Koronawirus. Wirusolog ocenia powrót kibiców do hal sportowych. "To będzie wielki test"

WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Paweł Grzesiowski
WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Paweł Grzesiowski

- Powinniśmy działać na poziomie lokalnym, powiatowym. Dziś halowe zawody sportowe w lubuskim to minimalne ryzyko. Co innego w niektórych powiatach na Śląsku - mówi dr Paweł Grzesiowski o nowych przepisach dotyczących imprez masowych.

W tym artykule dowiesz się o:

Maksymalnie 50 procent zajętych miejsc, co najmniej jedno wolne krzesełko między kibicami rozsadzonymi w rzędach naprzemiennie. Do tego obowiązek zakrywania ust i nosa, ale tylko do czasu zajęcia miejsca oraz w trakcie poruszania się po hali. Gdy usiądzie się już na swoim krzesełku, można zdjąć maseczkę.

To zasady, które obowiązują w czasie imprez masowych odbywających się w przestrzeni zamkniętej, między innymi w halach sportowych (także na stadionach boiskach, basenach, w siłowniach, klubach i centrach fitness), od 25 lipca. Rządowe rozporządzenie pozwala zatem, by na przykład na trybunach Ergo Areny w Gdańsku na meczu siatkówki zasiadło nawet 5 tysięcy kibiców. W hali Podpromie w Rzeszowie - około 2150 osób, a w bełchatowskiej Energii 1350.

Regulacje weszły w życie w czasie, w którym w Polsce odnotowuje się wzrost liczby osób chorych na koronawirusa. W drugiej połowie czerwca oraz lipcu dzienna liczba przypadków nie przekraczała 400. Tymczasem między 23 a 26 lipca każdego dnia było ponad 400 nowych zachorowań, przy czym w sobotę 25 lipca aż 584.

ZOBACZ WIDEO: PKO Ekstraklasa. Ośrodek Legia Training Center oficjalnie otwarty. Obiekt robi wrażenie!

Lepiej działać lokalnie

Czy w tej sytuacji nie jest zbyt wcześnie, by zezwalać na zgromadzenia tysięcy osób w halach, które w opinii epidemiologów stwarzają wirusowi lepsze warunki do przenoszenia się, niż otwarte stadiony? - Cała koncepcja jest według mnie taka, że rząd zaplanował wcześniej kolejne etapy odmrażania i teraz nie chce, albo nie może się wycofywać, choć sytuacja jest już inna niż w czasie projektowania tych kroków. Wycofanie się byłoby potwierdzeniem, że sytuacja jest zła - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty doktor Paweł Grzesiowski, immunolog i specjalista w dziedzinie profilaktyki zakażeń.

- To trochę pułapka. Odmrażanie jest zwiększaniem ryzyka wzrostu zakażeń, co do tego nie ma wątpliwości, ale nie da się żyć w zamrożeniu w nieskończoność - dodaje dr Grzesiowski. Specjalista immunolog zwraca uwagę na wyraźny wzrostowy trend liczby zachorowań w ostatnich dniach lipca i tłumaczy, że w takiej sytuacji najlepiej byłoby dołączyć do centralnego odmrażania działania lokalne - powinien powstać algorytm decyzyjny dla władz lokalnych, który pozwoli na regionalne zarządzanie kwarantanną.

Inne ryzyko w lubuskim, inne na Śląsku

- Już w maju mówiliśmy o tym, że powinniśmy działać w ten sposób. Na poziomie lokalnym, powiatowym. W tej chwili taki system staje się jeszcze bardziej potrzebny. Można by odstąpić od centralnie narzucanych zakazów właśnie na rzecz bardzo dobrego lokalnego zarządzania epidemią. Tam, gdzie zaczyna się dziać coś niedobrego, wprowadzamy ostrzejsze restrykcje, na przykład cofamy zezwolenie na wszelkie imprezy masowe powyżej 50 osób - uważa dr Grzesiowski. - Dziś zrobienie halowych zawodów sportowych w lubuskim wiąże się z minimalnym ryzykiem. Taka sama impreza w niektórych powiatach na Śląsku byłaby absolutnie niedopuszczalna, bo jest tam bardzo dużo zachorowań - wyjaśnia.

Nasz rozmówca podkreśla, że jeśli w czasie imprez sportowych w przestrzeni zamkniętej widzowie będą stosować się do zasad - nosić maseczki i zajmować co drugie miejsce, będzie to gwarantowało jakąś ochronę przed zarażeniami. Tłumaczy też, dlaczego w czasie przemieszczania się po hali maseczka jest konieczna, a po zajęciu miejsca można ją już zdjąć: - Maski mają pomagać ograniczać emisję wirusa w trakcie, gdy powstaje tłok, czyli podczas wchodzenia i wychodzenia. A jak już wszyscy siedzą, to dystans jest możliwy, dlatego można maskę zdjąć.

Wielki test z odpowiedzialności

Po powrocie kibiców siatkówki, koszykówki czy piłki ręcznej na hale najwięcej będzie jednak zależało nie od przepisów sanitarnych, a od zachowania ludzi. - To będzie wielki test z odpowiedzialności. Nie wiemy, czy jak na mecz albo na koncert przyjdzie pięciu kolegów, to będą się stosować do zasad, czy usiądą jeden obok drugiego. Jak jest się na imprezie, nie chce się pamiętać o obostrzeniach, kibicować w masce. I dlatego obawiam się, że nowe złagodzone przepisy prędzej czy później spowodują wzrost liczby zachorowań.

- Nie chciałbym, żebyśmy poszli tą samą drogą, co kilka innych krajów przed nami, na przykład Serbia, Izrael czy Rumunia. Tam pozwolono na wszystko, ludzie zaczęli chorować i władze postanowiły przywrócić restrykcje. Jesteśmy na takim etapie, że moglibyśmy nie powtarzać tych błędów, a zamiast tego wprowadzać zasady bardzo ścisłego limitowania imprez masowych, gdy sytuacja w danym powiecie jest zła. Mamy przecież wojewodów z bardzo dużymi uprawnieniami, którzy poprzez starostów powiatowych mogą zarządzić dwutygodniową przerwę w organizacji imprez - wskazuje specjalista w dziedzinie profilaktyki zakażeń.

- Mam w pamięci przykład Nowego Jorku, gdzie zarządzano kwarantanną na podstawie siedmiopunktowej skali opracowanej przez ekspertów burmistrza. Tak to powinno wyglądać, ale moim zdaniem lokalne władze nie odważą się na podejmowanie tego rodzaju decyzji, choćby ze względu na straty finansowe, jeśli nie będzie jasnych wytycznych i zasad opracowanych centralnie. Mam nadzieję, że się mylę, bo odpowiedzialne działanie jest teraz bardzo potrzebne. Jak zachorowań będzie dużo więcej, my tego nie powstrzymamy.

Niewidzialny przeciwnik jest najtrudniejszy

Grzesiowski przestrzega, by chroniąc się przed COVID-19, nie stracić czujności i nie dać się zwieść doniesieniom o kolejnych imprezach masowych, które nie stały się ogniskiem choroby i nie wywołały wzrostu liczby zachorowań. - W COVID-19 najgorsze jest to, że możemy nie wiedzieć, że ktoś jest zarażony. W przypadku wielu chorób widać objawy szybko. A koronawirusa nie widać. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, kiedy i w jakich okolicznościach się przeniesie. Organizujemy piętnaście imprez, nic się nie dzieje, więc wszyscy myślą, że można zorganizować szesnastą. I właśnie na tej szesnastej imprezie jest jeden chory, potem robi się z tego 100 chorych, a potem 1000. Dlatego koronawirusowi tak trudno zapobiec i dlatego środki profilaktyczne muszą być tak szerokie - wyjaśnia.

Czy Estończycy mieli prawo się bać?

