24 lutego o godzinie pierwszej w nocy 20-osobowa drużyna młodych hokeistów z Charkowa przekroczyła granicę ukraińsko-węgierską i w dobrych nastrojach podążała na turniej ligi karpackiej do Debreczyna. Kilka godzin później humory w ekipie znacznie się pogorszyły, bo młodzi sportowcy usłyszeli o pierwszych bombardowaniach swojego rodzinnego miasta i inwazji wojsk rosyjskich na teren ich kraju.
Władze ukraińskiego klubu mimo wszystko postanowiły wziąć udział w planowanych meczach i poczekać na rozwój wypadków. Po dwóch dniach stało się jasne, że powrót do Charkowa jest niemożliwy, a ze względu na niezbyt przyjazne nastawienie Węgrów trzeba szukać lepszego miejsca, w którym młodzi zawodnicy będą mogli przeczekać wojnę.
Władze klubu w desperacji skontaktowały się z zaprzyjaźnionym Ciarko PBS Bank Sanok i po otrzymaniu zapewnienia pełnej pomocy, ruszyli w drogę do Polski. Sanoczanie zorganizowali się błyskawicznie i gościom z Ukrainy zapewnili nie tylko zakwaterowanie w miejscowych hotelach, ale także możliwości treningu na lodowisku i opiekę trenerów.
O pomoc dzwoniły do nich kluby z całej Ukrainy
Wieść o przyjaznym geście polskiego klubu szybko rozniosła się po całej Ukrainie i błyskawicznie zaczęły się pojawiać kolejne telefony. - Utrzymujemy dobry kontakt z wieloma drużynami z regionu, więc szybko zaczęli dzwonić do mnie trenerzy z całej Ukrainy, a nawet dyrektor sportowy tamtejszej federacji. Wiadomo, że nie mogłem nikomu odmówić, więc za chwilę w Sanoku pojawiło się ponad 50 ukraińskich hokeistów, którym towarzyszyły całe rodziny - mówi Krzysztof Czech z Fundacji Rozwoju Hokeja, który od początku koordynował całą akcję.
Do pomocy szybko udało się zaangażować władze miasta, klubu oraz mieszkańców. Dzięki dobremu nastawieniu radnych, goście zostali zakwaterowani w Domu Sportowca i Domu Turysty, zarządzanych przez lokalny MOSiR. Na miejscu okazało się, że do Sanoka przybyli przedstawiciele hokejowych klubów z Łucka, Charkowa, Odessy, Winnicy, Kijowa, Krzywego Rogu, Kramatorska czy Białej Cerkwi.
- Po większość tych osób jechaliśmy na granicę polsko-ukraińską i ten widok był straszny. Byli zmęczeni i przerażeni, zdecydowana większość z nich miała ze sobą tylko małe plecaki. Z Ukrainy uciekali w popłochu i zostawili tam dobytek całego życia. Zresztą samo przebycie granicy okazało się olbrzymim problemem, bo początkowo goście mieli być na miejscu o godzinie 22, ale w międzyczasie zamknięto granicę i hokeiści znaleźli się po polskiej stronie dopiero o godzinie 16 następnego dnia - relacjonuje Czech.
Większość z nich do Polski uciekała ponad trzy dni
Po przyjeździe goście byli naprawdę wykończeni, ale nie ma się czemu dziwić, bo większości grup podróż do Polski zajęła trzy doby. - Rozmawiałem z kierowcami i oni naprawdę muszą się mocno natrudzić, by na trasie przejazdu nie spotkać rosyjskiej armii. Woleli więc nadrabiać kilkaset kilometrów niż ryzykować spotkanie z bezwzględnym wrogiem. Podróż wykończyła wszystkich psychicznie i fizycznie - dodaje Czech.
Na miejscu zrobiono jednak wszystko, by dzieci i ich rodziny jak najszybciej mogły zapomnieć o dramacie. Ogromne wyzwanie mieli także opiekunowie grup, bo w jednej z ekip na dziesięciu 14-latków przypadała tylko jedna mama jednego z zawodników. Z czasem dorosłych zaczęło jednak przybywać i do swoich synów dołączały także matki, dziadkowie oraz rodzeństwo.
W pomoc sportowcom zaangażował się STS Sanok, który dzięki wyjątkowej mobilizacji zapewnił wszystkim dzieciom sprzęt do trenowania oraz opiekę szkoleniowców.
