Wyszła z domu na jeden dzień, a trafiła do Polski. "Nie wrócę do kraju sterowanego przez Rosjan"

PAP/EPA / Na zdjęciu: zniszczony szpital
PAP/EPA / Na zdjęciu: zniszczony szpital

Była reprezentantka Ukrainy Jana Sawoczkina niedawno trafiła do Polski mając przy sobie jedynie plecak, bo wychodząc z domu nie brała pod uwagę, że opuści Ukrainę. Dziś coraz rzadziej myśli o powrocie do ojczyzny i powoli urządza się w naszym kraju.

W tym artykule dowiesz się o:

Jeszcze w środę 23 lutego Jana Sawoczkina wraz ze swoimi koleżankami z amatorskiej drużyny świętowały zdobycie prestiżowego Pucharu Kijowa. Bawiąc się do nocy żadna z nich nie przypuszczała, że za kilka godzin ich życie zmieni się nie do poznania.

- W czwartek 24 lutego obudziły mnie huki bomb. Gdy spojrzałam w niebo, zobaczyłam pełno wystrzałów i zupełnie nie wiedziałam, co się dzieje. Po chwili rozdzwoniły się telefony, a znajomi uświadomili mi, że właśnie rozpoczęła się wojna. Początkowo miałam nadzieję, że wszystko szybko się skończy, ale wystrzały zamiast ustać, w kolejnych dniach stawały się nie do zniesienia - przyznaje zawodniczka, która w czasie swojej kariery grała w barwach Gedanii Żukowo, a później kilka sezonów w Pałacu Bydgoszcz.

Siatkówkę kocha tak mocno, że nie potrafiła się z nią rozstać nawet po zakończeniu profesjonalnej kariery. Przez ostatnie lata trenowała amatorskie drużyny, a w jednej z nich wciąż występowała na pozycji rozgrywającej. To właśnie dzięki znajomościom z czasów kariery w Polsce, dość szybko znalazła schronienie w czasie wojny.

- Po kilku dniach nalotów zdałam sobie sprawę, że sytuacja w mojej okolicy robi się bardzo niebezpieczna, więc postanowiłam skorzystać z zaproszenia od znajomych i na kilka dni miałam się przenieść na drugi brzeg Kijowa. Po chwili i tam zaczęło być gorąco, więc pojechaliśmy na zachód Ukrainy do Lwowa. Stamtąd udaliśmy się do innego miasta, odwieść koleżankę, która przed wojną zerwała więzadła i nie mogła się samodzielnie poruszać. W tamtym czasie otrzymywałam mnóstwo wiadomości od moich polskich znajomych, którzy codziennie namawiali mnie do przyjazdu do Polski - mówi Sawoczkina.

Jana Sawoczkina druga od lewej
Jana Sawoczkina druga od lewej

Decyzja o wyjeździe z Ukrainy nie była łatwa i nawet kilka dni po wybuchu wojny, siatkarka w ogóle nie brała takiego scenariusza pod uwagę. W Kijowie od początku wojny przebywał z nią 22-letni syn, który nie miał szans opuścić swojego kraju. - Ostatecznie nawet on przyznał, że lepiej będzie jak wykorzystam szansę i wyjadę do Polski. Teraz rozmawiamy przynajmniej dwa razy dziennie, a ja marzę już tylko o tym, by mógł do mnie przyjechać. O powrocie do Ukrainy myślę coraz mniej, bo kraj już teraz jest bardzo zniszczony, a nawet jeśli wojna ustanie, to w pierwszych latach nikomu nie będzie potrzebna siatkówka. Powrotu do kraju sterowanego przez Rosjan w ogóle nie biorę pod uwagę i wolę mieszkać do końca życia za granicą - przyznaje wprost Sawoczkina.

