo, to mielibyśmy dużą szansę na wygraną. My nie mogliśmy zmienić poziomu gry wprowadzając zawodniczki z ławki.

ZOBACZ WIDEO: Wilfredo Leon świetnie czuje się w reprezentacji Polski. "To wszystko posłuży za rok"

To kolejny mecz, w którym gra zespołu z Wrocławia jest dość łatwa do przewidzenia. 46 ataków i 26 punktów waszej liderki doskonale pokazują, że #VolleyWrocław to w tym sezonie głównie Aleksandra Rasińska. Jaki ma pan sposób na zmianę tych proporcji udziału poszczególnych zawodniczek w grze ofensywnej?

- To może się zmienić tylko, jeżeli pozostałe zawodniczki dołożą od siebie lepszą skuteczność w ataku. Rozkład w ofensywie wyglądałby wtedy zupełnie inaczej. Jeżeli chodzi o grę formacji blok-obrona to prezentujemy się bardzo dobrze i widać efekty naszej pracy na treningach. Również na przyjęciu nie odstajemy od innych ekip. Problem zaczyna się, kiedy mówimy o ataku.

Jak duży jest to problem?

- Gdyby dziewczyny miały ponad 30 proc. efektywności w ataku to wtedy rozgrywające mogłyby spokojnie posyłać do nich piłki. Na razie tylko Oli udaje się przebić te 40 proc., a dalej na skrzydłach ta dysproporcja jest zbyt duża. Nie można grać na siłę przez inne zawodniczki, bo to nie przynosi nam punktów. Trochę sztuką dla sztuki byłoby unikanie naszej atakującej, skoro wymaga tego sytuacja i warunki meczowe.

W środę szansę gry w wyjściowej szóstce otrzymała Natalia Gajewska. Do tej pory to Dominika Mras była tą podstawową rozgrywającą #VolleyWrocław. Czym podyktowana była ta rotacja w składzie?

- Ostatnie spotkania rzeczywiście w szóstce rozpoczynała Dominika, ale Natalia dała świetną zmianę podczas meczu w Radomiu. Obserwowaliśmy ją na treningach i tam również Gaja prezentowała się bardzo dobrze. Stąd taka, a nie inna decyzja. Chcieliśmy sprawdzić, jak ten wariant sprawdzi się w warunkach meczowych. Szukaliśmy rozwiązań, ale te nie przyniosły efektu. Wydaje mi się, że zespół lepiej funkcjonował, gdy z powrotem na boisku pojawiła się Dominika.

Od 2013 roku pracował pan jako statystyk, później jako II trener zespołu z Wrocławia. Przez ten czas w klubie zmieniło się bardzo wiele, a jak zmieniała się pana praca?

- Miałem przyjemność pracować jako statystyk z czołowymi siatkarkami świata i chyba nie ma w tym stwierdzeniu przesady. Przez kilka ładnych sezonów biliśmy się o medale. Wiem jakie wzorce można naśladować. Później, w roli drugiego trenera, współpracowałem znów z bardzo wartościowymi zawodniczkami, część z nich nawet ostatnio uczestniczyła w Klubowych Mistrzostwach Świata. To były takie dziewczyny jak Micha Hancock, czy Megan Courtney. Do tego w naszych szeregach znajdowała się cała plejada gwiazd polskiej siatkówki - Asia Kaczor czy Katarzyna Konieczna. Na tym mój warsztat trenerski na pewno zyskał.

Teraz już bezpośrednio bierze pan odpowiedzialność za to, jak zespół zachowuje się na boisku. Wpływanie na mentalność drużyny, motywowanie jej w trudnych chwilach, to coś, co wcześniej było panu obce?

- To prawda. Ostatnie trzy sezony to jednak zupełnie inny, specyficzny rodzaj pracy. Mamy bardzo młody zespół, na innym poziomie sportowym. Sposoby dotarcia do poszczególnych zawodniczek też są zupełnie inne. Bardzo cenię sobie tego rodzaju wyzwanie. Uważam, że również jest to dla mnie bardzo rozwijający czas. Cały czas szukamy metod, które pozwolą mi z tą grupą osiągnąć zamierzone efekty. Musimy poświęcać więcej czasu na eliminowanie błędnych nawyków, czy doskonalenie techniki. Kwestia motywacji również jest ważna, czasami może być kluczowa, ale musi za nią iść poziom sportowy. Zaangażowania czy braku odwagi dziewczynom nie mogę zarzucić, ale zwyczajnie zdrowie i umiejętności, w tym momencie, nie pozwalają nam na więcej. 

Zobacz również:
LSK. ŁKS Commercecon Łódź polubił grę w tie-breakach. Krystyna Strasz: Powoli łapiemy swój rytm
LSK. Magdalena Damaske: Najtrudniejszy w powrocie był strach przed tym, że znów coś mi się stanie

Źródło artykułu: