W tym artykule dowiesz się o:
Umarł król, niech żyje król
Po pięciu latach samodzielnych rządów Chemika Police przyszła pora na zmianę, jak się okazało, najlepszą z możliwych. Miejsca w wielkim finale Ligi Siatkówki Kobiet zajęły kluby z Łodzi, określanej obecnie stolicą kobiecej siatkówki w Polsce, i to nie tylko ze względu na obecność dwóch silnych klubów aspirujących do sukcesów na krajowym podwórku.
Wyjątkowy ładunek emocji towarzyszy także kibicom obu drużyn, których zaangażowanie we wspieranie zawodniczek i wzajemna rywalizacja sprawiają, że po raz pierwszy od niepamiętnych czasów finały LSK dały się zapamiętać i można się było w nie zaangażować. Na przykład dzięki widokowi biało-czerwonej, grzmiącej kolejnymi przyśpiewkami trybuny pełnej fanów ŁKS-u, którego mogliby pozazdrościć nawet w siatkarskiej Serie A.
Finał godny miejsca w historii
ŁKS Commercecon Łódź na dobre wymazał wszelkie przykre wspomnienia z zeszłego roku i już nikt nie wspominał o niechlubnym wyniku 4:25. Dzięki ambicji obu łódzkich ekip oglądaliśmy najciekawsze finały od 2013 roku, czyli pamiętnej walki MKS-u Dąbrowa Górnicza i Atomu Trefl Sopot, i choć rywalizacja trwała jedynie trzy spotkania, każde z nich było godne uwagi.
Było w nich wszystko, czego potrzebuje do szczęścia kibic: świadomość walki o dużą stawkę, nieustanna presja i emocje wypisane na twarzach siatkarek, szybkie zwroty akcji, wzloty i upadki oraz indywidualne popisy po obu stronach siatki. Grot Budowlani Łódź dzięki niesamowitej Jovanie Brakocević (której poświęcimy kilka słów w dalszej części tekstu) doprowadzali trzykrotnie do tie-breaka, ale nie jest przypadkiem, że każdy piąty set w finałach kończył się mniej lub bardziej jednostronnie na korzyść ŁKS-u. Triumfowała drużyna, całkowicie zasłużenie.
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa" #9: Awantura po meczu Lechii z Legią. To już wojna polsko-polska! [cały odcinek]
Łódzkie opowieści
Na podstawie tegorocznego sukcesu ŁKS-u można napisać kilka osobnych historii, nie tylko tych skupionych na samym klubie, dla którego triumf siatkarek może stać się uwerturą do jeszcze większego osiągnięcia, czyli powrotu do piłkarskiej Lotto Ekstraklasy. Kilka słów należałoby poświęcić Lucie Muhlsteinovej, która zdołała powrócić do grania po okropnej kontuzji z ubiegłorocznych finałów Pucharu Polski i pomóc klubowi w najważniejszej chwili w jego historii.
A także Marcie Wójcik, która w tym sezonie zawstydziła niejedną młodsza rozgrywającą i potwierdziła, że PESEL to tylko liczby czy Regiane Bidias, która uszykowała najlepszą formę na kluczowe mecze sezonu i skarciła tych, którzy spodziewali się, że Brazylijka nie wytrzyma trudów sezonu. Nie można zapomnieć o libero Krystynie Strasz, której los wynagrodził feralny finał ekstraklasy sprzed sześciu lat, czy Klaudii Alagierskiej, jeszcze rok temu walczącej o utrzymanie w lidze, dziś będącej jedną z bohaterek mistrzowskiego składu Michala Maška.
Jovana - i wszystko jasne
Tytuł należy do ŁKS-u, ale królowa ligi była tylko jedna. Jovana Brakocević-Canzian spędziła w Polsce zaledwie jeden sezon, ale to wystarczyło jej do pobicia ligowych rekordów. Długo będziemy czekać na zawodniczkę, która przebije zdobycie 639 punktów w jednym sezonie i 38 punktów w pojedynczym spotkaniu. Finały Pucharu Polski wyjątkowo jej nie wyszły, ale w decydujących meczach LSK mogliśmy się przekonać, dlaczego była reprezentantka Serbii była określana kilka lat temu najlepszą atakującą świata.
