"Jastrzębski się postawi, ale to ZAKSA jest faworytem", "Mimo skróconej fazy play-off ciężko będzie ich pokonać" - prognozowali eksperci przed finałem PlusLigi. Takie opinie nie dziwiły. Kędzierzynianie grali rewelacyjnie. Siłą fizyczną niszczyli wszystkich po kolei. Nawet jak mieli chwilę słabości w półfinale z PGE Skrą, to kilka dni później wyprowadzali takie ciosy, że rywale nie byli w stanie skutecznie odpowiedzieć.
Jastrzębianie po cichu robili jednak swoje. Już w półfinale potrzebowali tylko dwóch meczów, by pokonać zespół z Warszawy. Nie zachłysnęli się tym sukcesem. Bo dla nich, w sezonie w którym poturbował ich koronawirus, finał już był wielkim osiągnięciem. Na tym jednak nie poprzestali.
W walce o złoto szli jak po swoje i dokonali teoretycznie niemożliwego. Nie tylko pokonali ZAKSĘ, ale sportowo ją stłamsili. Faworyci fizycznie gaśli z akcji na akcję, a jastrzębianie wprost przeciwnie. Wygrali w Kędzierzynie-Koźlu, triumfowali u siebie i po 17 latach znów zostali mistrzami Polski. Nie dali szans finaliście tegorocznej Ligi Mistrzów.
Testy, izolacje, kwarantanny
Kilka miesięcy temu nikt w taki scenariusz w Jastrzębiu-Zdroju nie uwierzyłby. Większość klubów w PlusLidze miała problemy z koronawirusem, ale choroba szczególnie dotknęła Pomarańczowych. W listopadzie stwierdzono 6 przypadków koronawirusa w zespole. Drużyna trafiła do izolacji. Kolejne mecze trzeba było przekładać.
ZOBACZ WIDEO: Karolina Kowalkiewicz wraca do klatki UFC po fatalnej kontuzji. "To nie będzie pożegnalna walka"
Kwarantanna minęła, chorzy zakończyli izolację, ale to nie był koniec problemów. Jastrzębianie przygotowywali się do pierwszego turnieju Ligi Mistrzów. W Berlinie mieli zagrać z gospodarzami, potężnym Zenitem Kazań i zespołem z Ljubljany. Do Niemiec w ogóle nie pojechali. Znów dotknął ich koronawirus. COVID-19 potwierdzono u trzech siatkarzy. Dodatkowo jeden z zawodników, który wrócił do treningów po chorobie, miał problem z ustabilizowaniem tętna.
- To bardzo trudna decyzja, ale jedyna, jaką w obecnej sytuacji mogłem podjąć. Najważniejsze jest zdrowie zawodników i sztabu szkoleniowego. Nie mogę ryzykować zdrowiem naszego zespołu oraz innych osób, z którymi nasz zespół miałby kontakt w najbliższych dniach - mówił Adam Gorol, prezes Jastrzębskiego Węgla, tłumacząc decyzję o wycofaniu zespołu z pierwszego turnieju Ligi Mistrzów.
Absencja w Berlinie oznaczała koniec marzeń o sukcesie w Europie. W lutym jastrzębianie chcieli jednak pojechać do Kazania na drugi turniej fazy grupowej i pokazać się z dobrej strony. Z planów znów nic nie wyszło. Koronawirus zaatakował po raz kolejny. Tym razem potwierdzono 2 przypadki, a 7 osób - w tym cały sztab szkoleniowy z wyjątkiem fizjoterapeuty - skierowano na kwarantannę. W Rosji nie miałby kto poprowadzić zespołu. Decyzja mogła być tylko jedna - drużyna nie poleciała do Kazania. Wszystkie mecze w Lidze Mistrzów przegrała walkowerem.
Decyzja jak wytrawnego pokerzysty
Zanim koronawirus znów pokrzyżował plany sportowe jastrzębian, w klubie doszło do rewolucji. W styczniu zespół notował słabą serię. Przegrywał mecz za meczem. Na pięć spotkań, aż trzykrotnie musiał uznać wyższość rywala. Zarząd klubu nie czekał. Mimo że zespół wciąż zajmował 2. miejsce w tabeli, podjęli radykalną decyzję. Zmienili trenera. W piłce nożnej kibice są do tego przyzwyczajeni, w siatkówce rzadko dokonuje się takich ruchów w trakcie sezonu.
Luke Reynolds odszedł, a w jego miejsce przyszła wybitna postać w siatkówce. Stery przejął Andrea Gardini, znakomity przed laty włoski siatkarz i coraz lepszy trener. Był asystentem Andrei Anastasiego, gdy ten prowadził reprezentację Polski. Za ich czasów Biało-Czerwoni wygrali Ligę Światową i zdobyli brąz mistrzostw Europy. Później Gardini zaczął solową karierę. Najpierw prowadził AZS Olsztyn, a później ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle, z którą zdobył złoto i srebro mistrzostw Polski.
W Jastrzębskim Węglu został rzucony na głęboką wodę, ale nie utonął. Przejął zespół w trakcie sezonu, ale poustawiał klocki tak jak chciał i na koniec sezonu był wielkim zwycięzcą. Realizował metodę małych kroków. Utrzymał z jastrzębianami 2. miejsce po fazie zasadniczej, a na play-off przygotował znakomitą formę.
Bohater z cienia i ostra przemowa
Przez cały sezon w zespole jastrzębian potwierdzono ponad 10 przypadków koronawirusa. W finałowych meczach nie było jednak widać po drużynie zmęczenia. Szli jak czołg, nie oglądając się co mają po drodze. Już w ćwierćfinale mieli trudnego rywala z Zawiercia. Skończyło się 3:0 i 3:1. W półfinale czekała Verva Warszawa. Było 3:2 i 3:1 dla jastrzębian. No i została ZAKSA...
Kędzierzynianie zaczęli finałem z ogromnym animuszem. Serwowali potężnie, na siatce atakowali z furią i po drugiej stronie parkietu nie było co zbierać. Skończyło się 25:13. Jastrzębianie wyglądali na zrezygnowanych. Wtedy sprawy w swoje ręce wziął Jurij Gladyr. Doświadczony środkowy wygłosił ognistą przemowę. Nie brakowało mocnych słów. Wstrząsnął zespołem na tyle, że z siedmiu kolejnych setów, jastrzębianie wygrali sześć.
Od 0:1 w Kędzierzynie-Koźlu skończyło się 3:1 dla gości. Jastrzębianie stanęli przed ogromną szansą i nie dali już sobie wyrwać z rąk mistrzostwa. U siebie znów przegrali pierwszego seta, ale w trzech kolejnych byli lepsi. W trzeciej partii wygrali nerwową walkę na przewagi, a w czwartej potrafili odrobić kilka punktów straty. Do złota poprowadził ich Jakub Bucki. To bohater fazy play-off, człowiek z cienia.
Przez większą część sezonu liderem jastrzębian w ataku był Mohammed Al Hachdadi. W decydujących meczach Marokańczykowi zabrakło jednak pary. Być może powodem był fakt, że w czasie decydujących meczów trwał Ramadan, dla muzułmanów okres szczególny. W tym czasie m.in. nie mogą jeść posiłków od wschodu do zachodu słońca.
Hachdadiego zastąpił jednak, i to jak, Bucki. Szalał na parkiecie. Najpierw w drugim meczu półfinałowym dał taką zmianę, że rywalom szczęki opadły. Był nie do zatrzymania na siatce i w polu zagrywki. Swoje show kontynuował w meczach finałowych. Oba mecze zaczynał w kwadracie, ale wchodził z ławki i przeciwnicy nie byli w stanie go zatrzymać. Mieć takiego asa w rękawie, to wielki skarb dla trenera. Gardini potrafił to wykorzystać.
Włoch wyciągnął także wnioski z przegranej w finale Pucharu Polski. W marcu ZAKSA nie dała większych szans jastrzębianom, wygrywając 3:0. Wtedy podopieczni Gardiniego tylko w kilku pierwszych akcjach setów potrafili być gladiatorami. Przez miesiąc przeszli metamorfozę. Nie pękali w żadnym, nawet najtrudniejszym momencie i zrealizowali mission impossible. Wygrali z faworytem i odebrali złote medale po 17 latach. Szkoda tylko, że kibice - z racji pandemii - nie mogli tego oglądać w hali.
Czytaj także:
Jastrzębski Węgiel zdetronizował kędzierzyński monolit. Jakub Popiwczak: Wiedzieliśmy, że to jest nasz dzień
Jaką rolę miał Reynolds w sukcesie jastrzębian? "Nie możemy zapomnieć o tym, jak zbudował tę drużynę"