Małgorzata Glinka-Mogentale pisze książkę. "To duże emocje. Jest wzruszenie, czasem łzy"

PAP / Tytus Żmijewski / Na zdjęciu: Małgorzata Glinka-Mogentale (z lewej)
PAP / Tytus Żmijewski / Na zdjęciu: Małgorzata Glinka-Mogentale (z lewej)

- Jeśli ktoś kończy karierę i mówi: "nareszcie, super!", to dla mnie znaczy, że nie był prawdziwym sportowcem i nie kochał tego, co robił. Ale jeśli kochałeś i musisz się z tym pożegnać, to takie uczucie, jakby umarła ci bliska osoba.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Znam wiele historii o mistrzostwach Europy w 2003 roku i równie wiele o trenerze Andrzeju Niemczyku, ale o tym, że w Turcji wiózł was autobusem na mecz, dowiedziałem się dopiero od ciebie. 
Małgorzata Glinka-Mogentale[/b]

, dwukrotna mistrzyni Europy w siatkówce, 286-krotna reprezentantka Polski: Trener potrafił zaskoczyć. Tak było, prowadził nasz autobus i przejeżdżał na czerwonym świetle. Wiele lat pracował w Turcji, mówił trochę po turecku, mieliśmy eskortę policji, więc dużego ryzyka nie było. Ale dla nas to było coś fajnego - że nasz trener wiezie nas na mecz. Całe jego podejście do pracy było dla nas czymś nowym.
To jedna z historii, które opiszesz w swojej książce. Zdradzisz jeszcze jakąś opowieść, która do niej trafi?

Nie chcę wymieniać konkretnych rzeczy, ale zdradzę, że nie spodziewałam się, że ich opowiadanie będzie się dla mnie wiązało z tak silnymi emocjami. Zdarza się wzruszenie, czasem łzy. Kilka lat już minęło, ale chyba pewne rzeczy wciąż przeżywam.
Co cię skłoniło do napisania książki?

Minęło już trochę czasu, odkąd zakończyłam karierę, więc postanowiłam ją podsumować. Chcę pokazać ludziom moją drogę do sportowego sukcesu. Opisać, ile to kosztuje pracy i wyrzeczeń. Jak dużo dał mi sport. Mam nadzieję, że w rok skończę.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: głośno o 12-latku. Zwróć uwagę na jego technikę

My zaczęliśmy od Ankary, więc pomówmy jeszcze o niej. To właśnie mistrzostwa Europy w 2003 roku były największym przełomem w twojej karierze?

Myślę, że tak. Osiągnęłyśmy sukces, na który się nie zanosiło. Przed mistrzostwami miałam kontuzję, problemy z plecami. W pewnym momencie zostałam z nimi sama. Pojechałam na rezonans kręgosłupa do Bielska-Białej. Okazało się, że mam trzy dyskopatie. Lekarz powiedział, że jeżeli będę dalej profesjonalnie trenować, mogę skończyć na wózku inwalidzkim. Dobrze, że był przy mnie Roberto, wtedy mój narzeczony, a dziś mąż. Znał świetnego osteopatę Victorio Magrina, który pomógł mi się wyleczyć, a potem zajmował się mną wiele lat. Dzięki jego pomocy nie opuściłam z powodu kontuzji ani jednego meczu, nie musiałam przechodzić żadnej operacji, co uważam za wielki sukces. Na pewno będzie rozdział o tym, jak wyglądało moje przygotowanie fizyczne i mentalne, bo uważam, że warto się podzielić moją wiedzą.

W waszym złotym okresie, między 2003 a 2005 rokiem, były też trudne momenty. Przede wszystkim kwalifikacje do igrzysk w Atenach, gdy trener Niemczyk nakazał wam przegrać z Azerkami w Baku, żeby w półfinale trafić na Turcję. I źle na tym wyszłyście.

No tak, bo były nerwy i z Turcją przegrałyśmy. Trener na pewno nie zrobił tego, żeby nam zaszkodzić. Ja wychodzę z założenia, że w sporcie nie można kalkulować. Zawsze trzeba grać najlepiej, jak się potrafi, o zwycięstwo. Nie jesteśmy jedyną drużyną, która źle wyszła na kalkulacjach.

