[b]
Krzysztof Sędzicki, WP SportoweFakty: Odpoczęła pani po kwalifikacjach olimpijskich? Na razie chodzi mi o czysto fizyczny aspekt, bo to były cztery mecze w pięć dni.[/b]
Magdalena Stysiak, przyjmująca reprezentacji Polski: Tak, już w niedzielę wróciłam do Włoch. Ale odczuwałam turniej. Moje nogi były bardzo zmęczone, ale w klubie spotkałam się ze zrozumieniem. Nasi fizjoterapeuci pomogli mi wrócić do sprawności.
Czytaj także: Budujące słowa Doroty Świeniewicz. "Dawno nie mieliśmy takiej reprezentacji"
A te mecze były też wymagające psychicznie, zwłaszcza ten z Turcją. Długo pani dochodziła do siebie po nim? Siedzi on jeszcze w głowie?
Już nie ma co do niego wracać, bo czasu się nie cofnie, ale ja go przeżyłam bardzo. Byłyśmy o malutki krok od finału. Wierzę, że w tym finale wygrałybyśmy z Niemkami, bo byłyśmy bardzo bojowo nastawione. Trudno, stało się. To są Turczynki. Należą im się brawa. Rozmawiałam z nimi po meczu. Też się go obawiały. Bały się panicznie, ale finalnie... może miały trochę więcej szczęścia? Cóż, teraz cieszą się z awansu.
To też było największe wyzwanie w pani karierze. Otrzymywała pani ważne piłki. Czuła pani tę odpowiedzialność?
Tak, zdawałam sobie sprawę, że muszę wziąć niektóre ważne momenty na swoje barki i to udźwignąć. Miałam tego świadomość i byłam na to przygotowana.
ZOBACZ WIDEO Paweł Fajdek: Warto doceniać inne dyscypliny
A dużym problemem było przestawienie się na lewe skrzydło? Znów musiała pani wrócić do przyjmowania.
Było strasznie ciężko, bo nie grałam pół roku na przyjęciu, choć je trenowałam. Prosiłam czasem trenera w klubie po treningach, by poćwiczyć ten element. Gdy zaczęła się kadra, trochę to przyjęcie szlifowałam, ale tak naprawdę to wszystko bazowało na ataku. W Savino Del Bene Scandicci grałam przecież wszystkie mecze na ataku. Przyjechałam do Polski i okazało się, że... biegałam w obronie w VI strefie. To było na początku śmieszne. Na szczęście potem z treningu na trening było już coraz lepiej. Grałam już przecież na tej pozycji. Tego się nie zapomina.
Spotkałem się z opinią po turnieju w Apeldoorn, że ta reprezentacja musi ileś meczów przegrać, by później zacząć wygrywać. Pani zdaniem ta kadra urosła po kwalifikacjach?
Oczywiście! My pokazujemy się z coraz lepszej strony z turnieju na turniej. Także gramy w podobnym składzie, bo nie ma raptem kilku zawodniczek. Wierzę, że w kolejnych turniejach - mistrzostwach Europy czy świata pokażemy dobrą siatkówkę i zaczniemy coś osiągać. Zespół cały czas jest młody. To jest kadra na lata. Jeśli my już teraz pokazałyśmy dobrą siatkówkę, to wierzę, że w przyszłości będzie lepiej.
Wtedy trzeba będzie oczywiście brać pod uwagę także te ekipy, których w Apeldoorn nie było. Ta kadra przeskoczyła pewien poziom, choć gdy przyszło co do czego, wicemistrzynie Europy - Turczynki - były lepsze. A Serbki na razie chyba wciąż jeszcze są na nieosiągalnym poziomie.
