Polski trener opowiada, jak wyjechał ze Szwajcarii. "O północy dostałem SMS-a"

W tym małym kraju liczba zakażonych koronawirusem przekroczyła już 10 tysięcy. Trener i statystyk siatkarskich mistrzów świata z 2014 roku - Oskar Kaczmarczyk - przez kilka dni niecierpliwie czekał na możliwość powrotu do Polski.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
Oskar Kaczmarczyk WP SportoweFakty / Asia Błasiak / Na zdjęciu: Oskar Kaczmarczyk
- 13 marca o godz. 16 zostałem powiadomiony, że sezon siatkarskiej ligi w Szwajcarii jest zakończony i mogę wracać do Polski. Trzy godziny później Rząd RP postanowił zamknąć granice... - wspomina polski trener Oskar Kaczmarczyk, w przeszłości statystyk reprezentacji Polski, która w 2014 roku zdobyła mistrzostwo świata, a potem asystent selekcjonera. Obecnie prowadzi szwajcarski Biogas Volley Naefels.

W tym momencie szkoleniowiec wraz z czterema rodakami (trenerem Filipem Brzezińskim oraz siatkarzami: Damianem Hudzikiem, Ernestem Plizgą oraz Michałem Godlewskim) rozpoczęli poszukiwania możliwości powrotu do Polski. - To były dni pełne niepewności i zwrotów akcji. Bardzo trudny okres, głównie polegający na wielu telefonach i czekaniu. W Szwajcarii mieliśmy tylko jeden samochód, którym mogliśmy wrócić do kraju, sponsor gwarantował nam drugi samochód, ale na gaz, którego w Niemczech nie da się zatankować. Plus te korki na granicach - mówi Kaczmarczyk.

Kwarantanna na sześciu metrach kwadratowych

O wiele bardziej komfortowym sposobem powrotu do ojczyzny był program #LOTdoDomu. Z tym, że początkowo Szwajcaria była krajem, z którego polskie samoloty nie planowały zabierać rodaków. Po pięciu dniach oczekiwania w Szwajcarii Kaczmarczyk w końcu doczekał się miłej niespodzianki.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Szalenie trudna sytuacja w światowym sporcie. "Nie ma rozgrywek, nie ma kibiców, nie ma pieniędzy"

- W środę (18.03. - przyp. red.), dokładnie o północy dostałem SMS-a, że w piątek organizowany jest lot. Trzech z nas kupiło bilet, a dwóch pozostałych w piątek rano ruszyło samochodem do Polski. Zajęło im to 20 godzin. Ja przyleciałem i odetchnąłem. Jestem już w Polsce, jestem już blisko rodziny, żony i dziecka.

Blisko, a jednak ciągle tak daleko. Kaczmarczyk - jak każdy Polak wracający z zagranicy - musiał poddać się obowiązkowej, dwutygodniowej kwarantannie. Jest zamknięty w pokoju, odizolowany od rodziny. Nie chce ich narażać na problemy.

Kaczmarczyk: - Wreszcie czytam tyle, ile zawsze chciałem, nadrabiam książkowe zaległości. Do tego Netflix, PlayStation, dużo w sieci można znaleźć fachowych webinarów, więc staram się nie marnować czasu, tylko dokształcać. Dotarł też do mnie sprzęt od firmy mojego przyjaciela, który mogę wykorzystać do aktywności fizycznej na 6 metrach kwadratowych. Dam radę.

Jedzenie pod drzwiami

Jedzenie, czyste ubrania i wszystkie inne rzeczy potrzebne do życia rodzina zostawia Kaczmarczykowi pod drzwiami. Ten je zabiera, jak nikogo już w pobliżu nie ma. I tak jeszcze przez kilka najbliższych dni.

Szkoleniowiec absolutnie nie żałuje decyzji o powrocie. Przyznaje, że w tych szalonych czasach było wiele argumentów, aby zostać w Szwajcarii, ale...

- Żaden nie równał się z tym, że chciałem po prostu być przy rodzinie - odpowiada Kaczmarczyk. - Przez wiele miesięcy jesteśmy rozdzieleni, dajemy sobie z tym radę, ale to sytuacja kryzysowa. Musiałem do nich wrócić, nawet jeśli teraz muszę i tak być od nich odseparowany na czas kwarantanny. Jesteśmy już razem i nie musimy się zastanawiać za ile dni czy tygodni znów się spotkamy.

Szwajcaria jest obecnie jednym z państw, które są najbardziej zaatakowane przez zarazę. W kraju, który ma mniej więcej pięć razy mniej mieszkańców niż Polska, liczba zakażonych jest aż 10-krotnie wyższa. Jedynie o wiele większe i potężniejsze państwa, jak Chiny, Włochy, USA, Hiszpania, Niemcy, Iran i Francja mają gorsze statystyki.