Na igrzyska w końcu pojechałaś, w 2008 roku w Pekinie. Jeden, jedyny raz. Masz olimpijski niedosyt?

Na pewno tak. W Europie byłyśmy przez pewien czas najlepsze, ale do światowej czołówki trochę nam brakowało i na igrzyskach było to widać. Mogłyśmy jednak osiągnąć tam więcej, albo pojechać na igrzyska więcej, niż raz. Ale wyszło, jak wyszło.

W Pekinie bardzo świeża była rana spowodowana śmiercią Agaty Mróz, twojej bliskiej przyjaciółki, która zmarła dwa miesiące przed rozpoczęciem igrzysk. Ona też dostanie w książce swój rozdział?

Dostanie, w końcu się przyjaźniłyśmy, na zgrupowaniach mieszkałyśmy razem w pokoju, razem pojechałyśmy na kontrakt do Hiszpanii. Nie chcę jednak promować tej książki poprzez jej tragedię. Na pewno opowiem o niej, jaka była, ale uważam, że z szacunku dla Agaty i jej rodziny muszę zachować umiar w tych opowieściach.

Nie będzie niczym złym, jeśli napiszesz, jak to przeżyłaś. A kiedyś opowiedziałaś mi, że bardzo mocno. Że kiedy twój mąż powiedział ci o śmierci Agaty, zaczęłaś na niego krzyczeć, żeby nie mówił takich rzeczy.

Mało tego, zaczęłam go bić. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy podniosłam na Roberto rękę. Nie wiedziałam, co zrobić z emocjami. Nie spodziewałam się takiego końca. Mam do siebie żal, bo byłam wtedy daleko od Agaty, w Hiszpanii. Przez pierwszy rok byłyśmy w Murcji razem, w drugim roku Agata już nie dała rady przyjechać. Długo starała się o dziecko, to było jej największe marzenie. Rozmowy z nią pamiętam jak dziś, jak powiedziała mi, że jest w ciąży, jak bardzo się z tego cieszyła. Na pewno te historie związane z Agatą, które najbardziej utkwiły mi w pamięci, znajdą się w książce. Ale postaram się być taktowna.

Wspomniałaś o Roberto. O nim będzie dużo?

Będzie, w końcu jesteśmy razem już 20 lat. Sama nie wiem, jak przeżyliśmy początek tego związku, kiedy prawie nie mówiłam po włosku. Jak dawaliśmy radę, kiedy moja kariera jeszcze trwała. Związek z kobietą, która jest profesjonalnym sportowcem, jest skomplikowany. Nie zawsze było między nami super. Żebym mogła do końca kariery grać na wysokim poziomie, zarabiać duże pieniądze, a przy tym jeszcze w czasie grania urodzić dziecko, musieliśmy z Roberto mocno zapieprzać.

Kiedy byłaś mu najbardziej wdzięczna za to, że jest?

Myślę, że teraz. Wytrzymał, a kiedy jeszcze grałam, nie byłam łatwą żoną. Ciągle mnie nie było, a jak byłam, to często bardzo zmęczona i zdenerwowana, bo jako liderka drużyny czułam presję. Czasami nie dawałam rady i spadało to na niego. Tylko przy nim mogłam się wykrzyczeć, wypłakać.

Wróćmy jeszcze do trenera Niemczyka. Co takiego miał, czego nie mieli inni?

Na zgrupowaniach w Szczyrku Niemczyk nie trzymał nas pod kluczem. Pozwalał, żeby odwiedził nas chłopak czy rodzina. Inni uważali, że jeśli na to pozwolą, nie będziemy się koncentrować na treningach. A on uważał, że to nasza sprawa, co robimy poza zajęciami, że jesteśmy dorosłe i same za siebie odpowiadamy. Nikogo nie zmuszał do pracy na swój sukces. Jeśli chcesz to robić, to dobrze. Jeśli nie, to się żegnamy. Mnie nie trzeba było zmuszać i się opłaciło, bo reprezentacja, mistrzostwo Europy, otworzyło mi okno na świat.
Świetny fachowiec, ale chyba też trudny człowiek?