- Ogłosiliśmy mobilizację wśród rodziców naszych zawodników i szybko skompletowaliśmy sprzęt dla nowych adeptów. W pomoc zaangażowały się także inne polskie kluby, które na wieść o tym, że mamy dużą grupę Ukraińców, też dostarczyły nam niezbędne rzeczy. Drużyna z Charkowa trenuje samodzielnie, ale pozostali zawodnicy zostali włączeni do naszych grup treningowych i niemal codziennie mają okazję do treningów. Liczymy, że w ten sposób szybko zapomną o wojennym dramacie - mówi Michał Radwański, prezes Ciarko STS Sanok, klubu występującego w Polskiej Hokej Lidze.
Mają coraz większe problemy
Na razie korzyści z przyjazdu dodatkowych gości są więc obopólne, bo goście z Ukrainy wypełnili luki w zespołach młodzieżowych z Sanoka i zaostrzyły rywalizację pomiędzy rówieśnikami. Problem jednak w tym, że taka sytuacja nie może trwać zbyt długo. Za kilka tygodni lodowisko w Sanoku zostanie rozmrożone i na nowo zacznie działać dopiero od lipca. Oczywiście hokeiści mogą zostać i uczestniczyć w przygotowaniach do kolejnego sezonu, ale tutaj także pojawiają się problemy. - Jako klub nie dysponujemy środkami, by pomóc finansowo naszym gościom. Możemy organizować zbiórki żywności i zbierać sprzęt dla Ukraińców, ale nie mamy pieniędzy, by zapewnić im tutaj godne życie na stałe - mówi prezes.
Z podobnym problemem zaczyna się mierzyć Fundacja Rozwoju Hokeja, która do tej pory działała na zupełnie inną skalę. Szef miejscowego MOSiR wyliczył, że utrzymanie 150-osobowej grupy z Ukrainy tylko w ciągu dwóch pierwszych miesięcy będzie kosztowało sanoczan 700 tysięcy złotych. Kwota wydaje się przesadzona, ale jeśli weźmiemy pod uwagę koszty utrzymania tak dużej grupy w hotelu, a także zapewnienia im posiłków, treningów oraz dodatkowych atrakcji, to dość szybko można zmienić zdanie.
- Pieniądze skończą się nam w ciągu miesiąca, a może nawet szybciej. Na razie działamy i robimy wszystko, by uchodźcy czuli się u nas jak najlepiej. Stworzyliśmy z nich ekipę Ukrainian Select Team, która w poprzedni weekend wzięła udział w turnieju CJHL U14 oraz w Turnieju dla Pokoju w Nowym Targu. My z kolei robimy wszystko, by poruszyć sumienia polskich władz, czy środowiska hokejowego - mówi Czech.
Wysłali ponad tysiąc maili
Polacy faktycznie nie siedzą z założonymi rękami i w ostatnim czasie próbowali skontaktować się z przedstawicielami blisko tysiąca klubów hokejowych z całej Europy. - Napisałem maile do niemal wszystkich klubów profesjonalnych i mniej profesjonalnych w całej Europie. Liczyłem, że środowisko będzie się z nami solidaryzować i ktoś zdecyduje się wysłać pomoc. Przy takiej liczbie próśb wystarczyło, by kluby przesłały nam choćby symboliczne 10, czy 100 euro. Przecież żaden z klubów nawet nie odczułby takiej wpłaty, a my moglibyśmy zapewnić naszym gościom komfortowe warunki przez kolejne miesiące. Proszę sobie jednak wyobrazić, że na blisko tysiąc maili nie dostałem żadnej odpowiedzi, poza kilkoma automatycznymi zwrotkami - żali się prezes fundacji.
Do tej pory jedynym klubem, który postanowił wesprzeć sanoczan w pomocy Ukraińcom jest mistrz Norwegii, Stavanger Oilers, który zareagował na prośbę klubu z Charkowa jeszcze zanim hokeiści trafili do Sanoka.
- Dopóki mamy pieniądze, będziemy działać tak jak działamy. Obecnie rozważamy różne scenariusze i najprawdopodobniej będziemy musieli rozdzielić nasze grupy i wysłać je do innych miast, gdzie najprawdopodobniej zawodnicy nie będą mieli okazji trenować. Na ten moment nie ma jednak innego rozwiązania, bo brakuje systemowego rozwiązania, a polskie ministerstwo sportu, czy PKOl nie odpowiadają na nasze prośby - dodaje Czech.
Czytaj więcej:
Burza po komunikacie Rosjan w sprawie polskiej gwiazdy
Rosjanin nie potępił wojny, a chciał trenować w Polsce