Zniknął papier toaletowy

Zdaniem Kaczmarczyka - chociaż dodaje, że nie jest ekspertem, a wiedzę czerpie z tego, co dowiedział się w Szwajcarii - punktem zapalnym były regiony (czyli kantony) włoskie przy granicy z tym krajem. - Codziennie w te miejsca przyjeżdża ponad 60 tysięcy Włochów do pracy - przekonuje.

Mimo że sytuacja w Szwajcarii jest bardzo trudna, to nie ma paniki. - Jak jeszcze byłem na miejscu, to panował absolutny spokój - twierdzi Kaczmarczyk. - Jeśli o jakimś kraju można powiedzieć, że był w miarę przygotowany do takiego kryzysu, to zaryzykuję i powiem, że była to właśnie Szwajcaria. Oczywiście są problemy z testami, ale jako jedno z pierwszych postanowień rządu były deklaracje finansowego wsparcia. To powoduje, że mieszkańcy tego kraju nie boją się o to, co będzie "po wirusie", dbają tylko o to, by rozwiązać dzisiejszy kryzys jak najszybciej.

Chociaż pewnego dnia z półek sklepowych, podobnie jak w Polsce i wielu innych krajach, zniknął nagle... - Tak, tak, papier toaletowy - uśmiecha się polski trener. - Co w tym jest, nie wiem.

Największa mobilizacja armii od II wojny światowej

Bardzo znaczącą decyzją rządu była mobilizacja miejscowej armii. W związku z tym, że Szwajcaria to kraj neutralny, to liczebność armii zawodowej jest bardzo niska (ok. 4 tys. osób). Natomiast każdy mężczyzna przechodzi odpowiednie szkolenia. I dlatego w ciągu zaledwie kilku dni do armii może dołączyć około 360 tys. żołnierzy.

Szwajcarskie źródła na razie mówią o mobilizacji ośmiu tysięcy żołnierzy. Zapewne w kolejnych tygodniach ta akcja zostanie zakrojona na większą skalę. Wojsko przecież pomaga w walce z koronawirusem. - To największa mobilizacja armii od czasów II wojny światowej - słusznie zauważa Kaczmarczyk.

Oprócz tego obostrzenia dotyczące codziennego życia są, a właściwie były jeszcze kiedy Kaczmarczyk przebywał w tym kraju, podobne do tych w Polsce. - Home office czy otwarte tylko wybrane sklepy, do których wpuszczana jest tylko ustalona liczba osób - to obraz jaki zapamiętał polski trener.

Szwajcarzy obiecali, że wypłacą wszystkie pieniądze

Co dalej? Kaczmarczyk ma podpisany kontrakt na kolejne dwa sezony. Czeka więc spokojnie na rozwój wypadków. Rozgrywki rozpoczną się dopiero jesienią. Sytuacja ogólnoświatowa powinna się uspokoić.

- Mój klub jest stabilny, z pewnością na kształt ostatecznego budżetu musimy poczekać, ale nic nam nie grozi - mówi. - Struktura finansowa naszego klubu to dwóch, trzech "dużych sponsorów" i ponad 200 "małych". Nikt nie wie ilu z nich się wycofa (...) Bardzo możliwe, że mimo stabilności klubu kolejny sezon zostanie rozegrany po prostu na zasadzie przetrwania.

I dodaje: - Klub zapewnił że wszystkie pieniądze z tego zakończonego przedwcześnie sezonu zostaną wypłacone. Gwarantowane były one również z zabezpieczeń umów na płaszczyźnie socjalnej.

Siatkarzom Biogasu Volley Naefels nie udało się awansować do fazy półfinałowej. Podopieczni Kaczmarczyka mieli walczyć o miejsca 5-8. Nagle przerwany sezon praktycznie nic nie zmienia w ich wyniku sportowym. - Odpadliśmy bardzo pechowo w ćwierćfinałach, po dwóch niezwykle zaciętych meczach - wspomina i nieco żałuje szkoleniowiec. - Wirus grypy (ale tej zwykłej, nie koronawirusa - przyp. red.) zdziesiątkował mój zespół i ostatecznie odpadliśmy z walki o czołowe lokaty w lidze.

Na koniec Kaczmarczyk wlewa w rozmowę sporą dawkę optymizmu. - Nie panikuję, działam zasadą małych kroków - mówi. - Po pierwsze dbam o bezpieczeństwo swoje i bliskich. Siedzimy w domu i czekamy. Ja zamknięty w małej celi. Za kilkanaście dni skończy mi się kwarantanna i w końcu będę mógł pomóc bliskim również fizycznie. A potem? Wierzę, że kolejny sezon będziemy mogli rozegrać "normalnie", więc po prostu po tym wszystkim spróbuję przygotować się najlepiej jak się da, do kolejnego wyzwania.




Czytaj także: Żona prosiła polskiego pięściarza, by uciekał przed koronawirusem. "Rzuć to wszystko" >>

Czytaj także: Paryż - Nicea: ten wyścig przejdzie do historii. Czarnej historii światowego sportu >>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×