Jeżeli plotki okażą się prawdą i Serbka trafi po tym sezonie do włoskiej ekstraklasy, można będzie stwierdzić, że dzięki krótkiemu i widowiskowemu pobytowi Brakocević w naszym kraju wszyscy będą zadowoleni. Kibice Grot Budowlanych oglądali na żywo gwiazdę przez duże G, którą mogła pochwalić się także sama ekstraklasa, prezes Marcin Chudzik mógł cieszyć się z awansu do finału i pokonaniu rywala z Polic, a powoli gasnąca kariera zawodniczki nabrała rozpędu.
Słodko-gorzki sezon w Rzeszowie
Tymczasem w starciu o brąz mierzyli się najwięksi przegrani sezonu, choć zapewne Developres SkyRes Rzeszów, cieszący się zasłużenie po wyszarpaniu ostatniego miejsca na ligowym podium, mógłby się obrazić za takie określenie. Ale drużyna nieobciążona grą w europejskich pucharach i o takim potencjale kadrowym, była powszechnie uważana za kandydata do miejsc w finałach. Tym bardziej zaskakiwały porażki rzeszowianek w półfinałach Pucharu Polski i LSK, a długie wykluczenie z gry kontuzjowanej Helene Rousseaux tylko częściowo tłumaczy klęski Developresu w tej ligowej kampanii.
Władzom klubu pozostaje odpowiedź na pytanie, co poszło nie tak i czy sensowne było przedłużanie umowy z Lorenzo Micellim po to, by dwa tygodnie później pożegnać włoskiego trenera. Z drugiej strony tegoroczny ligowy brąz to bądź co bądź drugi ważny sukces w historii podkarpackiego klubu, a Developres w tym sezonie zapełniał Podpromie lepiej niż Asseco Resovia Rzeszów, co jest sporym kapitałem na przyszłość.
Chemik musi wymyślić się na nowo
Zdecydowanie większy ból głowy panuje w mieście upadłego hegemona, czyli w Policach. Fakty są nieubłagane: Marcello Abbondanza nie był w stanie poprowadzić odmłodzonego składu Chemika do sukcesu w lidze, a triumf w Pucharze Polski nie jest dla nikogo w klubie dostatecznym pocieszeniem. Do tego na wizerunku wielokrotnego mistrza Polski pojawiły się kolejne rysy, tym razem związane z awanturą o umowę Magdaleny Stysiak i krótkim, ale burzliwym konfliktem między menadżerem Martyny Łukasik a trenerem Abbondanzą.
Nie zazdrościmy prezesowi Pawłowi Frankowskiemu, który zapewne szykuje plan powrotu Chemika na szczyt, ale w oczywisty sposób jest zależny od wsparcia głównego sponsora. Czy przerwa od bycia mistrzem pomoże Chemikowi na dłuższą metę czy wręcz przeciwnie? Biorąc pod uwagę poprzednie lata funkcjonowania klubu i to, jak korzysta się w nim z nabytych doświadczeń, należy być optymistą, choć nieco nieśmiałym.
Opłaca się być solidnym
Ligowe życie nie kończy się na czwórce najlepszych, o czym wielokrotnie przypominano w Bydgoszczy i Bielsku-Białej. Stworzono tam drużyny, które ustępowały najlepszym ekipom LSK w doświadczeniu, warunkach fizycznych i sile rażenia, ale które na dłuższą metę spisywały się w rozgrywkach nad wyraz rzetelnie i po prostu zasłużyły na piątą i szóstą lokatę w końcowej klasyfikacji.
Szczególne gratulacje należą się dwóm osobom: Bartłomiejowi Piekarczykowi, który w swoim debiutanckim sezonie w roli pierwszego trenera poradził sobie z prowadzeniem BKS-u Profi Credit Bielsko-Biała i wraz z drużyną pokonał wyraźny kryzys w połowie sezonu, a takie Piotrowi Makowskiemu. Były selekcjoner polskiej kadry sprawdził się w roli prezesa Banku Pocztowego Pałacu Bydgoszcz, tworząc drużynę skrojoną idealnie na miarę LSK i wyprowadzając klub z wielotysięcznych długów.
