"Człowiek troski i sukcesu" oraz wybitny siatkarz. 20 lat temu zginął mistrz olimpijski Wiesław Gawłowski

PAP / Zbigniew Jaśkiewicz / Na zdjęciu: Wiesław Gawłowski (w środku) wystawia piłkę Ryszardowi Boskowi podczas meczu z Rumunią w Lublinie w 1977 roku
PAP / Zbigniew Jaśkiewicz / Na zdjęciu: Wiesław Gawłowski (w środku) wystawia piłkę Ryszardowi Boskowi podczas meczu z Rumunią w Lublinie w 1977 roku

Ryszard Bosek powiedział o nim: człowiek idealny. Zdzisław Ambroziak pisał: "odpowiedzialność i uczciwość były dla niego naturalne jak oddech". Sportowcem też był wybitnym. Od tragicznej śmierci Wiesława Gawłowskiego mija 20 lat.

W tym artykule dowiesz się o:

Mówili na niego "Mały", bo nawet w tamtych czasach na siatkarza o wzroście 180 centymetrów prawie wszyscy koledzy i rywale patrzyli z góry. Mimo skromnych warunków fizycznych, na początku kariery grał w Lechii Tomaszów Mazowiecki jako atakujący. I to grał świetnie, już jako 16-latek trafił do reprezentacji Polski.

Do historii naszej siatkówki przeszedł jednak jako rozgrywający. Pozycję na boisku zmienił, gdy zaczął studia i z Lechii przeniósł się do warszawskiego AZS-u AWF-u. W tej roli pojechał na swoją pierwszą wielką imprezę - mistrzostwa świata w 1970 roku w Sofii. Później to właśnie o nich napisał pracę magisterską. Tematem była analiza gry biało-czerwonych na bułgarskim turnieju.

W swojej pracy Gawłowski zapewne starał się wyjaśnić, dlaczego Polacy wrócili z Sofii bez medalu - zajęli wtedy piąte miejsce. Od kiedy w 1973 roku drużynę narodową przejął Hubert Wagner, takie wyjaśnienia nie były potrzebne. Słynny "Kat" zrobił z Polski najlepszy zespół na świecie, a "Mały" odegrał w tym ważną rolę.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niewiarygodna wymiana! Wybiegł poza kort, wrócił i... Zobacz koniecznie

Na mistrzostwach świata w 1974 roku była to jeszcze rola drugoplanowa. Pierwszym rozgrywającym był wówczas Stanisław Gościniak. A ten, jak na zawodnika o renomie wirtuoza przystało, dał w Meksyku piękny koncert gry. Poprowadził naszą drużynę do złotego medalu, a sam otrzymał tytuł najlepszego gracza turnieju.

Gawłowski grał wtedy mało, jednak wkrótce nadszedł jego czas. Przed igrzyskami w Montrealu w 1976 roku Gościniak poróżnił się z Wagnerem. Najczęściej powtarzana wersja wydarzeń głosi, że rozgrywający bez zgody trenera i PZPS-u wyjechał do USA, żeby wystąpić w cyklu pokazowych turniejów i zarobić duże pieniądze, za co zapłacił wyrzuceniem z kadry.

Wersja numer dwa: Wagner najpierw poinformował Gościniaka, że na igrzyskach nie będzie podstawowym zawodnikiem, ponieważ w szóstce, która pokona Związek Radziecki w Kanadzie, widzi Gawłowskiego. Wiedząc o tym Gościniak postanowił skorzystać z propozycji Amerykanów. "Kat" uznał to za nielojalność i na igrzyska nie zabrał go w ogóle.

Gdy przed turniejem olimpijskim dziennikarze dopytywali o powody nieobecności jednego z liderów, "Kat" przekonywał, że zadecydowały względy sportowe, że Gawłowski jest bardziej wszechstronnym zawodnikiem, że choć nie rozgrywa tak genialnie, ma lepszy atak i blok.

Dużymi atutami "Małego" były też sympatia i szacunek kolegów. Bardzo przez wszystkich lubiany często rozładowywał wewnętrzne konflikty, czy to między siatkarzami, czy na linii trener-zawodnicy. - Gdy rzuciłem grubym słowem, Wiesiek potrafił powiedzieć do kolegów: chłopaki, nie warto się obrażać, Wagner ma trochę racji, a trochę my - mówił o nim po latach ówczesny trener Polaków. Przed igrzyskami wierzył w niego tak bardzo, że nie zabrał drugiego rozgrywającego.

Decyzja była ryzykowna, ale w Montrealu Gawłowski spełnił oczekiwania. Tak jak to Wagner wymyślił, z "Małym" w roli pierwszego rozgrywającego Polacy pokonali ZSRR i sięgnęli po olimpijskie złoto.