Pytamy też dra Grzesiowskiego o sytuację sprzed kilku dni, gdy siatkarska reprezentacja Estonii w ostatniej chwili wycofała się z meczów z kadrą Polski w Łodzi, tłumacząc swoją decyzję ostatnimi wzrostami liczby zachorowań na COVID-19 w naszym kraju.

- Możliwe, że obawy siatkarzy z Estonii były przesadzone, bo pewnie w hotelu byliby odizolowani od innych gości, mieliby swój autokar i tak dalej. Nikt nie zabierałby ich na zwiedzanie śląskich kopalni. Jeśli jednak oni mają jakieś jasno określone kryteria, to nie ma się co obrażać. Zarządzanie epidemią musi być oparte o stabilne kryteria, a nie o to, co nam się wydaje - ocenia specjalista immunolog.

- Podejmowanie takich decyzji wyobrażam sobie w następujący sposób: mamy w tabelce 10 wskaźników i na tej podstawie podejmujemy decyzję. Mówimy: macie tyle i tyle procent wzrostu przypadków, zrobiliście x testów, macie x ognisk choroby oraz x zgonów. Dla nas to za dużo, dziękujemy, nie wybieramy się do was - argumentuje.

- Poza ryzykiem gwałtownego powrotu epidemii jest takie społeczeństwo, które ma w tej chwili 60-70 procent odporności. A jeżeli w Estonii jest dwa tysiące przypadków, to tak naprawdę wirusa przechorowało pewnie 10-15 tysięcy osób, czyli około 1 procent populacji kraju, który ma 1,3 miliona mieszkańców. Tyle co nic. Cała reszta jest nadal wrażliwa. A zatem ponowne wprowadzenie tam wirusa, spowodowałoby kolejną falę zachorowań. I dlatego jeżeli u nich są teraz po dwa nowe przypadki dziennie, a u nas 400-500, to jasne, że mogą się bać. Jednak z drugiej strony takie zamykanie się przed światem do niczego nie prowadzi, bo nie da się żyć w takiej izolacji przez lata. Chyba, że doczekamy się szczepionki - kończy dr Grzesiowski.

Czytaj także:
Koronawirus. Rząd znosi obostrzenia w sporcie. Wirusolog: To jest kuriozalne
Koronawirus. PlusLiga. Kolejne cztery przypadki zakażenia w Treflu Gdańsk. Pojawiły się też wyniki ujemne

Komentarze (7)
avatar
zdzian
29.07.2020
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
Największy oszust w Polsce ogłosił koniec epidemii!!! A ten, który dorobił sie na pandemii pojechał na urlop. Polską rządzą debile!!! 
Marian Paździoch syn Józefa
29.07.2020
Zgłoś do moderacji
2
2
Odpowiedz
Ta cała korona to największa ściema od czasu Saddama Husseina i jego "broni chemicznej". 
avatar
uły uły
29.07.2020
Zgłoś do moderacji
3
5
Odpowiedz
Na wiecach politycznych Dudy czy Trzaskowskiego, wirusa nie bylo. Po wyborach wirus jest. Obstawiam ze najpóźniej na wiosnę juz beda chcieli tłumowi wcisnąć szczepionkę... Znow ktos przytuli bi Czytaj całość
avatar
wheelie
29.07.2020
Zgłoś do moderacji
2
6
Odpowiedz
Póki co dr Grzesiowski mówi całkiem rozsądnie. Wiadomo, że to propagator szczepień i kiedy pojawi się szczepionka na koronawirusa zacznie mówić, jak człowiek z wypranym mózgiem. To charakteryst Czytaj całość
avatar
Nie dla wirusowego zamordyzmu
29.07.2020
Zgłoś do moderacji
3
5
Odpowiedz
dr Paweł Grzesiowski nie jest żadnym wirusologiem, to pediatra i szczepionkowiec, co każdy może sprawdzić w Wikipedii. Logicznym jest że ma tylko jeden interes. Straszyć ludzi i wciskać szczep Czytaj całość