Czy ja wiem czy nieosiągalnym? Zależy od dyspozycji dnia. Owszem, grają bardzo dobrą siatkówkę, są znakomite zawodniczki, ale popatrzmy też, kto gra w tej Serbii. Dziewczyny zaraz będą kończyć karierę reprezentacyjną. Odejdą 3-4 podstawowe zawodniczki i drużyna za chwilę będzie na naszym poziomie. To nie będzie poziom nieosiągalny. Ale oczywiście każdemu przeciwnikowi należy się szacunek. Znajmy też swoje miejsce w szeregu po tym turnieju, bo na razie nic nie wygrałyśmy. Ale ta siła rośnie i wierzę, że z taką potęgą jak Serbia, Włochy czy Turcja niedługo będziemy mogły się bić. I będą to mecze na poziomie.
Odnosiłem wrażenie, że w Holandii musiała pani trochę gonić piłki dogrywane na skrzydło. To była kwestia zbyt małej liczby treningów czy okoliczności meczowych np. nietypowa hala przeszkadzała?
Trochę hala przeszkadzała, ale nie mogłyśmy na to zwalać, bo grałyśmy w niej już nie raz i nie dwa.
I nawet była szczęśliwa w Lidze Narodów.
Właśnie! Wiedziałyśmy jakie będą warunki. A co do wystawy... tu było różnie. Raz było dobrze, raz ja byłam za późno, innym razem Asia Wołosz przyspieszyła piłkę. Oczywistym jest, że musiała grać trochę wyżej niż na przykład z Natalią Mędrzyk. Potrzebuję wyższej piłki. Gdy ją dostanę, poradzę sobie na podwójnym czy potrójnym bloku. Ale wydaje mi się, że te piłki były dobre.
Oglądała pani końcówkę czwartego seta później w telewizji?
Nie oglądałam. Nawet nie wiem, co dzieje się w internecie. Odcięłam się totalnie.
Co działo się w waszych głowach w tym decydującym momencie? Niektórzy mówią, że o taktyce wtedy się już nie myśli.
To był bardzo ciężki moment. Człowiek funkcjonuje według pewnego automatyzmu. Trudno, poszła piłka nad blokiem, ale wpadła w aut. Myśli się: "a może się zaczepi o blok, a może wpadnie?". Wiedziałam, że gdybym ją zagięła, wróciłaby pod nogi. To jest ryzyko. Nie ma co do tego wracać. Ale myślę, że ten mecz da nam dużo doświadczenia. Tu było mnóstwo dobrych, siatkarskich akcji.
Zobacz także: Malwina Smarzek-Godek może odpocząć od kadry. Przejściowy rok reprezentacji
Ta kadra ma szansę funkcjonować tak jak wcześniej, przed listem do PZPS? Słyszeliśmy przed turniejem, że "problemy nie są rozwiązane, a odłożone na bok".
Proszę się nie bać. Zobaczcie, jak wyglądałyśmy na tym turnieju. Jak ktoś nie znał sytuacji, nie poznałby, że była jakaś afera w naszej reprezentacji. Świetnie się dogadywałyśmy. To był klucz do tego. Jeśli ktoś wie, że chce coś osiągnąć, odkłada się sprawy na bok. Nikt nie myślał o aferze. Było - minęło. Nie ma co do tego wracać. To już przeszłość. Tak samo jak mecz z Turcją. Czasu się nie cofnie. Zostało jak zostało. Zajmujemy się tym, co przed nami.
Na następnej stronie przeczytasz o tym, jak Magdalena Stysiak urosła 26 centymetrów w ciągu jednego roku i o tym, jak kibicuje jej rodzinny Turów
[nextpage]A ja jednak cofnę się do historii, ale do momentu, gdy zaczynała pani grać w siatkówkę. Predysponowały panią warunki fizyczne. Kiedy pani tak wystrzeliła w górę?
Z tym wiąże się pewna anegdota. W gimnazjum miałam zapisane w książeczce zdrowia, że od szóstej klasy podstawówki do pierwszej klasy gimnazjum urosłam... 26 centymetrów. Pielęgniarka nie mogła uwierzyć, ale tak było. Wtedy też zaczęły się wszystkie problemy ze zdrowiem - kolano, złamane biodro itd.