Po tym sukcesie Gawłowski jeszcze przez kilka lat był filarem drużyny narodowej. Po Edwardzie Skorku został jej kapitanem. Do złotego medalu MŚ i IO dołożył trzy srebra mistrzostw Europy. Od 1969 do 1980 roku zagrał w reprezentacji 366 razy - więcej niż jakikolwiek gracz złotej drużyny Wagnera. Jako rozgrywający nie był tak efektowny jak Gościniak, ale też potrafił wyprawiać na siatce cuda, a do tego był zawodnikiem uniwersalnym i niezwykle walecznym. Panowało przekonanie, że gdyby miał o 10 centymetrów więcej, byłby najlepszym siatkarzem na świecie.

Mistrzem Polski został dwa razy - w barwach Płomienia Milowice. W 1978 roku zdobył z tym klubem Puchar Europy Mistrzów Krajowych. Dwa lata później wyjechał do Włoch. Przez pięć lat grał w Vianello Pescara, potem został grającym trenerem Pallavolo Pintese. Do Polski wrócił po upadku komunizmu, zajął się działalnością biznesową.

W 2000 roku grupa byłych reprezentantów Polski, między innymi Ryszard Bosek i Zdzisław Ambroziak, zamierzali zacząć starania, by Gawłowski został nowym prezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Zdaniem Boska nadawał się do tej roli doskonale. Mówił o nim: "Jeśli o Tomku Wójtowiczu można powiedzieć idealny siatkarz, to Wiesiek był idealnym człowiekiem".

Ambroziak tak pisał o planie kandydowania Gawłowskiego na łamach "Gazety Wyborczej": "Kompetentny, rzetelny, niezależny, pracowity, młody. Najtrudniej było przekonać jego samego. Był skromny nawet tam, gdzie nie miał sobie równych". Pisał to niestety już po śmierci byłego kolegi z boiska. Gawłowski nie zdążył wystartować w wyborach na prezesa PZPS. 14 listopada 2000 roku zginął w wypadku samochodowym na trasie z Budzanowa do Białołęki koło Płocka. Miał 50 lat.

Przez drogę, którą Gawłowski jechał Volkswagenem Passatem, przejeżdżał traktor z dwoma przyczepami wyładowanymi burakami. Pierwszą przyczepę były siatkarz zauważył, drugiej, oślepiony słońcem, już nie. Zginął na miejscu.

- Widziałem się z nim trzy dni przed wypadkiem. Jechałem wtedy do Włoch, umówiliśmy się, że spotkamy się po moim powrocie. Pamiętam, że jak wróciłem do Polski, było bardzo wcześnie rano. Nagle usłyszałem przeraźliwy krzyk mojej żony. Tak zareagowała, kiedy zadzwoniła do nas żona Wieśka i poinformowała, że "Gaweł" nie żyje - wspomina Bosek.

Złoty medalista z Montrealu długo nie mógł się pogodzić z przedwczesną śmiercią kolegi z boiska i życiowego przyjaciela. Ambroziak na łamach "GW" stwierdził, że trudno sobie wyobrazić śmierć bardziej absurdalną, niesprawiedliwą i okrutną. "Nie będę opisywał, jakim był mężem i ojcem, bo gazety nie starczy. W interesach przeszedł wszystkie szczeble i miał wiele rozmaitych doświadczeń, ale pękłby ze śmiechu, gdyby ktoś nazwał go biznesmenem. Był człowiekiem, dla którego odpowiedzialność i uczciwość były tak naturalne jak oddech. Człowiekiem troski i sukcesu, lecz także unikalnym przykładem pogodnej hojności. Był filantropem w jedyny akceptowalny sposób: darczyńcą anonimowym" - chwalił go publicysta w pożegnalnym tekście. Dodał, że jako siatkarz Gawłowski był jednym z największych w historii gry.

W jednym z późniejszych felietonów Ambroziak wspominał pogrzeb Gawłowskiego, który spoczął na cmentarzu komunalnym w Piasecznie. "Rysiek Bosek i Tomek Wójtowicz śmiali się w głos po wyjściu z kościoła, powtarzając w szoku, że jeżeli tak absurdalnie giną tak wspaniali ludzie jak Wiesiek, to można już tylko się śmiać i szybko wypić kilka głębszych, żeby nie zwariować".

Kilka tygodni temu Ryszard Bosek na pytanie o Gawłowskiego odpowiedział nam: - Tak naprawdę on cały czas jest ze mną. Jak się czymś zdenerwuję, zagrzeję w jakiejś dyskusji, to myślę sobie, co on by zrobił. I wtedy się uspokajam, bo Wiesiek zawsze był spokojny.

Czytaj także:
Siatkarz Ślepska zaniepokojony wzrostem zachorowań w Polsce. "Niestety nadchodzą tutaj bardzo ciężkie czasy"
Ryszard Czarnecki o naciskach na siatkarki w sprawie Strajku Kobiet. "Nie słyszałem o tym"

Komentarze (0)