Po przeciętnym poprzednim sezonie w wykonaniu polskich skoczków w sztabie szkoleniowym doszło do rewolucji. Pierwszym trenerem został Austriak Thomas Thurnbichler, który zastąpił na tym stanowisku Michala Doleżala. Jak na razie nowy szkoleniowiec odmienił liderów polskiej kadry.
Dawid Kubacki, Piotr Żyła i Kamil Stoch plasują się w czołowej dziesiątce klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Kubacki przewodzi stawce - w tym sezonie wygrał już 5 konkursów. Przyzwoicie radzi sobie również Paweł Wąsek.
To są informacje, które bardzo cieszą, ale są też wieści zdecydowanie smutniejsze. To postawa zaplecza. Poza wymienioną czwórką praktycznie nikt nie zdobywa punktów Pucharu Świata. Stąd też Thurnbichler wraz ze swoim sztabem ma w taki sposób poprawić sytuację w polskich skokach, by za kilka lat wielcy mistrzowie mieli swoich następców.
33-letni trener pracuje zupełnie inaczej niż jego rodak, który kilka lat temu prowadził polską kadrę. Mowa oczywiście o Stefanie Horngacherze, który był bardzo skupiony na kadrze A, ale o pozostałych już nieco "zapominał".
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: treningi z nią dałyby popalić! Polska dziennikarka w formie
- Nigdy nie współpracował z trenerami klubowymi, ma też dosyć ciężki charakter. On pracował z zawodnikiem, Thomas pracuje z innymi trenerami. Nie jest tak, że przygląda się każdemu, bo ma zespół trenerski - powiedział sekretarz PZN Jan Winkiel w rozmowie z "Super Expressem".
- Najtrudniejszym zadaniem, które postawiliśmy przed Thomasem, była budowa systemu. A raczej zmiana tego, który stworzył Horngacher. Pomysł Thomasa jest realizowany w oparciu o trenerów bazowych - dodał Winkiel.
Sekretarz PZN zapowiedział, że w ciągu dwóch lat mają zostać stworzone podwaliny systemu, który następnie ma funkcjonować przez dwa lub trzy cykle olimpijskie. Jest zatem nadzieja na to, że w przyszłości będziemy mieli jeszcze więcej zawodników na wysokim poziomie.
Czytaj także:
Drastyczny wzrost kosztów PŚ w Zakopanem. Ale nie to jest największym kłopotem