Zaraz, zaraz… w ciągu jednego roku 26 centymetrów?!
Tak! Nie wiem dokładnie, w którym momencie roku to było, bo takie badania wykonuje się raz do roku szkolnego, ale tak było zapisane.
W związku z tym nadal pani odczuwa to zdrowotnie? Musi pani dbać o stawy?
Tak, teraz nawet bardziej, bo przestałam rosnąć. We Włoszech przestały mnie boleć kolana. Ćwiczę prewencyjnie. Prewencja jest dla mnie najważniejsza, ale to nie oznacza, że mogę nic nie robić. Wtedy może wrócić wszystko.
A panuje takie przekonanie, że zawodniczki, które mają około dwóch metrów wzrostu są mniej zwrotne, wolniejsze. Nad tym pracuje się inaczej we Włoszech niż w Polsce?
Nigdy nad tym nie pracowałam. Gdy byłam mała, wszyscy się śmiali, bo już byłam wysoka i z chłopakami chodziłam po drzewach na wsi. Nie miałam problemów z ruchomością i nigdy nad tym tak specjalnie nie pracowałam.
Widziałem, że po mistrzostwach Europy odwiedziła pani swoją podstawówkę. Szkoła w Kurowie (nieopodal Wielunia - przyp. red.) była pełna.
Zawsze, gdy wraca się do rodzinnego miasta, jest miło. Ludzie bardzo mnie szanują. Pochodzę z Turowa, ze wsi. Widziałam zdjęcia, jak ludzie wywieszali banery na remizie, gdy grałyśmy w mistrzostwach Europy. Wrzucali do internetu pod hasłem: "Turów kibicuje". Niektórzy się wstydzą, że są ze wsi. Ja jestem dumna.
Czytaj również: Giovanni Guidetti docenił Biało-Czerwone. "Najtrudniejszy mecz w karierze"
Stała się też pani bardziej popularna. Założyła pani konto na Instagramie, a więc pojawia się więcej kontaktu z kibicami. Jak pani podchodzi do mediów społecznościowych?
Konto mam tylko prywatne. Na Facebooku wiem, kto prowadzi mój fanpage, choć dowiedziałam się, że w międzyczasie pojawiły się strony tworzone przez kibiców. Nie uważam siebie za osobę publiczną, by coś promować. Robię to dla mojej przyjemności.
Pytam w takim kontekście, że od ubiegłorocznej Ligi Narodów o reprezentacji Polski znów się dużo mówi, raczej pozytywnie. Zyskałyście sobie sympatię kibiców, jako zespół walczący.
My w Holandii nic nie musiałyśmy, bo nie byłyśmy w gronie faworytek. "Musiała" to Turcja i Holandia. My tylko "mogłyśmy". "Nigdy nic nie musisz, a zawsze możesz". Ja wychodzę z takiego założenia. Udowodniłyśmy sobie i kibicom, że dużo się zmieniło, że gramy dobrą siatkówkę, że złe rzeczy zniknęły. A to, że nam troszkę brakło... Cóż, Turcja to jest potęga. Ja uważam, że na igrzyskach osiągną dużo.
To wedle powiedzenia "nic nie musisz, a zawsze możesz", to co dalej pani
"może" osiągnąć w tym sezonie? Na myśli mam Savino del Bene Scandicci.
Teraz się zacznie ciekawe granie. Zaczyna się druga runda w Lidze Mistrzyń. Pojawiło się trochę zamieszania w klubie, bo zmienił się pierwszy i drugi trener, są też nowe zawodniczki. Mam nadzieję, że to wszystko będzie wyglądać dobrze. Mamy na sobie presję, ale i my chcemy grać jak najlepiej. Chcę się rozwijać i wiem, że dużo mi da gra tutaj. Mam wytyczone przez siebie cele i ich się trzymam.
Oglądaj siatkówkę kobiet w Pilocie WP (link sponsorowany)