To już jest koniec
Kiedy KSZO Ostrowiec Świętokrzyski przegrywało czwarte starcie barażowe z Wisłą Warszawa, gdzieniegdzie można było usłyszeć ciche westchnienie ulgi. To, że klub od dłuższego czasu odstawał swoim poziomem od LSK i powoli się z nią żegna, było oczywiste, pozostawało pytanie, kiedy to nastąpi i czy pożegnanie będzie gwałtowne. Okazało się, że pod rządami Mirosława Buszkiewicza ostrowiecki klub przetrwał sezon i starał się utrzymać jak najdłużej na powierzchni (na przykład uzupełniając skład po opuszczeniu kadry przez Paulę Słonecką i Annę Miros), ale nie był w stanie wygrać z własnymi słabościami.
Nie pomogło przekładanie spotkań w nadziei na wypełnienie luk w meczowej kadrze, zapewnienia o spłacaniu wcześniejszych zaległości i akcje marketingowe zakrojone na znalezienie upragnionego sponsora. Zwieńczeniem sezonu pełnego chaosu i przeciętności była zaskakująca i nietrafiona zmiana trenera w walce o utrzymanie. Ostrowczankom pozostało tylko rozpamiętywanie straconych szans w play-outach z #VolleyWrocław... i spoglądanie w niepewną przyszłość.
Absurd nasz powszedni
Już tradycyjnie Liga Siatkówki Kobiet dostarczała rozrywki nie tylko ze względu na niższy lub wyższy poziom sportowy. W trakcie tego sezonu mogliśmy się na przykład przekonać, że można pozbyć się ze składu drużyny członka sztabu szkoleniowego lub kilku siatkarek i nie pisnąć o tym nawet słowa na klubowym portalu lub w mediach społecznościowych. Przeżyliśmy także gorący okres, w którym kluby niemal codziennie sprowadzały do swoich drużyn nowe zawodniczki albo ściągały je od ligowych konkurentów, dorównując tym samym transferowemu szaleństwu w trakcie sezonu Energa Basket Ligi.
Dzięki sprawie Magdaleny Stysiak okazało się, że polskie reguły zawierania umów z młodymi siatkarkami potrzebują natychmiastowej rewizji i uszczelnienia luk, a klub z Piły nieustannie udowadniał, że życie z długami sięgającymi poprzednich sezonów jest możliwe, wystarczy tylko rozpocząć postępowanie układowe (licząc na to, że będzie trwało jak najdłużej) i wysłać kilka niezbędnych oświadczeń do komisji licencyjnej PZPS. Poza tym sporo dyskutowano także o Annie Grejman, a konkretnie o tym, czy opuszczanie klubu w połowie sezonu w imię przeprowadzki za narzeczonym Bartoszem Kurkiem do Warszawy, jest w porządku wobec koleżanek z Chemika Police.
Będzie lepiej?
Ale nie kończmy tego przeglądu ligowego tonami smutnymi i absurdalnymi. Być może widać światełko nadziei dla LSK? W tym sezonie objawiło się kilka talentów, z których szczególnie zadowolony może być selekcjoner polskiej kadry Jacek Nawrocki, a poza tym liga siatkarek może skorzystać na zmianach, które PLS zamierza wdrożyć po serii zdarzeń kompromitujących dla wizerunku PlusLigi. Mowa o lepszej weryfikacji klubów przez PZPS i większym wachlarzu kar, jakie liga będzie mogła nakładać na kluby z zaległościami.
Jeżeli plany staną się faktem, zostanie wykonany mały, ale ważny krok w stronę normalności w lidze siatkarek. Kto wie, może w planach władz ligi znajduje się też system challenge we wszystkich meczach LSK? Skoro w tych rozgrywkach może zdarzyć się absolutnie wszystko...