Uważam, że jeśli ktoś jest w czymś świetny, ma jakiś nadzwyczajny dar, to jest trudnym człowiekiem, oryginałem. Trener Niemczyk był wielkim oryginałem. Miał swoje metody pracy, ale i problemy. Bardzo przeżyłam, gdy wyrzucił mnie z reprezentacji. Wspominam go jednak bardzo dobrze, o nic nie mam żalu. Niedługo przed jego śmiercią zaprosiłam go do domu na obiad. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, płakaliśmy. Rozstaliśmy się w zgodzie.

Kiedy pracowaliście razem, pewnie czasem leciały iskry. Jak to między dwójką trudnych osób.

Czy ja wiem? Uważasz, że jestem trudna?

Sama powiedziałaś, że ktoś z nadzwyczajnym darem zwykle taki jest. A ty miałaś taki dar do gry w siatkówkę.

Dużo ode mnie wymagano, sama dużo od siebie wymagałam, więc również dużo wymagałam od innych. Może przez to nie byłam w zespole bardzo lubiana, ale niespecjalnie mnie to interesowało. W sporcie najważniejszy był dla mnie wynik, przyjaciół miałam poza boiskiem, poza siatkówką. Lepiej powiedzieć głośno, co się myśli, niż udawać, że wszystko jest w porządku.

Karierę zakończyłaś  sześć lat temu. Długo przyzwyczajałaś się do życia bez zawodowego sportu?

Długo. Ten proces jeszcze trwa. Wcześniej przez wiele lat miałam na kartce wypisane: 8:00 śniadanie, potem proszę założyć taki dres i takie buty, a o 10:15 wyjazd. Treningi, posiłki, podróże, wszystko miałam rozpisane. A jak skończyłam karierę, nie umiałam zapłacić rachunku na poczcie. Uważam, że wtedy, kiedy grałam, dałam z siebie wszystko, a nawet trochę więcej. Jako sportowiec, osoba, kobieta. A moim zdaniem im więcej z siebie dajesz w sportowym życiu, tym trudniej jest ci się przystosować do tego zwykłego. Jeśli ktoś kończy karierę i mówi: "nareszcie, super!", to dla mnie znaczy, że nie był prawdziwym sportowcem i nie kochał tego, co robił. Ale jeśli kochałeś i musisz się z tym pożegnać, to takie uczucie, jakby umarła ci bliska osoba.

Druga sprawa - normalne życie jest trudne, bo zderza nas z szarą rzeczywistością. Żeby pojawiły się takie emocje, jak w profesjonalnym sporcie, musiałabym chyba skoczyć na bungee albo na spadochronie. Jednak z biegiem czasu człowiek się starzeje i nie potrzebuje już tej adrenaliny.

W tej chwili ważną częścią twojego zwykłego życia jest akademia. Koronawirus mocno krzyżuje wam plany? 

Do 18 kwietnia nie ma treningów, bo trenować mogą tylko zawodowcy. Ale będziemy działać. Myślę, że latem wirus trochę odpuści i wrócimy do zajęć. Prowadzimy siedem projektów, współpracujemy z 18 miastami w Polsce, z Ministerstwem Sportu, czasem z Ministerstwem Zdrowia. Przez cały rok prowadzimy zajęcia korekcyjne, dofinansowujemy wakacje, w każdym z miast organizujemy pikniki. Zaszczepiamy w dzieciakach sportową pasję. Dzieci są teraz w złej kondycji psychicznej, więc tym bardziej musimy działać. Chcemy zrobić multimedialną platformę z kursami dla trenerów, doszkalamy ich w minisiatkówce. W ciągu roku organizujemy kilkanaście turniejów o Puchar Małgorzaty Glinki, każdy na ponad 200 dzieciaków. Kiedy epidemia na to pozwala, dzieje się bardzo dużo. I bardzo się cieszę. Uważam, że tak trzeba. Że sportowcy, którzy coś osiągnęli, powinni zachęcać kolejne pokolenia do aktywności. Nie wszystkie dzieciaki będą mistrzami, ale niech ten sport będzie w ich życiu obecny.

Czytaj także:
Reprezentacja Polski. Jacek Nawrocki wyjaśnia nieobecność Joanny Wołosz w kadrze [WYWIAD]
Lider warszawian poczuwa się do odpowiedzialności za porażkę w półfinale. Kwolek: Powinienem kończyć takie piłki

Źródło artykułu: