Polski talent na zakręcie kariery. Zjadała go presja oczekiwań i zawodziła głowa

Facebook / @Cerrad Enea Czarni Radom / Na zdjęciu: Bartłomiej Lemański
Facebook / @Cerrad Enea Czarni Radom / Na zdjęciu: Bartłomiej Lemański

- Łatka "młody, zdolny" staje się nieaktualna. Zaczęła zawodzić głowa. Trzeba było już udowadniać swoją wartość. Pojawiała się frustracja po nieudanych akcjach. Wpadłem w błędne koło - mówi o zakręcie swojej kariery siatkarz Bartłomiej Lemański.

W 2014 roku w wieku 18 lat w drzwi seniorskiej siatkówki wszedł niemal razem z futryną, mierząc 217 cm wzrostu, musiał tylko lekko się schylić. Bartłomiej Lemański gdy wychodził z młodzieżowego Metra Warszawa, miał łatkę dużego talentu i kilkuletni kontrakt z Asseco Resovią, klubem ze ścisłej czołówki.

Najpierw trafił na dwuletnie wypożyczenie do AZS-u Politechniki Warszawa. Miał być rezerwowym, a z miejsca stał się podstawowym graczem zespołu prowadzonego przez trenera Jakuba Bednaruka. Wkrótce zadebiutował w seniorskiej reprezentacji Polski, stając się jej najwyższym siatkarzem w historii.

Szybko robił duże kroki, jednak w ostatnich latach jego kariera wyraźnie zwolniła, ostatnie dwa sezony to trzynaste miejsce w lidze. Jak mówi, zjadała go presja i nie wytrzymywała głowa, ale pasja do siatkówki wciąż w nim jest. W tym sezonie wrócił pod skrzydła trenera Bednaruka, gdzie liczy, że karta się odwróci i nawiąże do udanego startu seniorskiego grania.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co za strzał najpiękniejszej golfistki na świecie!


Filip Korfanty, WP Sportowe Fakty: Jest pan na zakręcie swojej kariery?

Bartłomiej Lemański, środkowy Cerradu Enei Czarnych Radom: To da się zaobserwować gołym okiem. Ja też to widzę.

Jak do tego doszło?

Spędziłem cztery sezony w Rzeszowie, gdzie nie szło nam za dobrze i nie wpływało to korzystnie na moje samopoczucie. Zwłaszcza gdy przychodzi się do drużyny, która zdobywała medale i nadal miała do tego aspiracje.

W pierwszym roku w Resovii zajęliśmy czwarte miejsce, wtedy zabrakło nam szczęścia. To chociażby kontuzje naszych libero i w niektórych fragmentach gry o brązowy medal z Jastrzębskim Węglem musiałem ustawiać się na przyjęciu. Chyba od tamtego momentu zaczęło dziać się coraz gorzej i oddziaływało to na moje samopoczucie.

Dużo się dzieje w myślach, wiele rzeczy z zewnątrz nie jest widocznych. Jest coś, co wolałbym zachować dla siebie, ale również porażki i presja wywierały na mnie duży wpływ. Miałem takie momenty, że już trudno było mi zachować chłodną głowę.

Był taki jeden najbardziej zapamiętany moment?

Jest ich dużo. Poza grą jestem spokojny, ale na boisku wydaje mi się, że jestem dość nerwowy. Łatwo wprowadzam się w stan, kiedy muszę jakoś uwolnić swoją złość. Stąd choćby krzyczę. Nie na kogoś, sam na siebie. Czasem jest mi to trudno kontrolować i walczę z tym.

Wiem, jak coś zrobić dobrze i wiem, że to potrafię, ale w danym momencie to nie wychodzi. Przez gorsze samopoczucie albo zmęczenie po prostu nie idzie. Taka bezsilność wyprowadza mnie z równowagi i wywołuje frustrację.

Co jeszcze złożyło się na to, że zaczęło iść gorzej?

Najbardziej myślę, że to kwestia głowy. Ciężki był ten czas w Rzeszowie, gdzie była presja na wynik. Zostałem dość mocno przytłoczony. Dużo rzeczy brałem do siebie i mocno mi to doskwierało. Oczekiwania były duże. Ze strony klubu, trenerów, kibiców, sponsorów. Ale takie oczywiście jest ich prawo.

W tych dwóch pierwszych latach w PlusLidze w Politechnice Warszawa wyglądało to inaczej. Z innym budżetem grało się po prostu o środek tabeli. W Rzeszowie zderzyłem się z presją oczekiwań. Mogę jeszcze raz przyznać, że zawiodła mnie głowa.

Trener Cretu w lutym 2019 roku powiedział, że powinien pan bardziej zaufać temu, co mówią panu bliscy ludzie, którzy nie chcą pana obwiniać, a raczej z troski coś podpowiedzieć.