Jej mieszkanie stało się stertą gruzu

Siatkarka doskonale zdaje sobie sprawę ze skali zniszczeń swojego kraju, bo już w pierwszych dniach wojny straciła jeden z domów w Boryspolu, który obok miejscowości Browary stał się głównym punktem oporu ukraińskich sił na wschodzie od Kijowa. - Tego miasteczka praktycznie już nie ma, a moje mieszkanie zamieniło się w stertę gruzu. W samym Kijowie też są ogromne straty, ale na szczęście mieszkanie, w którym przebywa mój syn wciąż stoi. Miasto praktycznie zamarło, a ludzie nie mają już nawet sił reagować na każdy alarm bombowy i praktycznie przestali chować się do schronów. Mój syn przyznał, że miał już dość nocy spędzonych w piwnicach i woli zostać w mieszkaniu. Martwię się o niego, tym bardziej, że ostatnio poinformował mnie, że dwie rakiety spadły niedaleko domu. Niedawno zarządzono godzinę policyjną, która trwała prawie trzy dni. Widok czołgów i wybuchów stał się czymś normalnym - mówi zawodniczka.

Sawoczkina wydarzenia w ojczyźnie od dwóch tygodni śledzi za pośrednictwem wiadomości wysyłanych jej przez znajomych, którzy zostali w Ukrainie. Ona sama postanowiła urządzać swoje życie na nowo najpierw w Bydgoszczy, a teraz w Gdańsku. Tuż po tym, jak trafiła do Polski, Sawoczkina umieściła w mediach społecznościowych informację, że chciałaby wrócić do pracy przy siatkówce. Odzew bardzo ją zaskoczył.

- Dostałam kilkanaście ofert i praktycznie od razu zaczęłam zajęcia z młodzieżą oraz grupami rodzinnymi. Moją sytuacją zainteresował się także PZPS i mam nadzieję, że do października uda mi się uzyskać dokumenty trenera siatkówki. Do tego czasu mogę pracować w szkole jako tłumacz. Jestem wzruszona zaangażowaniem, bo w ostatnich dniach doświadczyłam niesamowitego dobra. Z Kijowa wyruszyłam z małym plecakiem, w którym miałam dokumenty, parę jeansów, kurtkę i jedzenie na jeden dzień. To cały mój majątek. Nie wyobrażałam sobie, że chwilę później będę musiała zaczynać w Polsce życie od nowa. Jesteście jednak niesamowici i aż brakuje tchu, by podziękować za wasz wkład w pomoc Ukraińcom. Doświadczyłam tego na własnej skórze i jestem wdzięczna wszystkim moim koleżankom, które bez wahania przygarnęły mnie w ostatnim czasie pod własny dach - przyznaje siatkarka.

Nie jest optymistką

Początkowo, aby zapanować nad emocjami, Sawoczkina musiała codziennie przyjmować leki uspakajające, ale i tak miała ogromne problemy ze snem i normalnym funkcjonowaniem. Napady smutku pojawiały się po zachodzie słońca i uniemożliwiały sen. Emocje były tak duże, że nawet w ciągu dnia kobiecie cały czas trzęsły się ręce i często zdarzało jej się płakać. Teraz jest coraz lepiej, ale powodów do optymizmu wciąż brakuje.

- Putin bawi się Ukraińcami jak zabawkami. W Kijowie miałam dwie koleżanki, które niedawno uciekły z Ługańska, bo tam od ośmiu lat trwała wojna. Myślały, że w stolicy znajdą schronienie, a po chwili znów musiały uciekać. One opowiadały mi, jak wyglądało życie na terenach okupowanych przez Rosjan i ja na pewno nie zgodzę się na powrót do takiego kraju. Chciałabym wierzyć, że to wszystko skończy się dobrze, ale mam coraz mniej nadziei. Putin chce więcej i więcej, a widząc, że przegrywa, będzie jeszcze bardziej bezwzględny - przyznaje Sawoczkina.

Tuż po przekroczeniu granicy mnóstwo osób pytało zmęczoną Janę Sawoczkinę, czego potrzebuje i jak można jej pomóc. - Niestety nikt nie może spełnić mojego życzenia, bo ja chciałabym tylko, żeby moje poprzednie życie wróciło. Teraz już wiem, że to bardzo mało prawdopodobne - mówi siatkarka.