Ogólnie tak jest, że zdarzają się na mój temat złośliwe lub wręcz chamskie i obraźliwe komentarze z zewnątrz, od obcych, anonimowych dla mnie osób, ale to na mnie nie wpływało i nie brałem tego do siebie. Teraz już nawet tego nie śledzę.

Co innego, jeśli słyszałem coś od osób z mojego bliskiego otoczenia. To może za bardzo brałem do siebie, może w nieodpowiedni sposób to przyjmowałem i dlatego mi to przeszkadzało.

Od wieku 18 lat w trzy sezony w seniorskiej siatkówce regularną grą przeskoczył pan do topowego klubu PlusLigi i stał się podstawowym graczem reprezentacji Polski na Euro 2017. Duże przeskoki w krótkim czasie - nie za szybko?

Faktycznie szło bardzo szybko i wtedy przychodziło mi to naturalnie. Szybko wskoczyłem do szóstki Politechniki i wyróżniałem się w statystykach. Czułem się z tym dobrze i bardzo pewnie. Dochodziły do mnie głosy, że mam wyjątkowe warunki fizyczne i okrzyknięto mnie nowym talentem. To mnie budowało.

W pewnym momencie poczułem się chyba zbyt pewnie. Oprócz tego, na początku nie czułem takiej presji. Miałem 18 czy 19 lat i myślałem: "OK, nawet jak mi nie pójdzie, to się nic nie stanie, a jeśli będzie szło dobrze, to super". Nie miałem nic do stracenia, byłem młody i spokojnie mogłem się ogrywać. Ale z czasem ta łatka "młody, zdolny" staje się nieaktualna.

Jak wspominałem wcześniej, zaczęła zawodzić głowa, spinałem się na moją grę. Już nie było tak, że moje błędy łatwo mogły być wybaczone. Swoją wartość trzeba było już udowadniać. Zacząłem wymagać od siebie, stąd pojawiająca się na boisku frustracja po nieudanych akcjach. Wyrzucałem z siebie złość, co pewnie też nie służyło grze drużyny. Wpadłem w błędne koło.

Na samym początku do treningu siatkówki przymusili pana rodzice. Mówił pan też kiedyś, że nie ma swojego siatkarskiego idola. Można się zastanawiać, czy przez to i przez szybkie postępy i sukcesy, chęci do gry w siatkówkę nie zostały panu wpojone na siłę.

Rodzice na trening zaprowadzili mnie, gdy miałem 10 lat. Na początku to była po prostu aktywna forma wykorzystania wolnego czasu, żeby spędzić go z rówieśnikami. Trafiłem do zespołu młodzików i kadetów, za chwilę pojawiły się powołania do młodzieżowych reprezentacji Polski i zaczęły się wyjazdy na mistrzostwa Europy i świata, gdzie coś udało się ugrać. Z czasem trzeba było to potraktować poważniej i przerodziło się to w sposób na życie.

Gdy zaczęło iść gorzej, nie zgasła pasja i chęci do tego sportu?

Nie wspominając o zmęczeniu fizycznym, w pewnych momentach pojawiało się zmęczenie psychiczne, powodowane monotonią. W końcu codziennie robi się w kółko to samo, odbija się tę samą piłkę po kilka tysięcy razy.

W żadnym momencie nie było żalu do rodziców, że właściwie to z ich inicjatywy pojawiła się siatkówka?

Absolutnie nie mam o to żadnego żalu.

Zawsze dawał pan z siebie maksa? Nie zdarzało się przychodzić na trening jak "do roboty"?

Zawsze dawałem z siebie maksa. Nawet, gdy czułem się gorzej i coś nie wychodziło, to starałem się wycisnąć z siebie wszystko co mogłem. Przychodziło nieraz "zmęczenie materiału", ale uważam, że pasja do siatkówki niezmiennie we mnie jest.

Pomimo tego, zaczęły przychodzić gorsze wyniki, choćby dwa sezony z rzędu 13. miejsce w lidze. To potęguje frustrację?

Na pewno, stąd zdarzało mi się uczucie bezsilności, które jest dla mnie najbardziej frustrujące. Mam pewność, że robię wszystko co mogę, a i tak później coś nie wychodzi. To bywało dobijające, ale staram się do tego nie wracać i skupiam się wyłącznie na kolejnym nowym sezonie, na zasadzie, że "dobra, może bardziej popracuję nad czymś innym, albo zmienię coś konkretnego". I po etapie w Resovii i po sezonie w Nysie czułem potrzebę zmiany otoczenia. Nie mam na myśli ludzi, tylko po prostu potrzebę spróbowania czegoś innego.

Przytrafiające się co jakiś czas kontuzje odegrały jakąś rolę?

Na pewno nie pomagały. Zdarzały się większe i mniejsze kontuzje. Ta największa na koniec pierwszego sezonu w Warszawie, gdy zerwałem więzadła w kostce. Później kolejne, trochę mniejsze. W jednym z sezonów miałem złamanie zmęczeniowe stopy, w innym naderwałem mięsień czworogłowy. Stąd przesiadywałem trochę czasu na trybunach, zaczęło mi brakować płynności w treningu i graniu.

Te urazy to kwestia pecha?

Wszystkiego po trochu. Niektóre obciążenia, z racji wzrostu, działają na mnie mocniej. Na przykład przy lądowaniu po wyskoku na stawy naciska w moim przypadku dużo większy ciężar, niż w przypadku graczy o wzroście powiedzmy 190 cm i ważących 30 kg mniej. Stąd konieczne jest wzmacnianie odpowiednich mięśni. Część problemów z czasem udało się rozwiązać zwiększeniem mojej świadomości tego, na co mogę sobie pozwolić, a na co nie.

Trener Bednaruk mówił, że zawodnik o tak dużym wzroście powinien mieć na siłowni odpowiednio dobrane treningi, faktycznie tak było?

W większości każdy robi podobne ćwiczenia, ale niektóre z nich faktycznie są dopasowane indywidualnie. W niektóre z nich ludzie o większym wzroście i o dłuższych kończynach muszą włożyć więcej siły. Ze względu na brak doświadczenia może nie od samego początku, ale ogólnie z trenerami od przygotowania motorycznego mogłem zawsze dopasować trening. Każdy zna siebie najlepiej i wie, czego potrzebuje. Wiem, jakie ćwiczenia mi pomagają, a które mi szkodzą.

Trener Krzysztof Stelmach po sezonie w Nysie powiedział, że na bloku jest pan groźny, gdy przeciwnik gra blisko środka siatki, ale jest gorzej, gdy gra szybko i szeroko, wtedy zdarza się panu nie nadążać. To może uniemożliwić powrót do najwyższego poziomu?

Na pewno nie zamykam się na takie konstruktywne uwagi, jest dużo racji w słowach trenera. Zauważyłem to w niektórych meczach, że rozgrywający przeciwnika grają przy mnie szeroko, a mniej środkiem siatki i też myślałem nad tym, co mogę z tym zrobić. Uważam, że jest to możliwe do poprawienia.

Nawet najlepsi środkowi świata nie są w stanie być wszędzie na bloku. Nie wszystko zależy w tej kwestii wyłącznie od sprawności fizycznej, liczy się też umiejętność czytania gry, a to przychodzi wraz z rosnącym doświadczeniem.

Ucieszyła pana wiadomość, że trener Jakub Bednaruk chce pana w swoim zespole w Radomiu?

Tak, trener Bednaruk wprowadził mnie do seniorskiej siatkówki w Politechnice Warszawa i wydaje mi się, że wtedy moja gra wyglądała najlepiej. Stąd mam nadzieję, że uda się coś dobrego z tamtego okresu wyciągnąć i łącząc to ze zdobytym później doświadczeniem, wyjdzie coś fajnego.

Jest szansa na punkt zwrotny i odwrócenie kiepskiej passy?

Oczywiście, cały czas próbuję coś zmienić. Nadarzyła się teraz okazja, żeby wrócić trochę do punktu "zero", znów pracując z trenerem Bednarukiem i liczę, że to będzie "to".

Kilka razy padło, że zawiodła głowa. Dzisiaj podejście i sposób myślenia już jest inne?

Z pewnością jest inne, cały czas pracuję nad swoją psychiką i zachowaniem, na boisku i poza. Na pewno z perspektywy lat efekty są zauważalne. Ale sezon dopiero się zaczął i sam potrzebuję się przekonać, jak to będzie wyglądało w różnych jego momentach. Mam nadzieję, że uda mi się zachować chłodną głowę.

Trener Bednaruk wspominał kilka lat temu, że oprócz dobrej gry w Warszawie, cieszyło go też to, że nabrał pan pewności siebie jako człowiek.

W pierwszym sezonie w Politechnice byłem jeszcze w klasie maturalnej i chodziłem do szkoły. Byłem raczej cichym chłopakiem, trochę zamkniętym w sobie. Poczułem się dużo pewniej, gdy już zadomowiłem się w PlusLidze, wśród graczy dużo starszych ode mnie. Na pewno ten czas ukształtował mnie jako faceta.

Plan wyjazdu i pogrania w siatkówkę za granicą jest nadal aktualny?

Tak, prędzej czy później na pewno spróbuję wyjechać, ale czekam na dobry moment.

Kiedyś był też plan skoczenia ze spadochronem, udało się to zrealizować?

Nie, wciąż strasznie się tego boję. (śmiech) A tak bardziej na serio, to sporty ekstremalne są zbyt dużym ryzykiem, żeby przez ewentualną kontuzję wypaść z treningu na jakiś czas. A skok ze spadochronem akurat jest dość ryzykowny. Próba nastąpi po zakończeniu zawodowego grania w siatkówkę.

Czytaj również:
Legenda ostro o sytuacji reprezentacji. "Cofamy się"
Były reprezentant chce zostać selekcjonerem Polaków! "Czuję się gotowy"

Źródło artykułu: